sobota, 4 listopada 2017

„Shortwave” (2016)

Isabel i Josh wprowadzają się do nowoczesnego domu położonego w odosobnionym zakątku Stanów Zjednoczonych. Zaginięcie ich córki Amandy mocno nadszarpnęło ich wzajemne relacje, ale mają nadzieję, że zmiana miejsca zamieszkania wpłynie pozytywnie na ich małżeńskie pożycie. Zwłaszcza Josh ma taką nadzieję. Mężczyźnie zależy przede wszystkim na poprawie kondycji psychicznej Isabel, kobieta bowiem o wiele gorzej od niego przeżyła stratę córeczki. Niedługo po przeprowadzce Isabel zaczynają dręczyć halucynacje i niemożliwe do odparcia przeświadczenie, że w domu oprócz jej i jej męża jest ktoś jeszcze. Ktoś, kto najpewniej nie ma przyjaznych zamiarów względem nich. Może mieć to jakiś związek z odkryciem dokonanym przez Josha i jego współpracownika Thomasa. Po latach badań mężczyznom udało się znaleźć sygnał radiowy, który jak wiele na to wskazuje jest wysyłany przez istoty pozaziemskie.

Kręcący głównie filmy krótkometrażowe, laureat wielu nagród krajowych i międzynarodowych za niektóre z tych dokonań, Amerykanin Ryan Gregory Phillips, po raz drugi w swojej dotychczasowej karierze próbuje sił w pełnym metrażu (po „Southern Comfort” z 2014 roku). Szacuje się, że wyreżyserowany przez Phillipsa na podstawie jego własnego scenariusza film „Shortwave” kosztował trzysta pięćdziesiąt tysięcy dolarów (tak, dobrze rozumiecie, mowa o tysiącach, nie milionach). Oficjalnie został zaklasyfikowany do thrillerów science fiction, ale osobiście odbierałam go w kategoriach horroru science fiction zmiksowanego z filmem psychologicznym.


„Shortwave” to obraz niszowy, przeznaczony dla wąskiego grona odbiorców, wśród których znajdują się przede wszystkim osoby z niechęcią podchodzące do hollywoodzkich superprodukcji - filmów wprost przepełnionych drogimi efektami specjalnymi, z tak zawrotnym tempem akcji, że właściwie nie ma się czasu na dokładne przyjrzenie się osobowościom bohaterów. „Shortwave” przyjmuje perspektywę, która jest doceniana przez zaledwie ułamek współczesnej publiki, Ryan Gregory Phillips stawia bowiem na intymny przekaz, nieśpieszne snucie swojej historii przy wykorzystaniu oszczędnych środków i w niemałym skupieniu na czołowych postaciach zajmujących mocno ograniczoną przestrzeń. Nowoczesny, skomputeryzowany dom usytuowany w zacisznej okolicy, jak można się tego spodziewać staje się śmiertelnie niebezpieczną pułapką. Nie jest bezpieczną przystanią, w której młode małżeństwo cierpliwe odbudowuje swoje wzajemne stosunki tylko areną czystego koszmaru, w którego centrum tkwi nowa gospodyni tego domostwa, Isabel, kobieta, która w niedalekiej przeszłości przeżyła załamanie nerwowe, na skutek tajemniczego zniknięcia swojej małej córeczki Amandy. Josh też codziennie musi zmagać się ze świadomością straty dziecka, mierzyć się z dojmującym smutkiem, okrutnym poczuciem beznadziei i wszystko wskazuje na to, że w tej walce radzi sobie dużo lepiej od swojej żony. Isabel najczęściej jest apatyczna, wycofana, niemalże można zobaczyć ciężar jaki nieustannie dźwiga na swoich wątłych barkach, gdy tymczasem Josh jawi się niczym wojownik, poważnie zraniony, ale wciąż znajdujący w sobie siłę na podejmowanie prób ratowania swojego małżeństwa. Wydawać by się mogło, że film stworzony za tak niewielką gotówkę będzie grzeszył półamatorską realizacją, że oglądający zostanie zmuszony do niechcianej konfrontacji z chaotyczną pracą kamery, nieskoordynowanym montażem i niechlujnym kadrowaniem, ale Ryan Gregory Phillips i jego ekipa pokazują coś wręcz odwrotnego. „Shortwave” wydawał mi się być utrzymany w klimacie podobnym (nie identycznym) do tego widzianego w „Miesiącu miodowym” Leigh Janiak, aczkolwiek moja ogólna ocena omawianego obrazu jest nieco niższa. Później zdradzę dlaczego. W każdym razie realizacja w ogóle nie przyczyniła się do osłabienia przyjemności płynącej z oglądania omawianego dziełka. Generująca wrażenie wyalienowania zaciszna sceneria oddana w ponurych barwach, tak samo jak przestronne pomieszczenia okazałego domostwa, do którego właśnie wprowadziło się młode małżeństwo, uatrakcyjniana onirycznymi, doskonale zmontowanymi wstawkami, które podobnie jak migawkowe ujęcia stworów, co jakiś czas pojawiających się w pobliżu Isabel, ożywiały akcję, ilekroć zaczynała ona niebezpiecznie przechylać się w stronę marazmu – wszystko to tworzyło naprawdę wysmakowany klimat nieustannie zagęszczającego się zagrożenia, niemalże duszącą aurę niebezpieczeństwa, którego (częściową) naturę niestety bardzo łatwo jest przewidzieć. Ryan Gregory Phillips na początku może i wykazywał pewne starania w kierunku zaciemnienia istoty zagrożenia, ale jako że nie czynił tego z większym przekonaniem już wówczas odrzuciłam tę drugą ewentualność. Dalszy rozwój wypadków dał mi natomiast do zrozumienia, że Phillipsowi nie zależało na tym, abyśmy cały czas trwali w niewiedzy, co do istoty zagrożenia, a zdecydowanie wolałabym, żeby tak było. Scenarzysta niestety stosunkowo szybko opowiedział się po jednej ze stron, przygotowując kilka niespodzianek, ale wyłącznie w obrębie tej jednej, wybranej przez niego ścieżki fabularnej. UWAGA SPOILER Innymi słowy nie pozostawił widzom żadnych wątpliwości, co do tego, że to nie Isabel stanowi zagrożenie dla innych i samej siebie tylko pewne istoty, które wcale nie przybyły z innej planety, jak początkowo kazano nam sądzić KONIEC SPOILERA.

Koncepcja Ryana Gregory'ego Phillipsa nie obfituje w coraz to bardziej zdumiewające wątki, nie może nawet pochwalić się różnorodnością znanych motywów, lepszą czy gorszą żonglerką popularnymi rozwiązaniami fabularnymi. Tekst pod tym względem jest bardzo oszczędny – widać tutaj zamiłowanie Phillipsa do krótkiego metrażu, bo tak na dobrą sprawę scenariusz z łatwością mógłby zostać przez niego dostosowany do tej krótszej formy. Wystarczyłoby jedynie zrezygnować z licznych, długich zbliżeń na czołowe postacie, z w miarę drobiazgowego portretowania ich zwyczajnego życia w nowym domu i przekazywania przy tym towarzyszących im emocji. Twórcy „Shortwave” przede wszystkim za pośrednictwem tych zbliżeń nadają temu obrazowi mocno intymny ton, to one pomagają nam wniknąć w psychikę szczególnie Isabel. Josha również, ale w mniejszym stopniu, co nie jest wynikiem zaniedbań tej postaci przez operatorów tylko zostaje narzucone przez scenariusz. Napisałam, że to „pomaga nam”, ale rozminęłam się tutaj z prawdą. To stwierdzenie nie jest precyzyjne, to duże uogólnienie, przerzucenie moich własnych reakcji na całą grupę odbiorców „Shortwave”. A przecież moje zapatrywanie na narrację omawianego filmu na pewno uplasuje się w mniejszości, bo faktem jest, że taka leniwa forma opowiadania danej historii nie emocjonuje dużej części współczesnej publiki. Horror science fiction w pojęciu, jak się wydaje, większości współczesnych kinomaniaków powinien epatować wymyślnymi efektami komputerowymi, a jego akcja powinna pędzić do przodu w zawrotnym tempie, a nie co chwilę przystawać po to aby męczyć sympatyków tego rodzaju filmów wynurzeniami na temat protagonistów. I to w dodatku, w pewnym stopniu (nie zawsze) takimi, podczas których z ich ust nie pada ani jedno słowo, które każą nam czytać z ich twarzy i zachowania, z póz jakie właśnie przybierają, pamiętając przy tym o odpowiednim zagęszczaniu oblepiającej ich atmosfery beznadziei, zagrożenia, pozostawania w pułapce bez wyjścia, o wzmaganiu klaustrofobicznych doznań i atakowaniu wszędobylską ponurością. Tylko nieliczni widzowie będą w stanie docenić taką koncentrację na postaciach, jestem przekonana, że nie znajdzie się wielu odbiorców „Shortwave”, którym uda się tak bardzo zżyć z pierwszoplanowymi postaciami tego obrazu, jak miało to miejsce w moim przypadku, tylko ułamek tej grupy będzie potrafił te odbierane przez resztę, jako nieprzyjemne, usypiające wręcz przestoje, długie fragmenty z życia Isabel i Josha, obserwować w najwyższym skupieniu, z maksymalnym zainteresowaniem, które z biegiem trwania fabuły w moim przypadku konsekwentnie wzrastało, pomimo dużej przewidywalności. Wszak naprawdę chciałam wiedzieć, jak to wszystko się skończy, jaki los spotka lubianych przeze mnie bohaterów, bo akurat to nie było dla mnie jasne (lubianych pomimo wielu nieprzekonujących tonów wypowiedzi Juanity Ringeling wcielającej się w rolę Isabel - partnerujący jej Cristobal Tapia Montt moim zdaniem dużo lepiej sobie radził, ale też trzeba oddać aktorce, że miała dużo trudniejsze zadanie do wykonania). Finał okazał się w niemałym stopniu rozczarowujący, nie przeczę, że ten element tak jak dopuszczenie jedynie jednej interpretacji scenariusza (bo to tego rodzaju opowieść, która dużo by zyskała na niedopowiedzeniu) zaniżył moją ogólną ocenę „Shortwave”, ale w sumie zawsze mogło być gorzej. No i sekwencje bezpośrednio poprzedzające zamykające ujęcia szczęśliwie dla mnie zahaczały o stylistykę gore – nie do końca przekonującą, na pewno nie odstręczającą, ale przynajmniej komputer „nie maczał w tym palców”.

Jeśli lubisz kameralne, intymne, klimatyczne thrillery science fiction z dodatkiem kina psychologicznego to poświęć trochę czasu na „Shortwave” Ryana Gregory'ego Phillipsa. Niezbyt doświadczony w pełnym metrażu, acz odnoszący sukcesy w krótszych formach reżyser i scenarzysta omawianego filmu z całą pewnością nie celował w masowych odbiorców, nie pragnął upodabniać się choćby do Jamesa Camerona bądź Ridleya Scotta, czy to z autentycznej potrzeby zadowolenia pewnej niszy, czy ze zwyczajnego braku odpowiednich środków pieniężnych. „Shortwave” to obraz twórcy, który jeszcze się nie skomercjalizował – czas pokaże czy to w ogóle nastąpi, a póki co zachęcam wielbicieli minimalistycznych, powolnych filmów grozy do pochylenia się nad tym jego dziełkiem.

5 komentarzy:

  1. Uwielbiam takie kino właśnie! Inne, powolne, nieśpieszne i w klimacie, taka groza najbardziej mi odpowiada. Jak znajdę, obejrzę :)

    Myślałaś o fejsbuku? Kurde, byłoby super mieć Cię w obserwowanych i śledzić wpisy na bieżąco. Opcja dla ludzi nie-blogowych ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A jestem ciekawa czy oglądasz/oglądałaś "Slasher" na Netflixie? Mini serial z dwoma sezonami, które zupełnie się nie wiążą - coś jak AHS.
    Ja już jestem po seansie i przyznam, że to była super przyjemność, konwencja slashera została wyczerpana - łącznie ze wszystkimi absurdalnymi zwrotami akcji, nielogicznymi zachowaniami bohaterów itd :D
    A jak Twoja opinia? Napiszesz coś? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie oglądałam. Bardzo rzadko sięgam po seriale, a jak już uda mi się do jakiegoś zmusić to na ogół poddaję się po paru odcinkach. Bardzo mało seriali obejrzałam w całości - to zdecydowanie nie moja bajka:/

      Usuń
    2. A jednak zachęcam, naprawdę świetna rozrywka :) Plus jest taki, że został dobrze nakręcony, chodzi mi o kadry i zdjęcia.

      Usuń