poniedziałek, 18 maja 2020

Jana Wagner „Pandemia”


Moskwę opanowuje nieznany wirus. Aby zapobiec rozprzestrzenieniu się śmiertelnej choroby władze zarządzają kwarantannę w całej stolicy. Nikomu nie wolno wyjechać, ani wjechać do miasta. Mieszkający w okolicznej wiosce Anna, jej szesnastoletni syn Michaił i mąż Sierioża, z inicjatywy ojca tego ostatniego i w obawie przed nieuchronnym pogorszeniem sytuacji społecznej oraz zdrowotnej w całym kraju postanawiają wyruszyć w długą podróż, której celem jest niewielka chata stojąca na wysepce na jeziorze w Karelii. Zabierają ze sobą sąsiadów, małżeństwo z kilkuletnią córeczką oraz byłą żonę Sierioży Irinę i ich małego synka Antona. Grupie przewodzi przewidujący ojciec Sierioży, Borys, a ich głównym przeciwnikiem jest czas. Im dłużej bowiem będzie trwała ta przymusowa podróż, z tym większą liczbą niebezpieczeństw będą musieli się zmierzyć. A zagraża im nie tylko tajemniczy wirus, ale również inni ludzie, tak jak oni walczący o przeżycie w tej apokaliptycznej rzeczywistości.

Wychowana w rosyjsko-czeskiej rodzinie, obecnie mieszkająca na przedmieściach Moskwy, Jana Wagner/Yana Vagner, jest absolwentką Rosyjskiego Państwowego Uniwersytetu Humanistycznego. Była tłumaczką, spikerką radiową i kierowniczką ds. logistyki. Swoją pierwszą powieść, „Vongozero” (pol. „Pandemia”) Wagner najpierw publikowała w odcinkach na swoim blogu. Tekst cieszył się na tyle dużym zainteresowaniem internautów, że szybko stał się przedmiotem aukcji między wydawcami. Pierwsze wydanie „Vongozero” w formie książkowej pojawiło się w 2011. Wyróżniona między innymi nominacją do National Bestseller Prize i przełożona na ekran w formie serialu („Epidemiya” aka „The Outbreak” z 2019 roku) debiutancka powieść Jany Wagner została przetłumaczona na kilka języków. W tym polski – pierwsze wydanie ukazało się w roku 2015 pod szyldem Chimaera, niestety zakończonego już projektu wydawnictwa Zysk i S-ka, a drugie to samo wydawnictwo wypuściło pięć lat później...

… najpewniej w związku z pandemią COVID-19. „Pandemia” Jany Wagner może być odbierana jako powieść prorocza. Pewne, na szczęście niewielkie, podobieństwa do obecnej sytuacji bez trudu można w niej odnaleźć. Podobnie jest z „Bastionem” Stephena Kinga. Wagner miała jednak o tyle łatwiej, że swoją pierwszą (i bynajmniej nie ostatnią) powieść pisała po epidemii wirusa SARS (2002-2003), który notabene daje podobne objawy, co nienazwany wirus w jej najgłośniejszym utworze. Możliwe więc, że tutaj znalazła inspirację do napisania „Pandemii” - thrillera psychologicznego utrzymanego w apokaliptycznych realiach. I zarazem powieści drogi, bo uczestniczymy tutaj w długiej podróży przez najeżoną rozlicznymi niebezpieczeństwami Rosję. Zagrożeniami wynikającymi z tajemniczej zarazy. Wagner nie zagłębia się wprawdzie w proces chorobowy, ale zdradza dość, by wyklarował się przed nami obraz choroby, która przynajmniej w pierwszej fazie objawia się zupełnie jak grypa. Potem przychodzi krwotoczne zapalenie płuc, które prowadzi do śmierci zarażonej osoby. Niszcząca działalność wirusa to jednak tylko tło i oczywiście zapalnik wszystkich wydarzeń z imponującą drobiazgowością zaprezentowanych przez Wagner na kartach tej bez wątpienia wyróżniającej się powieści apokaliptycznej. Jeśli ktoś szuka nieustającej akcji, to „Pandemia” Jany Wagner prawdopodobnie nie okaże się satysfakcjonującym wyborem. Bo choć nie można powiedzieć, że książka cechuje się permanentnym zastojem akcji, to na pewno nie jest to historia, którą z czystym sumieniem mogłabym określić jako dynamiczną. Oczywiście, sytuacja Anny i jej w większości niemile widzianych towarzyszy, nie jest ustabilizowana – daleko jej do tego – bywa nawet, że zmienia się z minuty na minutę, ale nie przypomina to przejażdżki na kolejce górskiej. Dla autorki „Pandemii” ważniejsze bowiem były reakcje bohaterów na przeróżne mniej i bardziej oczekiwane sytuacje. Relacje międzyludzkie i procesy myślowe, siłą rzeczy przede wszystkim te zachodzące w głowie Anny. Bo to ona umownie jest sprawozdawczynią tej opowieści. Wspomniałam, że „Pandemia” wyróżnia się spośród (znanych mi) utworów apokaliptycznych. Nie przebiegiem akcji, bo ten jest w sumie standardowy, tylko konstrukcją postaci. Tak to odbieram pewnie dlatego, że rzadko sięgam po twórczość pisarzy ze wschodniej strony globu. Jestem przyzwyczajona do trochę innych modeli osobowości postaci zaludniających, czy to literackie, czy filmowe dzieła apokaliptyczne/postapokaliptyczne (to się często łączy, ale nie w „Pandemii”). Co więcej, rozwój bohaterów debiutanckiej powieści Jany Wagner też rozminął się z moimi przewidywaniami. To jest, zmiany zachodzące w niektórych z nich, podczas tej niebezpiecznej podróży ku, jak starają się wierzyć, bezpiecznej przystani w Karelii, a jeszcze bardziej ich wzajemne relacje, nie wpasowywały mi się w normy tego rodzaju literatury. Główna bohaterka, Ania, to trzydziestoparoletnia kobieta, dotychczas żyjąca w niejakim oderwaniu od świata. W uroczym wiejskim domu, w okolicach Moskwy ze swoim nastoletnim synem Michaiłem i ukochanym mężem, Sieriożą, któremu dobrowolnie, bez żalu, oddała prawo decydowania w praktycznie wszystkich sprawach dnia codziennego. Miszka nie jest biologicznym dzieckiem Sierioży – on ma kilkuletniego synka Antona, który mieszka w Moskwie ze swoją matką Iriną, byłą żoną Sierioży, ale i Miszkę traktuje jak syna. Właściwie to z synem swojej aktualnej partnerki ma bliższą relację niż z Antonem. Ale teraz, po wybuchu epidemii śmiercionośnego wirusa, która rzecz jasna szybko zamienia się w pandemię, to się może zmienić, bo Sierioża dopiero teraz będzie mógł spędzać z nim więcej czasu. To nie stanowi problemu dla naszej narratorki, ale matka chłopca, Irina, już tak. Trudno się temu dziwić, tym bardziej że miłość Iry do Sierioży najwyraźniej nie wygasła. Widać, że kobieta marzy o odnowieniu ich związku, Annę więc uważa za rywalkę. A ona nie pozostaje jej dłużna, choć wykazuje pewne starania ukierunkowane na ocieplenie stosunków z byłą żoną swojego życiowego wybranka. Jej cierpliwość ma jednak swoje granice, tym bardziej w tak stresujących i niepewnych okolicznościach jak pandemia bardzo złośliwego wirusa.

W tym nowym zepsutym świecie z jego bezlitosnymi prawami, których przyszło nam uczyć się z marszu, musieliśmy wyprzeć się zasad, w które przywykliśmy wierzyć, reguł, których uczono nas przez całe życie.”

„Pandemia” to jedna wielka podróż. Podróż przez wymierający ogromny kraj, przez niewyobrażalną mękę jednostek coraz bardziej rozpaczliwie walczących o życie, których okoliczności zmuszają do stopniowego wyzbywania się tak zwanego człowieczeństwa. W każdym razie wiele wskazuje na to, że przynajmniej w niektórych z nich zachodzą poważne i być może nieodwracalne zmiany na gorsze. Normy moralne powoli zanikają albo ulegają odwróceniu, zależy jak na to spojrzeć. Bo w świecie, w którym zapanowało prawo dżungli, prawdopodobnie przetrwać mogą jedynie najsilniejsi i/lub pozbawieni wszelkich skrupułów osobnicy. W takich czasach każdy przejaw altruizmu może „zostać nagrodzony” śmiercią. Tajemniczy wirus jest wrogiem, ale obawiać należy się także ludzi. Trzeba być nieufnym i wyjątkowo ostrożnym, ale przede wszystkim przygotowanym na najgorsze scenariusze. Włącznie z odbieraniem życia innym. A na pewno szansy na przedłużenie istnienia na tym depresyjnym padole. Anna i jej towarzysze są boleśnie świadomi tego, że przyszło im żyć w świecie, w którym nakarmienie głodującego człowieka, nawet dziecka, zmniejszy szanse ich wszystkich. Dzielenie się czymkolwiek, a już zwłaszcza jedzeniem, czy paliwem samochodowym jest niewskazane, jeśli chce się pozostać przy życiu. Wręcz przeciwnie: by przetrwać trzeba się nauczyć kraść i wykorzystywać innych. Nawet tych, którzy wyciągnęli do nas pomocną dłoń. Czy to najodpowiedniejszy sposób postępowania w apokaliptycznych realiach, to już Wagner pozostawia naszej ocenie. Można to potępiać, ale to nie znaczy, że trudno pojąć motywy, kierujące tymi ludźmi. Niezwykle łatwo, i to jest najbardziej przerażające, postawić się w ich położeniu. Wejść w skórę tych niewyidealizowanych, niepozbawionych nieprzyjemnych cech, ludzi, których okoliczności zmuszają do nagannych posunięć względem bliźnich. Dotyczy to w sumie całej tej niewielkich grupki przymusowych podróżników, ale, co należy podkreślić, wszystkie informacje na ich temat są przefiltrowywane przez umysł kobiety, którą ciężko nazwać postronną, obiektywną obserwatorką. Narratorką jest wszak kobieta, która nie tylko bierze czynny udział w tej ciężkiej przeprawie przez popadające w ruinę mocarstwo, ale i bez wątpienia jest nieprzychylnie nastawiona do części swoich towarzyszy. Poza Sieriożą oraz rzecz jasna jej synem Michaiłem, na nikim z tej grupy specjalnie jej nie zależy. Można wręcz odnieść wrażenie, że z niektórymi z najwyższą przyjemnością by się rozstała. Z Iriną przede wszystkim, ale i czworo znajomych budzi w niej głównie negatywne emocje. Dzieci, ojciec Sierioży i mój ulubiony bohater „Pandemii”, swego rodzaju strażnik Anny – tylko na nich kobieta nie patrzy z nieumiejętnie skrywaną wrogością, ale też niejednokrotnie dopuszcza do siebie myśl, że najchętniej zostałaby tylko z Sieriożą i Miszką. Gdyby to od niej zależało to może i tak właśnie by było, ale przynajmniej w pierwszej fazie kryzysu, Anna swoim zwyczajem, pozwala decydować innym. Po prostu najlepiej jak umie stosuje się do poleceń męża i teścia. Opiera się na mężczyznach, bo tak jest łatwiej i być może pozostaje to w zgodzie z jej naturą. Potulnej, całkowicie oddanej, uległej wręcz żony człowieka, który widocznie gustuje w takim typie kobiet. Jego związek z Iriną pewnie nie przetrwał głównie dlatego, że od razu widać, że stanowi ona przeciwieństwo Anny. Ira nie zwykła podporządkowywać się woli innych, zatrzymywać swoje zdanie dla siebie i trzymać się niejako na uboczu. Ania tak. Podróż ku maleńkiej chatce w Karelii pozwoli jednak głównej bohaterce odkryć w sobie cechy, z których istnienia wcześniej pewnie nie zdawała sobie sprawy. Cechy, które czy jej się to podoba, czy nie, dzieli z Irą. Więc tym bardziej (już ich pierwsze spotkanie po wybuchu zarazy dało mi taką pewność) można się spodziewać, że wrogość pomiędzy tymi kobietami wcześniej czy później zamieni się w przyjaźń. Czy faktycznie Anna i Ira zakopią topór wojenny, i czy po tych wszystkich emocjonujących wydarzeniach (głównie przygnębiających, depresyjnych wręcz, ale i trzymających w niemałym napięciu), acz niestety pozbawionych większej kreatywności, jeśli chodzi o kontekst, bo opisy są plastyczne, sugestywne, wyczerpujące jak rzadko, narratorka w ogóle będzie bardziej życzliwe nastawiona do ludzi? Ludzi co prawda nie wolnych od irytujących wad, ale kto ich nie ma? Anna na pewno i co więcej zdaje się, że nie pozostaje na nie kompletnie ślepa. Jest ich świadoma, chociaż jak to często z ludźmi bywa, w swoim oku dostrzega źdźbło, a w oczach innych zwykła dopatrywać się belek. Jakkolwiek będzie, jedno mogę stwierdzić z całą odpowiedzialnością: relacje międzyludzkie i rysy psychologiczne ważniejszych postaci w „Pandemii” Jany Wagner modelowe nie są. Pod tym względem konwencjonalności zarzucić omawianej publikacji nie mogę – w przeciwieństwie do ścieżki fabularnej, samego przebiegu tej, bądź co bądź, pasjonującej podróży przez zdziesiątkowaną Rosję – a to przecież w „Pandemii” najważniejsze. Ludzie. Zwykli ludzie i ich zachowania w nagle zupełnie dla nich obcym (no dobrze, niezupełnie, bo coś tam w filmach już widzieli...) i pełnym niebezpieczeństw świecie. Zaśnieżonym, co trzeba dodać, bo to znacznie potęguje alienację, samotność, zagubienie przedzierających się przez w większość kompletnie wyludnione drogi bohaterów, napędzanych, być może płonną nadzieją, że na końcu tej długiej podróży czeka ich nagroda w postaci względnie bezpiecznego schronienia z dala od cywilizacji. Poza tym zimowa sceneria jeszcze dodaje ponurości, posępności i tak już budzącej dyskomfort aurze ściśle spowijającej ten, mimo wszystko, klaustrofobiczny światek nie tak znowu sympatycznych bohaterów, do których jednak łatwo się przywiązać. Po części właśnie dlatego, że nie są idealni, a więc przynajmniej w moich oczach bardziej wiarogodni. Ale nie bez znaczenia jest też koncentracja autorki na szczegółach ich dość złożonych osobowości; niesamowite skupienie na przeżywających katusze istnienia w apokaliptycznym świecie, godnych współczucia, ale i na pewno dających się lubić bohaterach. Ludziach ani z gruntu dobrych, ani doszczętnie złych. Po prostu starających się przeżyć. Wszelkimi sposobami.

„Pandemia” pióra rosyjskiej autorki Jany Wagner to jeden z najlepszych utworów apokaliptycznych, jaki wpadł mi w ręce. I mam na myśli zarówno literaturę, jak i kinematografię. A spodziewałam się... Szczerze mówiąc zaczynałam tę powieść z przekonaniem, że nie powinnam teraz się za to zabierać, że popełniam błąd otwierając „Pandemię” w najgorszym możliwym okresie. Bo jestem już szczerze zmęczona, osłabiona tematem pandemii (ciekawe dlaczego...?). Przez pierwsze stronice tej publikacji nic tylko wyrzucałam sobie nieprzemyślany wybór lektury. A potem już nic tylko sobie gratulowałam. I Janie Wagner, rzecz jasna. Thriller psychologiczny i zarazem apokaliptyczna powieść drogi, od której dosłownie oczu oderwać nie mogłam! Już na samą okładkę drugiego polskiego wydania, nad którym to miałam przyjemność spędzić kilka upojnych wieczorów, trochę się napatrzyłam – zmyślnie niby naklejona prześwitująca maseczka – ale przede wszystkim zapamiętałam się w elektryzującej treści. Przygnębiającej, ale i niepozbawionej nadziei. Bo ona ponoć umiera ostatnia. Ponoć.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

1 komentarz:

  1. Przez chwilę miałam lekkie zdziwko, czy czasem JUŻ nie wyszła jakaś produkcja, opisująca zmagania z pandemią koronawirusa ;D

    OdpowiedzUsuń