poniedziałek, 28 czerwca 2021

„Ciche miejsce 2” (2020)

 
Recenzja zawiera spoilery „Cichego miejsca” Johna Krasinskiego

W postapokaliptycznym świecie zdominowanym przez niewidome stwory z doskonałym słuchem Evelyn Abbott, wraz ze swoimi dziećmi, nastoletnią niesłyszącą Regan, trochę młodszym Marcusem i niemowlęciem, wyrusza w nieznane. Wchodząc na teren dawnej odlewni wpadają w pułapkę. Z odsieczą przychodzi im mieszkający w tym miejscu znajomy z poprzedniego życia, Emmett. Mężczyzna udziela im schronienia, ale nie ukrywa, że chce, aby jak najszybciej się wynieśli. Nagle jednak dokonują odkrycia, które wszystko zmienia. Regan nabiera przekonania, że można to wykorzystać w walce z kosmicznymi intruzami, które zdziesiątkowały ludzkość.

Po sukcesie „Cichego miejsca”, horroru science fiction w reżyserii Johna Krasinskiego z 2018 roku, którego scenariusz napisał wespół z Bryanem Woodsem i Scottem Beckiem, wytwórnia Paramount Pictures ogłosiła, że trwają prace nad kontynuacją tej historii. Woods i Beck odrzucili propozycję stworzenia scenariusza, tłumacząc, że wolą skupić się na oryginalnych pomysłach. Krasinski początkowo też nie był zainteresowany pracą nad „Cichym miejscem 2” (oryg. „A Quiet Place Part II”), ale po paru miesiącach, i odrzuceniu przez Paramount koncepcji paru innych scenarzystów, Krasinski wyszedł z własnym pomysłem. W jego wizji, zresztą zaakceptowanej przez wytwórnię, główną rolą tym razem odgrywała nastoletnia Regan Abbott. „Ciche miejsce” traktowało o bezgranicznej, gotowej do wszelkich poświęceń miłości rodzicielskiej, a „Ciche miejsce 2” miało mówić o „wyfrunięciu z gniazda”, wyjściu młodego człowieka w szeroki świat, bez swoich dotychczasowych ochroniarzy w postaci kochających rodziców. Tym razem Krasinski sam napisał scenariusz i znowu zasiadł na krześle reżyserskim. Przekonał też swoją żonę Emily Blunt do ponownego wcielenia się w rolę Evelyn Abbott. Budżet „Cichego miejsca 2” ponad trzykrotnie przewyższył budżet pierwszej odsłony (jedynka kosztowała w przybliżeniu siedemnaście milionów dolarów, a dwójka około sześćdziesięciu jeden milionów dolarów). Pierwszy pokaz filmu odbył się w nowojorskim Lincoln Center 8 marca 2020 roku. Szeroka dystrybucja w kinach miała się rozpocząć już 20 marca tego samego roku, ale pandemia COVID-19 wymusiła przesunięcie tego wydarzenia aż do drugiego kwartału następnego roku.

Prolog „Cichego miejsca 2” w reżyserii i na podstawie scenariusza Johna Krasinskiego pokazuje, jak to wszystko się zaczęło. Dzień pierwszy, dzień inwazji Obcych. Niewidzących stworzeń z nadzwyczaj rozwiniętym zmysłem słuchu, które poznaliśmy już w pierwszej odsłonie tego głośnego tytułu. Najpierw więc świadkujemy wydarzeniom – w otoczeniu też już znanej rodziny Abbottów – które można określić jako prequel „Cichego miejsca”. Nie trwa on jednak długo – potem mamy duży skok w czasie i takim oto sposobem z prequela robi się sequel. Bezpośrednia kontynuacja „Cichego miejsca” z 2018 roku. Tym razem John Krasinski postawił na większą dynamikę, więcej akcji. Część pierwszą nakręcono w taki sposób, że mogła się podobać (i większości odbiorców się podobała) zarówno zwolennikom tak zwanej nowej fali kina grozy (obrazów wolniejszych, maksymalnie skoncentrowanych na klimacie, z silniej rozwiniętą warstwą dramatyczną/obyczajową), jak entuzjastom szybszych, „bardziej wybuchowych” historii z dreszczykiem. Dwójka natomiast śmielej wychodzi naprzeciw oczekiwaniom tej drugiej z wymienionych grup. Aurę, na szczęście dla mnie, w pewnym zakresie zachowano. Stylowa, nostalgiczna oprawa wizualna, kolorystyka zdjęć, która w oczach wielu stanowi jeden z najsilniejszych pierwiastków pierwszej odsłony serii(?) (Emily Blunt zdradziła, że jej mąż ma już pomysły na rozdział trzeci), nadal panuje w tym cichym świecie. Ale na mnie nie oddziaływała już z taką siłą. Raz, że nie ma już tego efektu nowości, ale przede wszystkim nie ma tej cierpliwości. Nie wydobywają twórcy tyle napięcia z tego bezsprzecznie groźnego świata przedstawionego, ile udało się wycisnąć w kasowym otwarciu trudnych dziejów rodziny Abbottów. Właściwie, jak już wspomniałam, swój początek ich historia znajduje tutaj, w „Cichym miejscu 2”. Sielskie obrazki sprzed inwazji, która zmieniła wszystko – słoneczny dzień, beztroskie chwile w rodzinnym gronie – i nieoczekiwane (dla bohaterów, bo raczej nie widzów) przybycie Obcych. [Ciekawostka: scena z autobusem, w istocie jadącym na Emily Blunt z prędkością czterdziestu mil na godzinę, była najbardziej stresującym doświadczeniem tak dla niej, jak dla jej męża, Johna Krasinskiego, związanym z tym przedsięwzięciem. Krasinski zdradził, że miał poczucie, że położył na szali swoje małżeństwo. Miał świadomość, jak źle, z różnych powodów, to może się potoczyć. Ale na szczęście te czarne wizje się nie ziściły.] Wygenerowane komputerowo stwory natychmiast, tuż po wylądowaniu na Ziemi, którego na ekranie nie zobaczymy (twórcy sprowadzają to niecodzienne wydarzenie do ognistej smugi na niebie), przypuszczają zmasowany atak na ludzi. W domyśle zabijają wszystko, co nie tyle się rusza, ile hałasuje. Wystarczy najlżejszy dźwięk, choćby szelest, by zwrócić na siebie uwagę tych ślepych istot, które przemocą wyrwały Ziemie spod władzy człowieka. I zajęły jego miejsce. To wszystko już znamy, więc przeskoczmy dalej. Sprawdźmy, co słychać u rodziny Abbottów obecnie. W umownej teraźniejszości, czyli tuż po wydarzeniach, jakie obserwowaliśmy w „Cichym miejscu”. Evelyn Abbott, wraz z trójką swoich dzieci, wyrusza w niebezpieczną podróż, naturalnie pieszo. Zatrzymują się w dawnej odlewni, w której nie mają zamiaru się urządzać. To ma być jedynie krótki przystanek – przystanek wymuszony stanem zdrowia jednego z nich. Traf chce, że w tym miejscu schronienie znalazł przyjaciel Lee Abbotta (John Krasinski), męża Evelyn, którego straciła w nader dramatycznych okolicznościach, Emmett. W tej roli Cillian Murphy, znany m.in. z „28 dni później” Danny'ego Boyle'a, „Red Eye” Wesa Cravena, „Incepcji” Christophera Nolana i „Red Lights” Rodrigo Cortésa, który, uważam, jak zwykle stanął na wysokości zadania.

Scenariusz „Cichego miejsca 2” przebiega praktycznie bez niespodzianek. Ot, standardowa opowiastka o dzielnej dziewczynie, która jest gotowa w pojedynkę rozprawić się z krwiożerczymi najeźdźcami. Jest przekonana, że znalazła dobry sposób na pozbycie się tych bestii. A przynajmniej zwiększenie szans gatunku ludzkiego w tej trwającej już rok wojnie. W sumie nie tyle wojnie, ile chowaniu się przed wrogami-potworami. Tą dziewczyną jest nastoletnia niesłysząca Regan Abbott (w tej roli ponownie niesłysząca aktorka Millicent Simmonds), która w swój ryzykowny plan wtajemnicza jedynie swojego młodszego brata Marcusa (i tu też powrót: Noah Jupe). Najważniejszą z nowo wprowadzonych postaci jest Emmett, człowiek, który stracił całą swoją rodzinę i bynajmniej nie szuka towarzystwa. Daje schronienie Evelyn i jej dzieciom, ale tylko chwilowe. Oczekuje, że szybko się wyniosą i rzecz jasna nie ma najmniejszego zamiaru towarzyszyć im w dalszej podróży. Chce znowu być sam w swojej „norze”. Wola walki, która na dobrą sprawę nigdy nie była u niego tak wielka jak w przypadku Lee, zupełnie w nim zgasła po stracie bliskich. Jak ta postać się rozwinie, łatwo się domyślić. Klasyczne zagranie. To samo zresztą można powiedzieć o działaniu zainicjowanym przez nastoletnią bohaterkę „Cichego miejsca 2”. Prostota fabularna sama w sobie oczywiście mi nie wadziła - prawdę mówiąc, z połączeniu z oprawą wizualną, nasuwała przyjemne skojarzenia ze starym, dobrym kinem fantastycznym – ale już sama fabuła, sam tekst, szczególnie interesujący dla mnie nie był. Coś równie prostego, ale innego: tak bym sobie życzyła. Bo mimo najszczerszych chęci, mimo uporczywych starań, nie dałam rady całą sobą wejść do tego cichego świata. W pierwszą część bez trudu się emocjonalnie zaangażowałam, a w tym przypadku byłam już bardziej obok niż wewnątrz. Przeciętna, niezobowiązująca, okrutnie przewidywalna, szybka rozrywka, do której z całą pewnością wracać nie będę. Ale też nie mogę powiedzieć, że wynudziłam się jak ten biedny mops. Nie było na to czasu, wszak dużo się działo... No, tak naprawdę to w kółko to samo. Tamci atakują, my się bronimy. Tu mamy film drogi (pełna niebezpieczeństw gonitwa za lepszym jutrem), a tam przymusowy postój pod ziemią, tkwienie w ciasnej, klaustrofobicznej przestrzeni, do której w każdej chwili mogą wtargnąć bestie. Z wyjątkowo czułym zmysłem słuchu, ale za to pozbawione wzroku. Odbiorcy „Cichego miejsca” pamiętają zapewne, że w tym ekstremalnie nieprzyjaznym świecie rodzina Abbottów powiększyła się o jednego członka. Na świat przyszło dziecię, które niezamierzenie mogło sprowadzić na nich wszystkich śmierć. Wystarczy, że uderzy w płacz... Znalazł się na to sposób, genialny w swojej prostocie. Przekonujący. Abbottotm udało się zmniejszyć, ale niecałkowicie zażegnać, ryzyko, jakie wiąże się z opieką nad tak maleńką istotą w rzeczywistości, w której przetrwają najcichsi. A przynajmniej wszystko wskazuje na to, że to warunek konieczny, jeśli chce się jeszcze trochę pożyć. W tym świecie bez perspektyw, gdzie człowiek nie jest już na szczycie łańcucha pokarmowego, gdzie w zasadzie jest zwierzyną łowną niezbyt realistycznie się prezentujących potworów, które przeszło rok wcześniej bez ostrzeżenia „spadły z nieba”. Królikiem drżącym w swojej norce, ilekroć usłyszy zbliżającego się drapieżnika. Bo jak rzecze Emmett, siedzenie w takich norkach jest najlepszym, co w tej sytuacji można zrobić. Zwłaszcza że szukanie sojuszy z innymi członkami zdetronizowanego gatunku też wiąże się z niemałym ryzykiem. Bo apokalipsa zmienia ludzi. Przeważnie na gorsze. I co tu jeszcze dodać? Dużo chodzenia, mniej korzystania ze strun głosowych, jak to w „Cichym miejscu”, choć na moje oko więcej niż poprzednio - migania jednak i tak można się spodziewać. Sporo starć ze „strasznymi” potworami i mało emocji. Tak całkowicie beznamiętnie tego widowiska nie przyjmowałam, jakieś tam napięcie się wkradało, poczucie beznadziei zresztą również, ale nigdy tak mocne, tak obezwładniające, jak poprzednio. Wtedy, gdy rodzina Abbottów żyła jeszcze sobie niespokojnie w swoim (nie)zawodnym osamotnionym domu. W tym świecie wszyscy są bowiem samotni. Tak...

Takie sobie do pogapienia się. Taki sobie horror science fiction z nurtu postapo (i kawalątkiem apo). Tylko tyle tym razem dostałam od Johna Krasinskiego. Większy budżet - gorsza jakość. Typowe. Trzeba jednak zaznaczyć, że jestem w mniejszości. Zdecydowana większość widzów lepiej przyjęła to widowisko. Co więcej nie brakuje osób – wśród nich też ileś krytyków – którzy są zdania, że sequel wyszedł lepiej od jedynki. Tym bardziej odradzać nikomu bliskiego spotkania z „Cichym miejscem 2”, nie zamierzam. Może z wyjątkiem osób, którym nie jest znana pierwsza odsłona. Tak na wszelki wypadek, bo może być trochę, ociupinkę, trudniej ze zorientowaniem się w terenie. Kompletne zagubienie w tej historii raczej nie grozi, ale po co sobie komplikować?

3 komentarze:

  1. Jedynka to jest zdecydowanie jeden z najbardziej przereklamowanych horrorów ostatnich lat - całkiem nudna, pozbawiona sensu i robiąca z widza idiotę. Chyba może być tylko lepiej w sequelu.

    OdpowiedzUsuń
  2. ostatnio gdzieś przeczytałem że przymiarka jest do kręcenia trzeciej części...

    OdpowiedzUsuń