Trójka przyjaciół wybiera się na stok narciarski. W nocy zostają uwięzieni na wyciągu kilka metrów nad ziemią. Stok został już zamknięty, wokoło oprócz nich nie ma żywego ducha. Oprócz głodnych wilków...
"Frozen" to thriller w reżyserii Adama Greena twórcy znanego "Topora". Jak widać film obejrzałam dosyć późno. Szczerze mówiąc nie wiązałam z nim większych nadziei, patrząc na jego opisy. W końcu, co ciekawego może się dziać, kiedy bohaterowie utkną na wyciągu? Byłam przekonana, że będę w kółko wysłuchiwać ich lamentów, natomiast na jakąkolwiek akcję w ogóle nie liczyłam. W końcu skusiły mnie oceny Amerykanów - ostatnio zaufałam im w kwestii doboru filmów i bardzo się cieszę z tego powodu, gdyż patrząc na opinię Polaków dotyczące "Frozen" zaczynam się zastanawiać, czy z tym krajem, aby wszystko jest w porządku:)
Na początku poznajemy głównych bohaterów - trójkę młodych ludzi, którzy postanowili zaszaleć na stoku. Reżyser zdecydował się na klasyczny wybieg w tego typu filmach. Najpierw pozwala nam lepiej poznać bohaterów, aby w dalszej części seansu łatwiej było nam się wczuć w ich rozpaczliwą sytuację. Muszę przyznać, że to zadziałało. Wiem, że nawet "Frozen" nie ustrzegł się paru błędów logicznych, ale to nie zmienia faktu, że znacznie wybija się na tle innych thrillerów właśnie z powodu jego aspektu psychologicznego. Pomyślcie tylko - jest mroźna zima, a wy utknęliście parę metrów nad ziemią. W pobliżu nie ma żadnego ratunku, jest niedziela, a wy wiecie, że stok narciarski ponownie zostanie otworzony dopiero w piątek. Jak byście się czuli w takiej sytuacji? Na pewno niezbyt komfortowo, szczególnie gdyby na waszej twarzy zaczęły pojawiać się odmrożenia, a podczas snu dłoń przymarzłaby wam do barierki... No, a na dodatek pod wami nieustannie czatowałaby wataha wilków gotowa was pożreć, kiedy tylko wasze stopy dotkną ziemi. No właśnie, sprawa z wilkami nie przedstawia się zbyt przekonująco. Wiem, że to najmocniejszy element filmu, gdyby nie one nie uświadczylibyśmy paru całkiem interesujących krwawych scen, ale to nie zmienia faktu, że wilki nie są skore do atakowania ludzi, nawet osłabionych, chyba, że są wściekłe. Poza tym zachowanie bohaterów również pozostawia wiele do życzenie - istniało sporo możliwości na wydostanie się z tej osobliwej pułapki, których młodzi ludzie niestety nie wykorzystali. Oczywiście, nie przypisuję tego do błędów logicznych, w końcu nasi bohaterowie byli przerażeni, a dziwne, żeby w tak beznadziejnej sytuacji ich mózgi pracowały na pełnych obrotach.
"Frozen" cenię sobie bardzo wysoko głównie z trzech powodów. Po pierwsze bez trudu wczułam się w sytuację bohaterów, identyfikowałam się z nimi i naprawdę zależało mi na tym, żeby wyszli z tego cało. Po drugie zaimponowało mi umiejętne stopniowanie atmosfery, z każdą kolejną minutą napięcie rosło niepomiernie. I oczywiście po trzecie bardzo dobrze wypadła obsada filmu. W końcu gdyby nie przekonujące aktorstwo nie udałaby się sztuczka z interakcją między widzami, a trójką młodych ludzi. Co więcej nasi aktorzy mają już niejakie doświadczenie z kinem grozy, co na pewno pomogło im w przekonującym odegraniu swoich ról we "Frozen". Brawa dla Emmy Bell ("Topór 2"), Shawna Ashmore'a ("Ruiny", "Przesilenie", "Topór 2") oraz Kevina Zegersa ("W paszczy szaleństwa", "Strach przed ciemnością", "Droga bez powrotu", "Świt żywych trupów" remake).
Kto nie widział tego thrillera powinien jak najszybciej nadrobić zaległości. Fani efektywnego, pełnego akcji kina grozy mogą sobie odpuścić. Natomiast osoby, którym imponuje ciekawy nastrój oraz wyraziści bohaterowie, że już nie wspomnę o oryginalnej fabule na pewno będą zadowoleni z seansu.