Recenzja na życzenie Cat
Czterech przyjaciół spotyka się w chatce w środku lasu. Mężczyźni mają zamiar spędzić miło czas, podczas wypadów na polowania. Jednak w trakcie ich zimowego pobytu w głuszy odwiedza ich niezdrowo wyglądający mężczyzna, który szybko okazuje się być zainfekowany przez Obcych. Tereny lasu, w którym przebywają nasi bohaterowie zostają objęte kwarantanną. Czwórka przyjaciół będzie miała szansę na spożytkowanie swoich nadludzkich zdolności w walce z przybyszami.
Powieść "Łowca snów" została napisana przez Stephena Kinga w trakcie jego pobytu w szpitalu. Po raz pierwszy wydana w 2001 roku błyskawicznie zyskała uznanie jego czytelników, którym nie tylko przypadła do gustu tematyka science-fiction, ale również liczne retrospekcje, obrazujące dzieciństwo bohaterów (podobny zabieg King zastosował w długiej powieści "To"). Plotka głosi, że Stephen King sprzedał prawa do ekranizacji tej powieści za symbolicznego dolara. Reżyserem efekciarskiej produkcji Hollywoodu został Lawrence Kasdan, który do tej pory nie miał do czynienia z filmowymi wersjami książek Mistrza. Każdy potencjalny widz "Łowcy snów" już na wstępie musi przygotować się na multum efektów specjalnych - wszak, ciężko jest doszukiwać się tutaj wielu elementów horroru, łatwiej sklasyfikować ten obraz jako kino science-fiction i jako takie idealnie spełnia swoje zadanie.
Zawsze uwielbiałam ekranizacje powieści Stephena Kinga, gdyż tylko w takich filmach mogłam liczyć na osobliwy małomiasteczkowy klimat grozy. Tutaj również uświadczymy odrobiny atmosfery, ale jeśli o mnie chodzi bardziej odczułam ją podczas pierwszej połowy filmu, kiedy to jeszcze nie do końca było wiadomo, jakie zagrożenie czyha na naszych bohaterów. Bez wątpienia najmocniejszą sceną filmu jest akcja w toalecie, kiedy to tajemniczy mężczyzna, który zawitał do chatki czwórki przyjaciół wypróżnia się "rodząc" jaszczurowatego Obcego. Następnie, oczywiście przychodzi pora na sławetną "akcję z wykałaczką", gdzie widzimy jak nałóg staje przyczyną śmierci jednego z bohaterów filmu:) I na koniec pierwszy raz mamy okazję ujrzeć przybysza z Kosmosu w całej jego okazałości, ale niestety nie jest to korzystne dla filmu. Nie dość, że Obcy, aż krzyczy: "spokojnie, zostałem wygenerowany komputerowo, nie ma się czego bać!" to na dodatek od tego momentu cała atmosfera tajemniczości zwyczajnie znika. Już nie będzie subtelnych wstawek, które wzbudziłyby w widzu pewnego rodzaju niepokój, a zamiast tego będziemy mieć do czynienia z szaleńczym pościgiem za Obcym oraz przyjrzymy się bliżej akcji amerykańskiego wojska.
Film jest dosyć długi (trwa ponad dwie godziny), ale o dziwo ogląda się go naprawdę bezboleśnie. Oczywiście, sporo wątków z książki zmieniono lub całkowicie je opuszczono, ale myślę, że nie zaszkodziło to zbytnio ogólnemu przesłaniu. Podobnie jak w książce będziemy mieć do czynienia z licznymi retrospekcjami, które przeniosą nas do okresu dzieciństwa naszych bohaterów. W takich momentach, radzę zwrócić baczniejszą uwagę na kontrast pomiędzy kolorystyką obrazów. Kiedy czwórka przyjaciół jest już dorosła obraz dominują ciemne odcienie, ale gdy tylko następuje przeskok w czasie o kilka lat wstecz od razu biją po oczach ciepłe barwy miasteczka skąpanego w promieniach słońca. Bardzo ciekawy, miły dla oka zabieg, który wprowadza we właściwą akcję pewnego rodzaju urozmaicenie.
Jak na Hollywoodzką produkcję przystało będziemy obcować z iście gwiazdorską obsadą. W rolach głównych zobaczymy Thomasa Jane'a, Jasona Lee, Timothy'ego Olyphanta, Damiana Lewisa oraz Morgana Freemana. Nie będę rozpisywać się tutaj nad ich walorami aktorskimi, ponieważ widząc ich nazwiska nikt chyba nie ma wątpliwości, że są oni profesjonalistami w każdym calu, ale muszę wspomnieć o jednej bardzo ważnej rzeczy. W obsadzie zdecydowanie zabrakło mi kobiecej rólki. Wiem, że w książce takowej osoby nie było, ale to nie zmienia faktu, że w filmach płeć żeńska zawsze stanowiła miłe dopełnienie, choćby nawet tylko występowała na drugim planie.
"Łowcę snów" zawsze traktowałam w kategorii kina science-fiction, nie doszukiwałam się tutaj żadnych aspektów grozy i dzięki temu każdy kolejny seans tego filmu przyjemnie umilał mi czas. Oczywiście, zawsze będę wolała książkę, ale jako czysta rozrywka bez większych ambicji ekranizacja całkiem nieźle spełnia swoje zadanie.
Czytałam te książkę w wersji oryginalnej i wrażenia po prostu niezapomniane!!! Kocham Kinga :))) Fil tez ok, ale książka... książka zawsze jest lepsza. Świetny blog, by the way, uwielbiam horrory!!! :)
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie Buffy1977 za tę recenzję :-) Książka również podobała mi się bardziej niż film (jeśli chodzi o Kinga, to u mnie to raczej norma), ale ekranizacja też zła nie jest. Bardzo podobała mi się gra aktorska Damiana Lewisa, zwłaszcza, kiedy "coś w niego wstępuje"... Klimat taki jaki najbardziej lubię, a koniec filmu/powieści całkowicie nietuzinkowy. Uwielbiam Kinga i chyba nic już tego nie zmieni :-) Super recenzja, zgadzam się w 100%. Rasowy horror to to nie jest, ale momentami też można się nieźle przestraszyć. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja.
OdpowiedzUsuńFilm według mnie jest kompletną klapą. Pierwsza połowa trzymała niezły poziom ale potem... ah szkoda gadać. Faktycznie te "potworki" wyglądały nad wyraz sztucznie ;)
Zapraszam.
www.stephenking-polska.blogspot.com
King niszczy! jest geniuszem! ;)
OdpowiedzUsuń