Stronki na blogu

niedziela, 4 marca 2012

„Dom przy cmentarzu” (1981)

Profesor Norman Boyle przeprowadza się do domu w New Whitby wraz z żoną i małym synkiem, aby zająć się badaniami zapoczątkowanymi przez poprzedniego, zmarłego tragicznie lokatora. Syn Boyle’a, Danny, ostrzega rodziców przed przeprowadzką, wiedząc od tajemniczej dziewczynki, Mae, że grozi im tam niebezpieczeństwo. Jednak Boyle’owie nie zwracają uwagi na ostrzeżenia synka. Po przyjeździe na miejsce poznają kobietę imieniem Ann, którą zatrudniają do opieki nad dzieckiem, po czym Norman przystępuje do pracy, mając nadzieję wyjaśnić okoliczności śmierci poprzedniego lokatora domu. Tymczasem ludzie z otoczenia Boyle’ów zaczynają ginąć w tajemniczych okolicznościach.
Ilekroć oglądam jakiś niszowy horror z XX wieku niezmiennie zbiera mi się na płacz. To niewiarygodne, że w przeciągu tych paru lat kino grozy uległo tak daleko posuniętej metamorfozie. Obecnie „ze świecą można szukać” obrazu gore, przeznaczonego dla wąskiej grupy odbiorców, pozbawionego efektów komputerowych, a będącego zręcznym połączeniem obrzydliwości z klimatem grozy. Każdy wielbiciel horroru, który porówna współczesny film torture porn, skierowany do multipleksowych mas z pierwszą z brzegu pozycją gore z lat 70-tych bądź 80-tych szybko zrozumie, że XXI-wieczne kino grozy znajduje się na równi pochyłej, która już od dobrych kilku lat spycha ten gatunek na niziny kinematografii. A co jeszcze smutniejsze, nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie ta sytuacja miała się poprawić.
„Nikt nigdy nie będzie wiedział, czy dzieci są potworami, czy potwory są dziećmi.”
„Dom przy cmentarzu” to trzecia część „Trylogii śmierci” włoskiego reżysera Lucio Fulci’ego, który przez wielu do dziś uważany jest za mistrza włoskiego zombie movies. Co jeszcze ciekawsze „Dom przy cmentarzu” uważany jest za najsłabszą część trylogii, a z uwagi na fakt, że poprzednich filmów jeszcze nie miałam okazji obejrzeć, a byłam wręcz oczarowana trójką już nie mogę się doczekać swojego spotkania z pozostałymi filmami Fulci’ego. „Dom przy cmentarzu”, który w latach 80-tych trafił na niesławną brytyjską listę video nasty obecnie stanowi prawdziwą ucztę da wielbicieli niszowego nurtu gore, ponieważ posiada dosłownie wszystkie charakterystyczne dla tego podgatunku elementy. Mroczna atmosfera wszechobecnej degeneracji i brudu w połączeniu z intrygującą formą przekazu Fulci’ego wynosi „Dom przy cmentarzu” na wyżyny krwawego horroru, mimo jego ewidentnej naiwności fabularnej. Pierwsze, co rzuca się w oczy podczas seansu to oryginalna praca kamery – częste zoomowanie obrazu, zwłaszcza w czasie filmowania twarzy poszczególnych bohaterów, ze szczególnym wskazaniem na ich oczy. Długie ujęcia poćwiartowanych ciał – każda rana zadana ofierze została drobiazgowo zaprezentowana widzom. Fulci postarał się, aby absolutnie żaden rozbryzg krwi nie umknął naszej uwadze, abyśmy doskonale wiedzieli, ile ciosów zostało zadanych i w jakie poszczególne części ludzkiego ciała. A to wszystko dodatkowo podkreśla charakterystyczna ścieżka dźwiękowa, bez wątpienia wielkie dzieło Waltera Rizzati’ego, która przewija się praktycznie przez cały seans, co skutecznie przyczynia się do nieustannego potęgowania jakże duszącego klimatu, przy którym bledną nawet wstrząsające sceny mordów.
Kluczowego antagonisty nie zobaczymy w całej jego przerażającej okazałości, aż do ostatnich minut seansu. Najczęściej twórcy raczą nas widokiem jego zdegenerowanej dłoni, która systematycznie dziurawi ciała jego ofiar. Zabieg dosyć często wykorzystywany w kinie grozy, który ma na celu przede wszystkim podsycać ciekawość widza, żeby pod koniec seansu nagrodzić go, jak najbardziej przerażającym obliczem bestii. I rzeczywiście, charakteryzacja zombie, którą będziemy mogli „podziwiać” w trakcie ostatecznej konfrontacji z rodziną Boyle’ów poraża swoją szkaradnością, obrzydza zepsuciem i szokuje daleko posuniętym rozkładem anatomicznym. A to wszystko bez choćby minimalnej ingerencji efektów komputerowych - aż chciałoby się poprosić współczesnych twórców horrorów, aby brali przykład z geniuszu nieśmiertelnego Lucio Fulci’ego.
Film ma jeden znaczący mankament, na który zwróciło uwagę wielu jego widzów. Otóż, utożsamienie się z jego protagonistami znacznie utrudnia kiepski angielski dubbing, który niemiłosiernie kaleczy niemalże każdą kwestię aktorów.
Wielbicielom kina Fulci’ego pewnie nie muszę rekomendować tego filmu, podobnie entuzjastom kina gore, a z uwagi na to, że „Dom przy cmentarzu” jest klasycznym obrazem niszowym raczej wątpię, żeby pozostałym widzom przypadł do gustu. Dlatego też, chyba lepiej będzie, żeby ta konkretna pozycja pozostała w cieniu, gdyż nie ma absolutnie żadnych szans spodobać się entuzjastom multipleksowych horrorów.

2 komentarze:

  1. "Długie ujęcia poćwiartowanych ciał – każda rana zadana ofierze została drobiazgowo zaprezentowana widzom. Fulci postarał się, aby absolutnie żaden rozbryzg krwi nie umknął naszej uwadze, abyśmy doskonale wiedzieli, ile ciosów zostało zadanych i w jakie poszczególne części ludzkiego ciała."

    Tym fragmentem mnie strasznie zainteresowałaś ;) Będę musiał go załatwić i obejrzeć

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny blog i świetny opis świetnego filmu.polecam wszystkie fimy fulciego

    OdpowiedzUsuń