Stronki na blogu

sobota, 10 marca 2012

„Donner Pass” (2012)

Czwórka przyjaciół wybiera się do domku w górach, w okolice owianej złą sławą przełęczy, gdzie przed laty grupa osadników, aby przeżyć dopuściła się kanibalizmu. Gdy docierają na miejsce dołącza do nich również grupka znajomych ze szkoły. Jeden z chłopców odłącza się od grupy i wyrusza do miasta po piwo. Nazajutrz przyjaciele znajdują szczątki jego zjedzonego ciała. Spanikowani zaczynają podejrzewać, że legenda o George’u Donnerze stała się rzeczywistością i teraz oni są celem przerażającego kanibala.
W 1846 roku grupa osadników, której przewodził George Donner wyruszyła z Utah do Kalifornii. W październiku w górach Sierra Nevada rozpętała się śnieżyca, która podzieliła pionierów na dwie grupy – jedna została na miejscu, postanawiając przetrwać jakoś zimę, a druga wyruszyła w dalszą drogę. Pięć mil za przełęczą, w której została część osadników wędrowcy utknęli. W dwa miesiące później dwóch pionierów jakimś cudem dotarło do jakiegoś osiedla i sprowadziło pomoc. Wkrótce odkryto, że z całej osiemdziesięcioczteroosobowej grupy Donnera ocalało jedynie dziewięć osób, którzy aby przeżyć zjadali swoich zmarłych kompanów. Historia wyprawy Donnera jest klasycznym przykładem tzw. kanibalizmu in extremis, wymuszonego rozpaczliwą sytuacją bez wyjścia, która nakazuje złamać ogólnie przyjęte normy zachowania w celu przeżycia.
„Gdy poczujesz głód, po raz pierwszy jesteś niczym dzikie zwierzę. Całe człowieczeństwo z ciebie uchodzi.”
Elise Robertson w swoim niskobudżetowym filmie przedstawia osobliwą wariację na temat historii Donnera. Wśród miejscowych, zamieszkujących okolicę tzw. Przełęczy Donnera krąży legenda, według której George Donner był rządnym krwi ludożercą, który bestialsko zabijał swoich towarzyszy, aby spożyć ich ciała. Podobno Donner nadal krąży po okolicznych górach w poszukiwaniu świeżego mięsa, co zdaje się potwierdzać niedawno znalezione ciało na wpół zjedzonej kobiety. Grupa średnio rozgarniętych nastolatków, nie zważając na owe ponure legendy zatrzymuje się w domku w górach i poddaje beztroskiej, zakrapianej alkoholem zabawie. Pierwsze 44 minuty filmu oferuje widzom iście usypiającą fabułę – będziemy świadkami mało interesujących niesnasek pomiędzy protagonistami, ich szczeniackich zabaw oraz rzecz jasna przyjemności, jakich zapewnią sobie za zamkniętymi drzwiami sypialni. Słowem: nic oryginalnego, nic co skutecznie przyciągnęłoby uwagę widza w trakcie tych niekończących się 44 minut seansu.
Druga połowa filmu wykazuje ewidentną ambicję zainteresowania widzów jakże drastycznymi scenami mordów, które jak na film niskobudżetowy prezentują się całkiem przekonująco. Ale sceny gore niestety nie wystarczą, aby zadowolić współczesnego widza. Idąc po najmniejszej linii oporu, twórcy, starają się jedynie obrzydzić widza, zupełnie zapominając o klimacie wyalienowania, który w przypadku tego obrazu wydawał się nieodzowny. W końcu, kiedy obcujemy z horrorem, w którym bohaterowie znajdują się na kompletnym odludziu, będąc zmuszonymi do walki o przeżycie to nic dziwnego, iż oczekujemy choćby minimalnej atmosfery zagrożenia, dzięki której moglibyśmy całkowicie utożsamić się z ofiarami. Niestety, „Donner Pass” nie zaszczyci nas choćby szczątkowym klimatem – na początku zaofiaruje nam jedynie nudne przygody przygłupich nastolatków, a później całą energię skieruje na próbę zniesmaczenia nas, widokiem na wpół zjedzonych ludzkich ciał. Pierwsza połowa filmu pozwala nam na tyle poznać protagonistów, aby w dalszej części sensu móc bez najmniejszych wątpliwości przewidzieć kolejną ofiarę tajemniczego mordercy, a nawet bez problemu zorientować się, kto zabija. Ta przewidywalność chyba najbardziej działała mi na nerwy. W trakcie projekcji jest tylko jeden motyw, którego nie sposób przewidzieć (sprawa gwałtu), natomiast wszystkie pozostałe wydarzenia będą znane każdemu widzowi już w pierwszych minutach filmu.
Aktorstwo, jak na produkcję niskobudżetową przystało, stoi na żenująco niskim poziomie. Żaden z bohaterów, wykreowanych przez iście „drewnianych” aktorów nie ma szans przekonać do siebie odbiorcę – już pomijając idiotyczne zachowanie protagonistów raczej nikt nie powinien, choć na chwilę uwierzyć, że nie jest świadkiem fikcji filmowej, w końcu obsada skutecznie to utrudnia.
Pomijając przekonujące sceny mordów oraz chwytliwy kawałek muzyczny, pojawiający się w czołówce i napisach końcowych ta produkcja nie ma sobą absolutnie nic do zaoferowania. Kolejny współczesny twór, który zamiast trzymać w napięciu jedynie nuży widza, zamiast zaskakiwać podąża utartym, żenująco przewidywalnym schematem. Odradzam nawet wielbicielom kina gore, że już nie wspomnę o entuzjastach klimatycznych horrorów.

2 komentarze:

  1. Od jakiegoś czasu - jak szukam czegoś nowego do obejrzenia - zaczynam od Twojego bloga Buffy ;-D Właśnie się zastanawiałam, czy obejrzeć ten film, ale teraz to chyba go zostawię na "gorsze czasy" :-) Dzięki za ciekawą recenzję! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że mogę pomóc:) Chociaż, Cat, na Twoim miejscu nie polegałabym całkowicie na moim zdaniu - wiadomo, różne gusta. Ale w przypadku "Donner Pass" chyba bez zastrzeżeń możesz mi zaufać, tym bardziej, że to krwawa pozycja, a wiem, że za takimi nie przepadasz:)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń