Po przebudzeniu Luke odkrywa, że wszyscy w jego najbliższym otoczeniu po prostu zniknęli, pozostawiając po sobie jedynie ubrania. Spanikowany mężczyzna dociera do pewnego baru, w którym odkrywa, że nie pozostał sam na Ziemi, że są inni, którzy podobnie jak on nie mają pojęcia, co przytrafiło się pozostałym ludziom. Wkrótce dochodzą do wniosku, że prawdziwym zagrożeniem dla ich życia jest gęsta Ciemność, a jedynym ratunkiem sztuczne oświetlanie, którego powoli zaczyna brakować.
Apokaliptyczna wizja Brada Andersona. Początek, choć ewidentnie przypomina „Jestem legendą” (2007) jest na tyle intrygujący, aby wzbudzić w wymagającym widzu nadzieję na pełen napięcia i apokaliptycznego klimatu horror. Moment, kiedy Luke opuszcza swój apartamentowiec i wychodzi na wyludnioną ulicę w Detroit, gdzie odkrywa, że w całym gwarnym mieście, oprócz niego, nie ma ani jednej żywej istoty, że po ludziach pozostały tylko ich ubrania, tak wysoko podnosi poprzeczkę pod kątem napięcia i mrocznej atmosfery wszechobecnej tajemnicy, że widz szybko zda sobie sprawę, iż dalej będzie obserwował jedynie tendencję spadkową. I nie pomyli się. Po intrygującym początku odbiorca zostanie zmuszony do obserwowania, z góry skazanych na niepowodzenie, ucieczek protagonistów przed opanowującą miasto Ciemnością – motyw stary, jak świat; wystarczy choćby przypomnieć książkę Jamesa Herberta pt. „Ciemność”, albo „Dom na przeklętym wzgórzu” (1999). Z każdą kolejną minutą seansu napięcie i mroczny, apokaliptyczny klimat, gdzieś wyparowują, a ich miejsce zajmuje zwyczajna monotonia – w dodatku tak daleko posunięta, że nawet najmniej wymagający widz nie ma żadnych szans na uniknięcie znudzenia. Oczywiście, twórcy zdają się dostrzegać swój ewidentny brak pomysłu na poprowadzenie osi fabularnej, więc w usta jednego z bohaterów filmu wkładają opowieść o kolonii Roanoke, która przed laty po prostu zniknęła z powierzchni Ziemi i do dziś nie wiadomo, co tak naprawdę się z nimi stało. No i mamy jakieś wyjaśnienie obecności Ciemności w Detroit – może i jest nieco mgliste, ale jak na film bez jakiegokolwiek sensowniejszego pomysłu, dobre i takie.
W roli głównej zobaczymy Haydena Christensena, aktora mającego spore trudności z mimiką, aczkolwiek żeńska część widowni powinna być zadowolona przynajmniej z jego aspektów wizualnych.
Nie będę polecać tego obrazu nikomu, ponieważ dosłownie „go przecierpiałam”. Takiej nudy nie odczuwałam już dawno, podczas obcowania z filmem grozy. Oprócz intrygującego początku nie jestem w stanie doszukać się w tej produkcji jakichkolwiek pozytywów. Oklepana, nużąca fabuła ze znaną gwiazdą Hollywoodu w roli głównej – tyle na temat tego, nazwijmy go, horroru.