Stronki na blogu

poniedziałek, 22 października 2012

„Dentysta” (1996)

Recenzja na życzenie
Dentysta, Alan Feinstone, odkrywa, że jego żona go zdradza, co owocuje u i tak już znerwicowanego mężczyzny, czystym szaleństwem. Feinstone planuje krwawą zemstę na swojej żonie i jej kochanku, która szybko przeistoczy się w istną rzeź pacjentów w jego prywatnym gabinecie dentystycznym.
Wyreżyserowany przez Briana Yuznę, slasher, do którego mam duży sentyment, z uwagi na fakt, że w dzieciństwie nieźle mnie przestraszył. Teraz, po latach, oczywiście nie oddziałuje już tak traumatycznie, ale mimo swojego niskiego budżetu nadal może się pochwalić integralnymi dla horroru elementami, których próżno szukać we współczesnych, efekciarskich filmach grozy. Sama fabuła, oczywiście, nie grzeszy jakąś nadzwyczajną oryginalnością. Na skutek zdrady małżeńskiej z czyścicielem basenów (tak, wiem, że to banalne) w dentyście Feinstonie „coś pęka” i zamienia się w żądnego krwi mordercę, walczącego z wszędzie panoszącą się próchnicą. Mężczyzna zaczyna miewać halucynacje, w których widuje popsute zęby, wymagające jego natychmiastowej, brutalnej reakcji. Można domniemywać, że jego osobliwa obsesja istniała jeszcze przed zdradą żony, aczkolwiek sam ten fakt, wespół z widokiem seksu oralnego, tak szkodzącego jamie ustnej, skumulował owe dziwactwa Feinstone’a, zamieniając go w psychopatycznego mordercę. Nadrzędnym celem Alana staje się, więc ukaranie niewiernej żony. Jego podświadomość tak dalece tego pragnie, że jeszcze tego samego dnia w pracy dentysta dopuszcza się molestowania seksualnego pacjentki, która na skutek transferencji wydaje mu się być jego własną żoną. Sama postać mordercy, w moim mniemaniu jest bardzo pomysłowa, nie tylko przez sam aspekt zawodowy (w końcu mnóstwo osób boi się dentystów), ale znakomitą kreację Corbina Bernsena, który idealnie wyważył dawkę szaleństwa i groteski, co w efekcie dało nam iście zwichrowanego, lekko przerysowanego antagonistę, posiadającego jakże oryginalne narzędzia zbrodni.
Krwawych scen, jak na slasher, jest całkiem sporo, aczkolwiek często ocierają się one o najzwyklejszy kicz, który osobiście bardzo lubię w starych horrorach, ale przyzwyczajonego do realizmu widza może odrobinę zniechęcić (w szczególności ta różowa krew). Dla mnie charakterystyczną sceną „Dentysty” jest moment, który następuje po wyrwaniu wszystkich zębów niewiernej żonie, kiedy w ogrodzie znajduje ją czyściciel basenów, stając twarzą w twarz z jakże przerażającą maszkarą. Oczywiście torturowanie natręta od podatków jest o wiele bardziej spektakularne, ale mimo swojego szokującego wymiaru nie oddziałuje tak mocno na widza, jak wygląd bezzębnej pani Feinstone, bezgłośnie błagającej swojego kochanka o pomoc. Swego rodzaju niespodzianką jest również klimat tego obrazu, wyczuwalny w niemalże każdej minucie seansu, a w momentach krwawych mordów, osiągający pełną niepokojącego napięcia kulminację. Zresztą tutaj akurat twórcy nie musieli się zanadto wysilać, w końcu już sam widok wyrywania zębów bez podania „pacjentce” znieczulenia, czy borowania plomby przy akompaniamencie szarpiących nerwy pisków wiertła, wywołuje w odbiorcy spory dyskomfort emocjonalny, nawet u osobników niebojących się dentystów.
„Dentysta” jest z pewnością interesującą propozycją dla wielbicieli klimatycznych, lekko kiczowatych slasherów. Jednak obawiam się, że współcześni widzowie, przyzwyczajeni do realistycznych scen torture porn mogą być mocno zawiedzeni. Pozostałym osobom polecam przede wszystkim dla intrygującej postaci mordercy-stomatologa.