Recenzja na życzenie
Młode małżeństwo, Molly i Tim, przeprowadza się do starego domu, położonego w lesie, które niegdyś należało do ojca kobiety. Kiedy już się zadomawiają mężczyzna z uwagi na pracę rzadko bywa w domu, natomiast jego żona zaczyna dostrzegać i słyszeć w jego wnętrzu dziwne zjawiska. Wkrótce Molly dochodzi do wniosku, że to jej zmarły przed laty ojciec, który powrócił, aby nadal, tak jak w dzieciństwie, ją krzywdzić. Nagromadzenie niepokojących zjawisk w domu zmusza Molly do szukania ratunku w narkotykach. Wkrótce kobieta przestanie już odróżniać fikcję od rzeczywistości.
Horror Eduardo Sancheza, twórcy osławionego „Blair Witch Project”. Wielbiciele filmów grozy z pewnością dosyć szybko zauważą, że “Lovely Molly” jest swoistą hybrydą podgatunkową, że próbuje eksperymentować z różnymi nurtami horroru, co w efekcie daje schematyczną fabułę, ale przedstawioną z nowatorskiego punktu widzenia. Początek każe sądzić widzowi, że oto będzie miał do czynienia z kolejną ghost story, żerującą na ogranych chwytach. Pod osłoną nocy Molly będzie krążyć po starym domostwie, w poszukiwaniu źródła dziwnych odgłosów. Będzie powoli, w pełnych napięcia scenach otwierać wszystkie drzwi, za którymi oczywiście nie zobaczy niczego nadzwyczajnego. Już tutaj twórcy dadzą nam przedsmak gęstego, mrocznego klimatu, który utrzyma się, aż do końca seansu – aczkolwiek wybór głównej ścieżki dźwiękowej, w postaci piszczących, drażniących uszy tonów niezmiernie mnie irytował; wiem, że ostatnio jest to bardzo modny w horrorze motyw, ale nie zmienia to faktu, że nieodmiennie wywołuje u mnie uporczywy ból głowy. Wracając do fabuły filmu kulminacja nadprzyrodzonych zjawisk w domu Molly i Tima nastąpi wraz z pojawianiem się płaczu niezidentyfikowanej dziewczyny – od tego momentu na miejsce ghost story wkroczy wątek psychologiczny, który będzie już obecny, aż do końca seansu.
Od momentu spotkania z płaczącą dziewczyną Molly zaczyna dziwnie się zachowywać. Na początek wraca do starego nałogu narkotykowego. Następnie zaczyna wykorzystywać w kontaktach z innymi (szczególnie z mężem i księdzem) swoją seksualność. Nie śpi w nocy, a do pracy przychodzi brudna i nieumalowana. No właśnie, klimat filmu również odrobinę się zmienia. Odniosłam wrażenie, że miejsce tajemniczości, tak doskonale wyczuwalnej na początku seansu zajęły motywy brudu i ogólnej degeneracji – szczególnie, jeśli chodzi o ciało i umysł Molly. Twórcy uporczywie starają się przekonać widzów, że główna bohaterka w dosyć szybkim tempie traci rozum. Mimo, iż Molly cały czas twierdzi, że została opętana przez zmarłego ojca tak naprawdę odbiorcy są święcie przekonani, że padła ofiarą zwykłego szaleństwa. I doskonale zdają sobie sprawę, do czego prowadzi cała ta historia. Chociaż fabuła tak naprawdę podąża utartym w kinie grozy schematem, twórcy naprawdę postarali się zanadto nie znużyć widza. Niektóre sceny, rzeczywiście, mogłyby być nieco krótsze, aczkolwiek myślę, że zrekompensowano je wątkiem traumatycznego dzieciństwa Molly i jej siostry Hannah oraz dwojaką interpretacją osi fabularnej – aż do ostatnich minut projekcji praktycznie nie wiemy, czy Molly zwariowała, czy w istocie została opętana przez ducha swojego ojca, choć skłaniamy się ku tej pierwszej możliwości. W finale, rzecz jasna, twórcy w subtelny sposób wszystko nam objaśnią, choć wolałabym, aby pozostawili nas z tą niepewnością.
„Lovely Molly” oprócz intrygujących aspektów posiada również kilka mankamentów. Najbardziej irytowały mnie wstawki z tzw. kręceniem z ręki, a w szczególności motyw sąsiadki Molly i Tima, który w moim mniemaniu był aż nadto naciągany. Obsada również nie wykazała się profesjonalnością. Szczególnie raziła mnie odtwórczyni głównej roli, Gretchen Lodge, aczkolwiek z uwagi na to, że to jej debiut można jej chyba wybaczyć wszystkie niedoróbki warsztatowe, czego nie można już powiedzieć o „drewnianym” Johnnym Lewisie. Najlepiej z całej obsady, w moim mniemaniu, wypadła Alexandra Holden, która zajęła się kreacją Hannah.
Myślę, że wszystkie miażdżąco negatywne opinie polskich widzów na temat tego obrazu są odrobinę przesadzone. To prawda, że „Lovely Molly” nie jest jakimś arcydziełem kina grozy, ale jego dbałość o duszący klimat oraz intrygujący miszmasz ghost story z wątkami psychologicznymi siłą rzeczy przyciągają uwagę odbiorcy. Myślę, że wielbiciele kina grozy powinni być zadowoleni, oczywiście pod warunkiem, że nie będą spodziewać się cudów.