Stronki na blogu

środa, 6 marca 2013

„Laid to Rest” (2009)

Pewna kobieta budzi się w trumnie w zakładzie pogrzebowym z całkowitą amnezją. Nie wie, kim jest, ani jak się tutaj znalazła. Szybko jednak odkrywa, kto jest winny jest opłakanego stanu – zamaskowany psychopata, uzbrojony w wielki nóż. Kobiecie cudem udaje się uciec i znaleźć pomoc u jednego z mieszkańców odludnego miasteczka. Problem w tym, że morderca cały czas podąża jej tropem, zostawiając po drodze krwawy szlak zbrodni.
„Laid to Rest” Roberta Halla, który w 2011 roku doczekał się swojego sequela powinien być opatrzony etykietką: tylko dla chorobliwych wielbicieli slasherów, bo miałam nieodparte wrażenie, że wszystkie elementy tego nurtu tak uwielbiane przez jego entuzjastów i tak znienawidzone przez resztę publiczności zostały tutaj wyeksponowane do granic możliwości, co jednych zirytuje, a innych rozbawi. Ja należę do tej drugiej grupy odbiorców i choć doskonale zdaję sobie sprawę, że horror nie powinien śmieszyć to akurat jestem wdzięczna tej produkcji za półtoragodzinną komedię, gdyż nie tak łatwo jest trafić twórcom filmów w moje poczucie humoru.
Na początku poznajemy tajemniczą dziewczynę, która budzi się w trumnie, nie pamiętając swojej tożsamości. W tej roli Bobbi Sue Luther, która miałam wrażenie wygrała casting tylko i wyłącznie przez wzgląd na rozmiar swojego biustu, bo próżno u niej szukać jakiegokolwiek talentu aktorskiego. W każdym razie nasza „powstała z martwych” kobieta z miejsca przystępuje do szukania ratunku, którego znajduje za pośrednictwem telefonu stacjonarnego. Niestety podczas rozmowy z policjantką, która prosi ją, aby się nie rozłączała, gdyż próbuje namierzyć miejsce jej pobytu uwagę naszej rezolutnej bohaterki zwracają zwłoki, więc nie bacząc na słowa policjantki zbliża się do nich i… wyrywa kabel telefoniczny z aparatu. Można śmiało powiedzieć, że niniejsza sytuacja dobitnie podsumowuje ten obraz, pełen daleko posuniętych absurdów i tak nielogicznego zachowania protagonistów i antagonisty, że nie sposób powstrzymać głośnego rechotu. Następnie przyjdzie kolej na krótki wieczorek zapoznawczy z mordercą, który z niewiadomego powodu przykleja sobie do twarzy srebrną maskę i nagrywa swoją morderczą działalność, która ogromnie mnie zaskoczyła. Efekty specjalne nie bazują na jakiś, pożal się Boże, sztucznych wizualnie pikselach, a fizycznej obecności na planie. Co najciekawsze nie mogę przyczepić się do jakiejkolwiek sceny mordu, bowiem nie tylko kolor i konsystencja posoki prezentowała się, aż nazbyt realistycznie, ale również brutalne, zniesmaczająco dosłowne modus operandi sprawcy. W końcu nasz psychopata rżnie swoim wielkim nożem każdego, kto stanie mu na drodze, znajdując szczególne upodobanie w masakrowaniu twarzy i ćwiartowaniu swoich ofiar.
„- Dokąd jedziemy?
- Nie zaczekamy na gliny?
- Dosyć się już na nich naczekałam.”

Z biegiem trwania seansu do naszej „nieustraszonej” protagonistki dołączy dwóch mężczyzn – zdecydowany ratować kobietę w opałach Tucker (przyzwoita kreacja Kevina Gage’a) i borykający się ze śmiercią matki, gapowaty Stephen (równie przekonująca rola Seana Whalena). Cała trójka będzie krążyć od domu do domu w poszukiwaniu pomocy, jednakże jak to często w slasherach bywa nie tylko nie znajdą telefonu, ale również będą mieć nieszczęście „rekwirować” te samochody, w których kończy się benzyna. I tak widz będzie raczony coraz to zabawniejszymi sytuacjami, okraszonymi dowcipnymi dialogami oraz niezwykle krwawymi mordami, aż do kulminacji na stacji benzynowej, która będzie kwintesencją wszystkich absurdów, mających miejsce w tym obrazie. UWAGA SPOILER Tutaj nasz niezniszczalny morderca również udowodni, że nie posiada zbyt wielkiego ilorazu inteligencji tym samym rozśmieszając mnie niepomiernie. Gdy jego ukochana maska zsunie mu się z twarzy pomyli kleje, używając najmocniejszego, żrącego spoiwa na świecie, tym samym popełniając jakże widowiskowe samobójstwo – oczywiście, przez przypadek KONIEC SPOILERA.
A teraz, po tym wszystkim, co napisałam wyżej dodam, że znakomicie bawiłam się podczas seansu „Laid to Rest”, bo choć niniejszy slasher jest całkowicie pozbawiony jakiegokolwiek nastroju grozy to chwilami trzyma w napięciu, a krwawe sceny i zabawne sytuacje znacznie umilają seans. Z pewnością nie jest to żadne arcydzieło, jestem również przekonana, że szybko o tym obrazie zapomnę, aczkolwiek rozbroił mnie na tyle, abym sięgnęła po jego sequel.