Stronki na blogu

piątek, 29 marca 2013

Michael Crichton „W sieci”

Szef działu technicznego w dużej firmie komputerowej w Seattle, Tom Sanders, jest przekonany, że awansuje na wyższe stanowisko przed długo wyczekiwaną fuzją z innym przedsiębiorstwem. Niestety, jego wymarzoną posadę dostaje piękna, młoda protegowana dyrektora, Meredith Johnson, która przed laty spotykała się z Tomem. Mężczyzna, pomimo rozczarowania niezrozumiałą decyzją pracodawcy próbuje jakoś ułożyć sobie współpracę z nową szefową, aczkolwiek kobieta ma względem niego inne plany – pragnie wykorzystać go seksualnie, na co żonaty Tom nie wyraża zgody. Kiedy Meredith oskarża go o molestowanie seksualne u zakładowego prawnika, co ma zaowocować jego przeniesieniem do innej filii zakładu, mężczyzna postanawia walczyć o swoje prawa i jako pierwszy wnieść sprawę do sądu o molestowanie w pracy.
„Napastowanie seksualne to kwestia władzy. A ponieważ władza nie jest już charakterystyczna dla płci męskiej, kobiety będą to wykorzystywać równie często jak mężczyźni.”
Zapewne spora grupa telemaniaków zna głośny thriller z 1994 roku z Michaelem Douglasem i Demi Moore w rolach głównych, zatytułowany „W sieci” (telewizja tak często nas nim raczy, że raczej nie sposób go przegapić). Otóż, pomysłodawcą tego obrazu był nie kto inny, jak sam Michael Crichton, pisarz znany z kultowych technothrillerów, który tym razem postanowił zaprezentować swoim czytelnikom opartą na faktach wojnę płci, podaną rzecz jasna w realiach nowinek technologicznych. Powieść „W sieci” (znana w Polsce również pod tytułem „System”) w wielkim skrócie jest męskim głosem oburzenia na coraz bardziej szerzące się na świecie tzw. „równouprawnienie płci”. W tym momencie pewnie wiele kobiet oburzy się tak nietolerancyjnym podejściem pisarza do żeńskiej części globu – niesłusznie, bo Crichton wcale nie pragnął zdyskredytować płci pięknej, a jedynie zaznaczyć, że w rozumieniu społeczeństwa „równouprawnienie” nie ma nic wspólnego ze swoją nazwą, bo tak naprawdę działa tylko i wyłącznie na korzyść kobiet, całkowicie dyskredytując prawych mężczyzn. Ludzi dziwi, że „głowa rodziny” może stać się ofiarą przemocy ze strony małżonki, ale równocześnie walczą o pomoc dla maltretowanych kobiet. Ilekroć miną na ulicy mężczyznę pochylającego się nad obcym dzieckiem z miejsca podejrzewają go o pedofilię, a tymczasem kobiety mają pełne przyzwolenie na takie zachowania. I wreszcie, opinia publiczna nie jest w stanie zrozumieć, jakim prawem płeć męska oskarża kobiety o molestowanie seksualne, bo w swoim stereotypowym myśleniu nie mieści im się w głowie, że mężczyzna może nie zechcieć współżyć z chętną pięknością. Michael Crichton tak naprawdę nie potępia emancypacji kobiet – chciałby jedynie uświadomić czytelnikom, że wszystko działa w dwie strony: owszem, mężczyzna może dotkliwie skrzywdzić płeć żeńską, ale kobieta również jest władna zgotować mu prawdziwe piekło.
„Wszyscy powinni bez oporów pozwolić jej na łamanie prawa, ponieważ jest kobietą.”
Po krótkim omówieniu przesłania Crichtona przejdę do nakreślenia tła powieści. Otóż, cała fabuła skupia się na postaci Toma Sandersa, oddanego pracownika firmy komputerowej, który liczy na zasłużony awans. Nasz protagonista jest typowym crichtonowskim bohaterem – prostolinijnym, dbającym o podległych sobie pracowników, kochającym żonę i dzieci, ale równocześnie (co odrobinę mnie irytowało) niezwykle naiwnym i ciężko kojarzącym integralne fakty wielkiej intrygi, której na swoje nieszczęście padł ofiarą. Kiedy traci upragniony awans na rzecz pięknej nimfomanki, swojej byłej dziewczyny Meredith Johnson, która sprytnie wkupiła się w łaski dyrektora, a całą swoją karierę zawodową przebyła „drogą łóżkową” Tom zgodnie ze swoją uległą naturą, próbuje pogodzić się z nową polityką firmy. Nie ma nic przeciwko kobiecie na kierowniczym stanowisku, której również będzie podlegał, aczkolwiek podejrzewa, że Meredith ma za małe pojęcie o aspektach technicznych, co rzecz jasna może znacznie zaszkodzić firmie. Tymczasem dyrektor myśli tylko o zbliżającej się intratnej dla jego interesów, wielkiej fuzji z innym przedsiębiorstwem, a tamtejsi pracownicy zdają się być zadowoleni z awansu Johnson. O ile Sanders często irytował mnie swoim gapowatym podejściem do życia to byłam całkowicie ukontentowana postacią kłamliwej, pewnej siebie i do granic zepsutej femme fatale, która nawet po oskarżeniu przez Toma o molestowanie seksualne „nie traci zimnej krwi”, śmiało zmierzając do wyznaczonego celu – jest wredna i właśnie dlatego przypadła mi do gustu, bo właściwie w pojedynkę nadawała tempo i tak szybkiej akcji, zaskakując swoim niehumanitarnym podejściem do bliźnich. Najlepiej podsumowuje ją wymowne zakończenie UWAGA SPOILER kiedy to po przegraniu z Sandersem o swoje położenie obwinia niesprawiedliwy system, nie dostrzegając swoich własnych wad. A najciekawsze, że ma odrobinę racji, bo abstrahując od jej żmijowatej charakterystyki ona również, podobnie jak Tom padła ofiarą zakrojonej na szeroką skalę intrygi KONIEC SPOILERA.
Po zaskarżeniu Meredith przez Sandersa o molestowanie seksualne w pracy Crichton skłania się ku aspektom medialnym i prawnym, precyzyjnie wskazując różnice pomiędzy rozumieniem przez sądy problemu wykorzystywania mężczyzny przez kobietę a opinii publicznej. Ale choć autor celowo demonizuje główną antagonistkę absolutnie nie ma na celu oskarżenia wszystkich kobiet o nadmierny feminizm, bowiem drugoplanowe kobiece postaci obdarza całkowicie racjonalnym, wręcz godnym pochwały myśleniem. Czego nie można powiedzieć o pobocznych męskich bohaterach, dostrzegających jedynie własne potrzeby i potępiających Sandersa za odmowę usług seksualnych Meredith, co znacznie ułatwiłoby im egzystencję w firmie.
„W sieci” to powieść-przestroga przed stereotypowym myśleniem, próba zwrócenia uwagi czytelników na obustronność niektórych problemów, ale podana w tak tolerancyjny sposób, aby nie zdyskredytować całej płci żeńskiej, wywyższając tę drugą. Przesłanie Crichtona zapewne wielu da mocno do myślenia (ja zawsze miałam podobne podejście do tego rodzaju spraw, więc autor nie powiedział mi czegoś, czego bym już nie wiedziała, aczkolwiek jestem mu wdzięczna za poruszenie takiej problematyki, mimo mojej płci), ale myślę, że nie tylko ono zasługuje na uwagę, bo zarówno fabuła, jak i bohaterowie mają w sobie to coś, co nie pozwala oderwać wzroku od książki, aż do jej zakończenia. Lekturę odradzam jedynie ortodoksyjnym feministkom – pozostałe osoby powinny być tak samo, jak ja zachwyceni przenikliwym stylem Crichtona. A jak już przeczytacie książkę to koniecznie sięgnijcie po jej adaptację (jeśli oczywiście, jakimś cudem ją przegapiliście), bo choć nie oddaje całej problematyki prozy to i tak dostarcza wielu elektryzujących przeżyć.

10 komentarzy:

  1. Crichton...Crichton...nazwisko mi nie obce, ale nigdy nie czytałem żadnej książki tego faceta. Za to filmy owszem, kojarzę. "W sieci" chyba nawet nie tak dawno temu nadawała jakaś stacja tv. Chętnie zobaczę jak wygląda pierwowzór - zachęcił mnie zwłaszcza ten fragment o przenikliwym stylu. To lubię :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. A wiesz, że jest wersja tej historii w wydaniu Bollywood? I to nawet całkiem fajna, jak na ten typ filmów.
    Wszystkiego dobrego na Święta!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie musisz tego publikować Buffy (tak, czytałam Twój wpis u Owcy:P) ale chciałam Cię zaprosić do siebie do konkursu, co byś znowu nie narzekała, żeś GAPA:) A nawet jeśli Cię książki nie zainteresują, to i tak możesz dodać jakieś swoje typy, które nie miałaś okazji dodać wcześniej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ to nie jest spam (tam chodziło mi o wpisy nie na temat po angielsku z masą linków na jakieś strony zagraniczne), a Ty robisz mi przysługę, bo bardzo chcę oddać swoje głosy (lubię się wpychać na takie głosowania), a na ogół nie zauważam takich akcji - chyba jakaś nieprzytomna jestem:) W każdym razie jutro możesz spodziewać się moich głosów:) Dzięki za cynk!

      Usuń
  4. Ciekawa tematyka i na czasie. Książki nie czytałam, ale oglądałam ekranizacje tej historii, choć muszę przyznać, że teraz pamiętam jej historię bardzo pobieżnie, dlatego przydałoby się ją odświeżyć ponownie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie no, może już za to podziękuję :). Trochę nie moje tematy i trochę dużo mam już książek do przeczytania na półce ;D.

    Pozdrawiam!
    Melon

    PS: Widzę Aniu, że się coś lekko zmieniło po prawo ;P.

    OdpowiedzUsuń
  6. Książki nie czytałem, film oglądałem - także bollywodzką wersję :) więc nie wiem do końca co Crichton chciał tym faktycznie przekazać, ale ja ten przekaz odebrałem inaczej - jako obraz mimo wszystko feministyczny, pokazujący na zasadzie kontrastu, że w molestowaniu seksualnym, gwałcie nie chodzi o seks, tylko o dominację. Natomiast w takich wypadkach, gdy one wychodzą na światło dzienne, zazwyczaj próbuje obwiniać się ofiarę, bądź chociaż przypisać jej część winy (zbyt wyzywający strój, mieli romans, bo ona prowokowała itd.), wskazując właśnie głownie kontekst seksualny. Takie odwrócenie ról pokazuje natomiast męskiej publiczności, że gwałt to gwałt i nie ma tu odcieni szarości. Acha, zdaje się że coś takiego jak kobieca pedofilia nie istnieje, to chyba przypadłość typowo męska.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ze statystyk sądowych wynika co innego
      http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,358,pedofil-w-spodnicy-kobiety-tez-to-robia.html

      Usuń
  7. Poproszę o recenzję I Miss U...
    jestem ciekawa jak zrozumiesz cały film i jego zakończenie.
    Będe wdzięczny
    http://www.ekino.tv/film,i-miss-u-2012,13334.html

    OdpowiedzUsuń