Stronki na blogu

niedziela, 28 kwietnia 2013

„The Wicked” (2013)

Recenzja na życzenie
W małym miasteczku krąży legenda o czarownicy, mieszkającej w starym domostwie w lesie, która ponoć zjada śmiałków, ważących się wybić jej okno. Kiedy mała Amanda zostaje porwana Zach wraz z trójką znajomych wyrusza do feralnego miejsca w leśnej głuszy, aby zakpić z legendy i przy okazji spędzić noc przy dobrej zabawie pod namiotami. Tymczasem jego młodszy brat Max, którego Zach miał tej nocy pilnować, wyrusza ich śladami razem ze swoją bliską przyjaciółką Sammy. Oni również odważą się rzucić kamieniem w dom wiedźmy…
Obecnie horrory klasy B dzielą się na amatorsko zrealizowane, ale przynajmniej częściowo klimatyczne obrazy oraz przepełnione tanimi efektami komputerowymi ”dziełka”, które poza tym nie mają sobą absolutnie nic do zaoferowania. Zasiadając do seansu „The Wicked” liczyłam, że wpisuje się on do tej pierwszej grupy, szczególnie po zobaczeniu pierwszego ujęcia – domostwa skąpanego w księżycowym świetle, w którym siedzi pod kołdrą przerażona dziewczynka, uporczywie wypatrująca czegoś za oknem. Niestety, reżyser Peter Winther tylko tutaj, w trakcie tych kilku minut pokazał widzom, że potrafi stworzyć mroczną atmosferę, godną kina grozy, bowiem już w następnym ujęciu, kiedy dziewczynka zostaje wyciągnięta przez okno przez nieznaną siłę, skąpaną w sztucznym, wygenerowanym komputerowo pomarańczowym świetle dostajemy smutny sygnał, że oto będziemy mieć do czynienia z kolejnym epatującym niskobudżetową technologią, pozbawionym jakichś większych wartości teen-horrorem. Po prologu następuje przeskok akcji – poznajemy braci Zacha i Maxa oraz ich znajomych na stypie, poświęconej pamięci ich niedawno zmarłego dziadka. Podczas „wieczorka zapoznawczego” z bohaterami filmu w ich domu będziemy również zmuszeni wysłuchać mało odkrywczych pseudofilozoficznych rozważań na temat życia po śmierci i sensu istnienia i oczywiście cały czas z niecierpliwością przyjdzie nam wyczekiwać nieuchronnej wycieczki młodych ludzi do domu wiedźmy, zwanej Wicked.
Nie wiem, co mam napisać o wydarzeniach, rozgrywających się w lesie, ponieważ większość z nich zwyczajnie przepłakałam ze śmiechu. Potężnej dawki humoru dostarczył mi już dziurawy scenariusz, obfitujący w bezsensowne dialogi oraz ustępy, które powinny zostać wycięte, po zorientowaniu się twórców o ich bezcelowości, a zamiast tego szybko zostały zastąpione, czym innym. Mowa tutaj między innymi o odkryciu Julie, że w domu wiedźmy przebywa niedawno porwana mała Amanda – kiedy dziewczyna chce zadzwonić po policję jej przyjaciele stanowczo się temu sprzeciwiają, tłumacząc, że będą mieli problemy z rodzicami (!) i proponują jej odnalezienie dziewczynki na własną rękę, co zmusza ich oczywiście do eksploracji domostwa czarownicy. Później, z biegiem trwania fabuły, kiedy młodzi ludzie przekonują się o prawdziwości legendy twórcy decydują się na ograny zabieg braku zasięgu, a ja zapytuję, czy nie lepiej byłoby skorzystać z niego wcześniej, zamiast serwować widzom infantylne tłumaczenia protagonistów o gniewie ich staruszków? Właściwie cała druga połowa filmu skupia się na dwóch rzeczach: chaotycznych ucieczkach naszych bohaterów po lesie przed rozpływającą się w powietrzu wiedźmą o zabawnej aparycji (szczególnie rozśmieszyła mnie jej wygenerowana komputerowo migająca na czerwono twarzyczka) oraz przebywaniu w jej miejscu zamieszkania w roli zakładników – tutaj dostałam największego napadu śmiechawki, szczególnie gdy zobaczyłam kneblowanie ich jabłkami oraz mielenie ich ciał za pomocą dużej maszynki do mięsa: ich poddane torturom ciała do złudzenia przypominały mi ciasto, a krew świeciła (!) w ciemnościach rażącą czerwienią. Ale i tak wszystkie te absurdy przyćmiła dwójka dzielnych policjantów, toczących nieustanne boje z młodą, arogancką Sammy, którzy charakterologicznie przypominali mi Doofy’ego ze „Strasznego filmu”, co sprawiło, iż z niecierpliwością wyczekiwałam ich „akcji ratowniczej”, ponieważ byłam pewna (i nie pomyliłam się), że dostarczą mi kolejnej dawki dobrej komedii.
Aktorstwo okazało się równie sztuczne, jak i cała ta, hmm, produkcja. Wszyscy, poczynając od Devona Werkheisera przez Jess Adams i Dianę Hopper po Justina Deeley’a sprawiali wrażenie, jakby nie wiedzieli, po co w ogóle znaleźli się na planie, a scenariusz czytali wprost z kartki. Zresztą, nie ma co im się dziwić, bowiem ciężko jest odegrać na poważnie tak miałkie postacie.
Wyłączając grafikę czołówki, pierwsze klimatyczne ujęcie, niepokojącą mowę wiedźmy, rozlegającą się w lesie, ilekroć zbliżała się do swoich ofiar oraz jej końcową minimalistyczną charakteryzację z czerwonymi włosami i zębami-piranii (a nie można było tak od razu? Taniej i zdecydowanie bardziej przekonująco) znalazłam tutaj więcej cech komedii, aniżeli filmu grozy. „The Wicked” powinno się pozbawić jakiejkolwiek kategorii wiekowej, ponieważ jestem przekonana, że nawet najmłodsi widzowie nie uwierzą w prawdziwość ani jednej ukazanej tutaj sceny i prędzej będą pokładać się ze śmiechu niż drżeć ze strachu.

6 komentarzy:

  1. Tego można było się spodziewać po produkcji "straight to dvd" ;-) Kiedyś oglądałem horrory taśmowo, wszystko jak leci, trochę mi brakuje tych czasów jak czytam Twoją recenzję :-D Może zrobię sobie mały maraton z filmami grozy niższych kategorii, aczkolwiek Wicked raczej się do niego nie załapie :-D

    OdpowiedzUsuń
  2. Skoro cała produkcja „The Wicked” łącznie z aktorami na czele jest sztuczna, to ja jednak nie będę trwonić swojego czasu na ten film. Jest przecież tyle innych, znacznie ciekawszych filmów grozy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Patrząc na zdjęcie pewnie większości z nas wydaję się, że film będzie godny obejrzenia. Jednak po przeczytaniu Twojej recenzji nie warto po niego sięgać i tracić czasu.
    Mogłabyś zrobić recenzję filmu pt. ''Ostatni egzorcyzm II'' ? Oglądałam I i wydaję się dosyć dobra :D

    + http://sladkydelicjee.blogspot.com/ zapraszam :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Błogosławieństwo Pana nad tym blogiem!

    OdpowiedzUsuń
  5. O, widzę, że ktoś podciągnął film i literaturę grozy pod New Age:) To dobry znak, może będzie o tym miejscu głośniej:), czego autorce serdecznie życzę.

    Gratuluję świetnego bloga i bardzo dobrych recenzji.

    OdpowiedzUsuń