Marnie Watson wychodzi z więzienia, w którym znalazła się za zabicie w
obronie własnej męża, nowojorskiego policjanta. Pozostałą część wyroku ma
odsiedzieć w areszcie domowym, z elektroniczną bransoletką na kostce i pod
czujnym okiem niegdysiejszego partnera jej męża. Wkrótce Marnie odkrywa drobne
sygnały czyjejś obecności, ukrywającej się w jej miejscu zamieszkania, a z
czasem, gdy staje się ona coraz bardziej agresywna, odkrywa, że piekło, które
zgotował jej mąż za życia jest niczym w porównaniu do jego pozagrobowej zemsty.
Telewizyjny horror twórcy mojego ukochanego „Złego wpływu księżyca”, Erica
Reda z niezastąpioną Famke Janssen w roli głównej. W Polsce „Domowe piekło”
zostało dosyć chłodno przyjęte przez widzów, na co w głównej mierze składało
się delikatne podejście twórców do tematyki nawiedzenia – nie ma tutaj
zawrotnej akcji, pełnej jump scenek i
duszącej atmosfery grozy. Zamiast tego odbiorcy zostają zmuszeni do
konfrontacji z dramatem zaszczutej przez poltergeista, uziemionej w domu
kobiety.
„Dopóki
śmierć was nie rozłączy. Pieprzona bzdura.”
Do wiarygodnego zawiązania fabuły potrzebne było Redowi przekonujące
uwięzienie głównej bohaterki w jej własnym domu, z czego bardzo sprytnie
wybrnął – w końcu nie ma bardziej pewnego sposobu niż areszt domowy. Motyw być
może zapożyczony z „Niepokoju” D.J. Caruso, aczkolwiek i tak należy pochwalić
scenariusz za pobudzenie skostniałego nurtu ghost
story sporą dozą innowacyjności. Realizacja, jak na obraz telewizyjny,
również zasługuje na uznanie, szczególnie w momentach konfrontacji Marnie z
nieujawnionym jeszcze zagrożeniem – stopniowanie napięcia w chwilach delikatnej
sygnalizacji swojej obecności przez ducha w postaci odgłosów kroków,
uporczywego pojawiania się na zamalowanej niedawno ścianie przez Marnie plamy
krwi zabitego przez nią męża oraz zagaszania i rozpalania świeczek,
porozstawianych po domu przez kobietę w czasie awarii prądu. Te bardziej
zdecydowane ataki nienawistnego ducha, jak na przykład rzucanie talerzami, czy
maltretowanie Marnie, choć nie mogą poszczycić się umiejętnym stopniowaniem
klimatu to przynajmniej urozmaicają dosyć stateczną fabułę pewną dozą dynamiki,
są swego rodzaju przerywnikiem od monotonii, która choć niejednokrotnie mocno
intryguje w przypadku braku silniejszych manifestacji obecności z zaświatów chwilami
mogłaby nieco znużyć odbiorcę. Podejrzewam, że gdyby „Domowe piekło” zostało
zaklasyfikowane do thrillera, a nie horroru mogłoby liczyć na troszkę
cieplejszy odbiór widzów, bo choć opowiada o wrednym duchu to narracja
niezmiennie podąża w stronę dreszczowca. Każdorazowa manifestacja swoich sił
przez zmarłego męża Marnie została oddarta z jakiejkolwiek grozy na rzecz
napięcia, a to głównie za sprawą charakterologii głównej bohaterki. Famke
Janssen, jak zwykle nader przekonująco wywiązała się ze swojej roli, a nie
miała łatwego zadania, zważywszy na jej kluczową pozycję w niniejszym obrazie –
cały scenariusz skupiał się tylko i wyłącznie na niej i jej dramatycznym
położeniu. Problem w tym, że kobieta, choć początkowo zaniepokojona powrotem
swojego brutalnego męża szybko się z tą myślą oswaja – wyzbywa się strachu, co
udziela się również widzom i staje do śmiałej, choć nierównej walki. Pomocy
szuka w literaturze parapsychologicznej, w której znajduje prastare rady
pozbycia się złośliwego ducha, jak na przykład wyrzucenie z domu wszystkich
jego rzeczy, aczkolwiek jak można się tego spodziewać wbrew jej nadziejom nie
zdadzą one egzaminu. Nie mogąc zwrócić się o pomoc do nieustannie pilnujących
ją policjantów pozostaje jej przyjmowanie kolejnych ciosów od zmarłego męża i
rozpaczliwe szukanie sposobu odesłania go „na tamten świat”.
Największym mankamentem „Domowego piekła” jest wygląd poltergeista. Do jego
kreacji bardzo się twórcom przydały osiągnięcia współczesnej technologii, a jak
wiadomo tam, gdzie „macza palce komputer” nie uświadczymy ani odrobiny
realizmu, tym bardziej, jeśli reżyser dysponuje niskim budżetem. Tak, więc nasz
antagonista, czyli pikselowa rozmazana sylwetka bardziej bawi, aniżeli straszy
i doprawdy nie rozumiem, dlaczego Red w ogóle zdecydował się pokazywać go
widzom… Weźmy dla przykładu kulminacyjne momenty grozy niniejszej produkcji,
jak wciągnięcie ręki Marnie do rozdrabniarki, pełne nieznośnego wręcz suspensu,
choć szkoda, że twórcy nie wykazali się tutaj większą odwagą w epatowaniu
makabrą oraz mordobicie jej nowego młodego chłopaka wespół z łamaniem jego
kości (dopracowana w najmniejszych szczegółach, mocno realistyczna scena). A
teraz skonfrontujmy je z każdorazowym materializowaniem się złego ducha –
przepaść realizacyjna jest aż nazbyt dostrzegalna, a to dlatego, że aparycja
naszego antagonisty pozostawia wiele do życzenia, a co za tym idzie oddziera
daną scenę z całego suspensu.
Myślę, że w ogólnym rozrachunku „Domowe piekło” nie zasługuje na całkowitą
dyskredytację, bo choć wpisuje się do swego rodzaju kina grozy w wersji lajt i
w gruncie rzeczy nie jest niczym innym, jak kolejną konwencjonalną ghost story to cała historia ma coś
takiego w sobie, co odpędza od odbiorcy wszelką senność (pod warunkiem, że owy
widz nie wymaga od telewizyjnego obrazu realizacji na miarę hollywoodzkiego kinowego
dzieła), a w kilku momentach zapewnia nawet całkiem sporą dawkę napięcia
emocjonalnego. Jak dla mnie film wprost stworzony na nudny wieczór po ciężkim
dniu, kiedy to człowiek nie jest zdolny do wzmożonego pobudzania komórek
mózgowych. Ot, całkiem przyjemna dawka czystej rozrywki.