Stronki na blogu

sobota, 24 sierpnia 2013

„Domowe piekło” (2008)

Recenzja na życzenie (Rafal)

Marnie Watson wychodzi z więzienia, w którym znalazła się za zabicie w obronie własnej męża, nowojorskiego policjanta. Pozostałą część wyroku ma odsiedzieć w areszcie domowym, z elektroniczną bransoletką na kostce i pod czujnym okiem niegdysiejszego partnera jej męża. Wkrótce Marnie odkrywa drobne sygnały czyjejś obecności, ukrywającej się w jej miejscu zamieszkania, a z czasem, gdy staje się ona coraz bardziej agresywna, odkrywa, że piekło, które zgotował jej mąż za życia jest niczym w porównaniu do jego pozagrobowej zemsty.

Telewizyjny horror twórcy mojego ukochanego „Złego wpływu księżyca”, Erica Reda z niezastąpioną Famke Janssen w roli głównej. W Polsce „Domowe piekło” zostało dosyć chłodno przyjęte przez widzów, na co w głównej mierze składało się delikatne podejście twórców do tematyki nawiedzenia – nie ma tutaj zawrotnej akcji, pełnej jump scenek i duszącej atmosfery grozy. Zamiast tego odbiorcy zostają zmuszeni do konfrontacji z dramatem zaszczutej przez poltergeista, uziemionej w domu kobiety.

„Dopóki śmierć was nie rozłączy. Pieprzona bzdura.”

Do wiarygodnego zawiązania fabuły potrzebne było Redowi przekonujące uwięzienie głównej bohaterki w jej własnym domu, z czego bardzo sprytnie wybrnął – w końcu nie ma bardziej pewnego sposobu niż areszt domowy. Motyw być może zapożyczony z „Niepokoju” D.J. Caruso, aczkolwiek i tak należy pochwalić scenariusz za pobudzenie skostniałego nurtu ghost story sporą dozą innowacyjności. Realizacja, jak na obraz telewizyjny, również zasługuje na uznanie, szczególnie w momentach konfrontacji Marnie z nieujawnionym jeszcze zagrożeniem – stopniowanie napięcia w chwilach delikatnej sygnalizacji swojej obecności przez ducha w postaci odgłosów kroków, uporczywego pojawiania się na zamalowanej niedawno ścianie przez Marnie plamy krwi zabitego przez nią męża oraz zagaszania i rozpalania świeczek, porozstawianych po domu przez kobietę w czasie awarii prądu. Te bardziej zdecydowane ataki nienawistnego ducha, jak na przykład rzucanie talerzami, czy maltretowanie Marnie, choć nie mogą poszczycić się umiejętnym stopniowaniem klimatu to przynajmniej urozmaicają dosyć stateczną fabułę pewną dozą dynamiki, są swego rodzaju przerywnikiem od monotonii, która choć niejednokrotnie mocno intryguje w przypadku braku silniejszych manifestacji obecności z zaświatów chwilami mogłaby nieco znużyć odbiorcę. Podejrzewam, że gdyby „Domowe piekło” zostało zaklasyfikowane do thrillera, a nie horroru mogłoby liczyć na troszkę cieplejszy odbiór widzów, bo choć opowiada o wrednym duchu to narracja niezmiennie podąża w stronę dreszczowca. Każdorazowa manifestacja swoich sił przez zmarłego męża Marnie została oddarta z jakiejkolwiek grozy na rzecz napięcia, a to głównie za sprawą charakterologii głównej bohaterki. Famke Janssen, jak zwykle nader przekonująco wywiązała się ze swojej roli, a nie miała łatwego zadania, zważywszy na jej kluczową pozycję w niniejszym obrazie – cały scenariusz skupiał się tylko i wyłącznie na niej i jej dramatycznym położeniu. Problem w tym, że kobieta, choć początkowo zaniepokojona powrotem swojego brutalnego męża szybko się z tą myślą oswaja – wyzbywa się strachu, co udziela się również widzom i staje do śmiałej, choć nierównej walki. Pomocy szuka w literaturze parapsychologicznej, w której znajduje prastare rady pozbycia się złośliwego ducha, jak na przykład wyrzucenie z domu wszystkich jego rzeczy, aczkolwiek jak można się tego spodziewać wbrew jej nadziejom nie zdadzą one egzaminu. Nie mogąc zwrócić się o pomoc do nieustannie pilnujących ją policjantów pozostaje jej przyjmowanie kolejnych ciosów od zmarłego męża i rozpaczliwe szukanie sposobu odesłania go „na tamten świat”.

Największym mankamentem „Domowego piekła” jest wygląd poltergeista. Do jego kreacji bardzo się twórcom przydały osiągnięcia współczesnej technologii, a jak wiadomo tam, gdzie „macza palce komputer” nie uświadczymy ani odrobiny realizmu, tym bardziej, jeśli reżyser dysponuje niskim budżetem. Tak, więc nasz antagonista, czyli pikselowa rozmazana sylwetka bardziej bawi, aniżeli straszy i doprawdy nie rozumiem, dlaczego Red w ogóle zdecydował się pokazywać go widzom… Weźmy dla przykładu kulminacyjne momenty grozy niniejszej produkcji, jak wciągnięcie ręki Marnie do rozdrabniarki, pełne nieznośnego wręcz suspensu, choć szkoda, że twórcy nie wykazali się tutaj większą odwagą w epatowaniu makabrą oraz mordobicie jej nowego młodego chłopaka wespół z łamaniem jego kości (dopracowana w najmniejszych szczegółach, mocno realistyczna scena). A teraz skonfrontujmy je z każdorazowym materializowaniem się złego ducha – przepaść realizacyjna jest aż nazbyt dostrzegalna, a to dlatego, że aparycja naszego antagonisty pozostawia wiele do życzenia, a co za tym idzie oddziera daną scenę z całego suspensu.

Myślę, że w ogólnym rozrachunku „Domowe piekło” nie zasługuje na całkowitą dyskredytację, bo choć wpisuje się do swego rodzaju kina grozy w wersji lajt i w gruncie rzeczy nie jest niczym innym, jak kolejną konwencjonalną ghost story to cała historia ma coś takiego w sobie, co odpędza od odbiorcy wszelką senność (pod warunkiem, że owy widz nie wymaga od telewizyjnego obrazu realizacji na miarę hollywoodzkiego kinowego dzieła), a w kilku momentach zapewnia nawet całkiem sporą dawkę napięcia emocjonalnego. Jak dla mnie film wprost stworzony na nudny wieczór po ciężkim dniu, kiedy to człowiek nie jest zdolny do wzmożonego pobudzania komórek mózgowych. Ot, całkiem przyjemna dawka czystej rozrywki.