Stronki na blogu

piątek, 11 października 2013

„Sekretne okno” (2004)


Pisarz Mort Rainey po rozstaniu z niewierną żoną przeprowadza się do letniego domku nad jeziorem, gdzie próbuje oddać się pisaniu nowej książki. Jego spokój przerywa tajemniczy przyjezdny, John Shooter, który zarzuca Mortowi plagiat jego opowiadania. Od tego momentu pisarz szuka sposobów na udowodnienie swojej niewinności, co sprawia mu tym większą trudność z powodu rosnącej agresywności Shootera.

Ekranizacja minipowieści Stephena Kinga pt. „Tajemnicze okno, tajemniczy ogród”, zamieszczonej w zbiorze „4 po północy”. Reżyser i zarazem scenarzysta, David Koepp, wykazał się wielką odwagą, stawiając akurat na tę historię z dwóch prostych powodów: lwia część literackiego pierwowzoru opiera się na rozmyślaniach Morta oraz rozmowach telefonicznych z żoną i znajomymi, co czytelnikom w ogóle nie przeszkadzało, ale jak wiadomo film rządzi się innymi prawami, więc w przypadku widzów wykorzystanie tych motywów w nadmiarze mogłoby zdyskredytować niniejszy obraz; a po drugie zakończenie, mocno jeszcze aktualne w czasach pierwszego wydania minipowieści, w XXI wieku poprzez częstą eksplorację zostało oddarte z całej swojej atrakcyjności – na szczęście Koepp nieco zmodyfikował finał zaproponowany przez Kinga, co z pewnością pozwoliło mu uniknąć kilku dodatkowych antyfanów.

Stephen King w przedmowie „Tajemniczego okna, tajemniczego ogrodu” twierdzi, że największą obelgą wymierzoną w pisarza jest oskarżenie go o kradzież dorobku literackiego – ponoć na myśl o takiej ewentualności każdy autor spływa zimnym potem. Nic więc dziwnego, że mistrz grozy postanowił wykorzystać ten motyw w jednej ze swoich udanych historii, ale ze wspomnianych przeze mnie wcześniej powodów zaskakuje pomysł jej ekranizacji, tym bardziej, że finalna postać owego przedsięwzięcia okazała się aż tak udana. Na początku rzuca się w oczy bajeczna sceneria – drewniany letniskowy domek położony przy jeziorze i otoczony wściekle zielonymi drzewami. Gdy kamera zagląda do wnętrza lokum pisarza widzimy, że główna rola przypadła samemu Johnny’emu Deppowi, którego bogata, całkowicie naturalna mimika z pewnością przyczyniła się do jego angażu – w końcu postać Morta aż prosiła się o pewną dozę różnorodności scenicznej, którą mam wrażenie ze wszystkich współczesnych aktorów mógł widzom zaoferować jedynie Depp, co też z ochotą zrobił. Godziny, które nasz bohater spędza w samotności na rozmyślaniu o swoim kończącym się małżeństwie oraz oskarżeniu o plagiat szybko znużyłyby niejednego odbiorcę, gdyby nie oryginalne podejście Deppa do swojej roli, w którym pokusił się o podkreślanie każdej emocji Morta odpowiednim grymasem. Podobnym przysłowiowym „strzałem w dziesiątkę” okazało się obsadzenie w roli jego żony, Amy, Marii Bello, która ze względu na mało odkrywczą charakterologię swojej postaci być może nie miała zbyt wielkiego pola do popisu, ale nie można zaprzeczyć, że postarała się wykrzesać z niej wszystko, co tylko było do pokazania – szczególnie w finale. Natomiast nasz John Shooter, czyli niebywały John Turturro zdaje się być stworzony do roli niebezpiecznego psychopaty, co też udowadnia w niniejszym obrazie.

Specyfika „Sekretnego okna” polega na oczekiwaniu na zaskakujący finał – wszystkie wydarzenia go poprzedzające jasno sugerują widzom, że zostanie skonfrontowany z czymś, co trudno będzie mu przewidzieć (choć pewnie znajdzie się niejeden odbiorca tak zaznajomiony z tym motywem, że bez problemu przedwcześnie „złoży tę misterną układankę), co wcale nie znaczy, że cała półtoragodzinna fabuła opiera się jedynie na rozterkach egzystencjalnych Morta. Nie, największą uwagę skupia na sobie tajemnicza postać w kapeluszu – John Shooter, który pewnego słonecznego dnia staje w progu domu Morta i oskarża go o plagiat jego opowiadania, napisanego „do szuflady” w latach 80-tych, wiele kilometrów stąd. Jak się okazuje jego rękopis, choć różni się stylem, łudząco przypomina tekst opublikowany przed laty w zbiorze opowiadań przez Rainey’a. I tutaj powstają najważniejsze pytania, nad którymi wiele widzów z pewnością będzie „łamało sobie głowy” przez cały seans: czy Shooter jest niebezpiecznym wariatem, który przepisał historię Morta, aby mieć pretekst do nękania go, czy pisarz rzeczywiście dopuścił się tego niewybaczalnego czynu, a teraz zwyczajnie próbuje się z tego wyłgać? Ta druga ewentualność wcale nie jest taka niemożliwa, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że Mortowi raz już się to zdarzyło, o czym twórcy jedynie wspominają, jakby mimochodem (a niesłusznie, gdyż akurat ten aspekt jest kluczem do całkowitego zrozumienia zakończenia). Od momentu rozeźlenia Shootera Koepp stawia na suspens, którego zasady zdaje się doskonale rozumieć. John, jako modelowy czarny charakter zaczyna coraz natarczywiej nachodzić Morta – a to zabijając mu psa, a to znów podpalając dom, w którym obecnie pomieszkuje jego żona wraz z nowym partnerem. Dochodzi nawet do tego, że Rainey boi się wejść do swojego domu nie wykorzystując uprzednio wynajętego prywatnego detektywa, który najpierw sprawdza wszystkie pomieszczenia. Ten wątek stał się doskonałym przyczynkiem do jednej z najbardziej trzymającej w napięciu sceny w filmie – kiedy to Mort słysząc szelesty w łazience podkrada się do niej z pogrzebaczem w ręku i wpada w panikę na widok… własnego odbicia w lustrze. Niesamowity popis elektryzującego napięcia, który pewnie niejednemu odbiorcy znacznie podniesie ciśnienie. Z czasem, rzecz jasna, Shooter przerzuci się na ludzi, mordując każdego, kto stanie mu na drodze i tym samym wikłając Morta w swoje odrażające przestępstwa oraz spychając go w otchłań szaleństwa.

Przyznaję, że zakończenie (najważniejszy moment „Sekretnego okna”) wypada o wiele lepiej niż w literackim pierwowzorze. Koepp, podobnie jak Frank Darabont, w „Mgle” jak widać miał lepszą wizję finału od samego mistrza. UWAGA SPOILER W opowiadaniu King zauważalnie sugerował się filmową wersją „Psychozy” i nie chodzi jedynie o motyw rozszczepienia osobowości, ale również końcowy monolog drobiazgowo objaśniający nam przypadek Morta. W dzisiejszych czasach tak jawna inspiracja innym dziełem oraz swego rodzaju półśrodki (bo w końcu wszyscy poza czarnym charakterem przeżyli) nie zdałyby egzaminu. Dzisiaj lepiej zabić Amy, zakopać ją w ogródku i zasadzić tam kukurydzę (jak w problematycznym opowiadaniu Morta) i oczywiście zachować mordercę przy życiu. Słowem: Koepp zrobił naprawdę wszystko, aby zaserwować widzom iście tragiczne zakończenie i chwała mu za to KONIEC SPOILERA.

Choć „Sekretne okno” z całą pewnością nie jest najlepszą ekranizacją prozy Stephena Kinga to należy do tego rodzaju obrazów, do których wracam, co jakiś czas – pomimo znajomości zakończenia, a więc najbardziej zaskakującego wątku całej tej produkcji. Powodem być może jest znakomicie poprowadzona fabuła, albo budowanie nieznośnego wręcz napięcia, a może niezapomniana kreacja Johnny’ego Deppa – jednoznacznie nie jestem w stanie tego stwierdzić, co tylko dodatkowo podnosi wartość niniejszego filmu.

4 komentarze:

  1. Zgadzam się, że zakończenie filmowe jest lepsze niż opowiadaniowe. I choć film nie jest jakiś wybitny, to jednak też bardzo lubię zerknąć, gdy akurat gdzieś jest puszczany - rewelacyjna rola Deppa, który jak nikt potrafi ukazać psychozę samą mimiką (no dobra, Nicholson lepiej), jest tu po prostu idealny. Opowiadanie mi się też bardzo podobało, ale obie wersje są nieco różne. Trzeba więc i obejrzeć film, i przeczytać "Tajemnicze okno.....". Swoją drogą z tamtego zbioru podobały mi się jeszcze Langoliery. Trochę zawiodły mnie dalsze opowieści - o ile dobrze pamiętam był tam jeszcze Policjant biblioteczny i pies fotograficzny? Z polaroida? Ostatnie mi się nie podobało. Za mało grozy, i jakieś to było takie rozmemłane. Za to policjant biblioteczny był całkiem okej jako pomysł - ale wykonanie średniawe. Fakt, że taki policjant by się przydał. Może by ludzie przestali wyrywać kartki z książek i mazać po nich. Sorrki za offtop :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, jak mi się ten "Polaroidowy pies" nie podobał - taka nuda, że lepiej omijać szerokim łukiem.
      Co do pozostałych opowiadań w tym zbiorze to strasznie mnie urzekły, a "Langoliery" ocierają się wręcz o arcydzieło literackiej grozy, pomysł po prostu wymiata;)

      Usuń
  2. A mnie się właśnie nie podoba takie odbieganie od pierwowzoru, choć zdaję sobie sprawę, że na ekranie tym lepiej wygląda im bardziej jest krwawe.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajny artykuł ale pobierz sobie program antyplagiatowy ze strony www.antyplagiat.net bo widziałem że ktoś kopiuje twoje teksty

    OdpowiedzUsuń