Stronki na blogu

czwartek, 13 lutego 2014

„Apollo 18” (2011)

Recenzja na życzenie

W 1972 roku Amerykanie oficjalnie zakończyli program Apollo. Rok później Departament Obrony decyduje się na zrealizowanie ściśle tajnego programu Apollo 18. W tym celu wysyła na Księżyc dwóch astronautów, Bena i Nathana wraz z pilotem Johnem, który po dotarciu na miejsce ma pozostać na statku. Gdy po kilkudniowym locie mężczyźni docierają do celu natykają się na ciało rosyjskiego astronauty. Początkowo nie mogą zrozumieć, co doprowadziło do jego zgonu, ale z czasem odkrywają, że nie są na Księżycu sami. Zagraża im obca forma życia, infekująca dziwną chorobą swoich żywicieli.

Znając oryginalne dzieło Gonzalo Lópeza-Gallego, pt. „Open Grave” miałam niemałe oczekiwania względem jego wcześniejszego filmu „Apollo 18” i niestety odrobinę się zawiodłam. Tak zwane mockumentary, obrazy stylizowane na dokumenty, kręcone z ręki i/lub za pomocą kamer rozmieszczonych w stałych punktach miejsc akcji, z wywiadami udzielanymi przez bohaterów najczęściej są domeną ghost stories, ale w ostatnich latach twórcy wykorzystują również taką amatorską realizację w stosunku do horrorów science fiction. Zresztą dlaczego nie? Koszt produkcji takich obrazów jest stosunkowo niewielki, a niejeden widz dzięki takowym zabiegom ma szansę silniej zidentyfikować się z protagonistami, odczuć większy stopień realizmu prezentowanych wydarzeń. W moim przypadku to niestety nie działa – im więcej rozmazanego obrazu w chwilach największych kulminacji skupiającego się na ścianach (bądź jak w tym przypadku na podłożu), tym silniejsza moja irytacja.

Pomysł na fabułę mocno mnie zaintrygował swoją innowacyjnością. Przyjmując koncepcję ściśle tajnego lotu na Księżyc w latach 70-tych XX wieku, który dopiero teraz został ujawniony opinii publicznej Gallego zaskakuje widzów nietuzinkowym zawiązaniem akcji. Równocześnie usilnie próbuje wywrzeć na nich wrażenie obcowania z autentycznymi nagraniami. Co zważywszy na to, jak Departament Obrony Stanów Zjednoczonych się na nich skompromitował raczej jest niemożliwe do przyjęcia. Reżyser zadbał o stylizację klimatu rodem z filmów lat 70-tych oraz klaustrofobiczny klimat. Lwia część fabuły zauważalnie inspirowała się „Obcym - ósmym pasażerem Nostromo” i choć jako całości „Apollo 18” jeszcze daleko do tego kultowego science fiction to pod kątem klaustrofobicznego klimatu Gallego zdeklasował swojego poprzednika. Jeśli wydaje się wam, że bohaterowie „Obcego” byli zmuszeni przebywać w ciasnych przestrzeniach to czas podejrzeć Bena i Nathana „ściśniętych jak sardynki w puszkach” w maleńkich klitkach rakiety, w której ledwo mogą się wyprostować. Przez pierwszą część seansu ten wręcz chorobliwie klaustrofobiczny klimat jest jedynym elementem filmu skupiającym jakąś większą uwagę. No, chyba, że kogoś interesuje praca astronauty przebywającego w przestrzeni kosmicznej bądź nic nie wnoszące dialogi pomiędzy dwuosobową załogą… Akcja ma nabrać tempa z chwilą wylądowania na Księżycu i odnalezienia ciała Rosjanina, ale tak się niestety nie dzieje. Jedyne wydarzenie, poza dynamicznym finałem, które mnie jako tako zainteresowało to wyciąganie przez Bena przez ranę na klatce piersiowej Nathana gnieżdżącej się pod jego skórą obcej formy życia, której i tak niedane nam będzie obejrzeć w całej okazałości. Wszystkie wędrówki po Księżycu sfilmowano „z ręki”, a co za tym idzie nie sposób odczuć większej atmosfery wyalienowania. Nathan i Ben skupią się przede wszystkim na kierowaniu kamery pod nogi, rozleglejszy obszar filmując bardzo rzadko. Zresztą, gdy już się na to zdecydują i tak niewiele przyjdzie nam dojrzeć, przez wzgląd na rozchwiany, rozmazany obraz.

Jak to było w „Obcym” naszym dzielnym astronautom przyjdzie się zmierzyć z pająkowatymi stworzeniami zamieszkującymi Księżyc i poszukującymi żywicieli, których mogliby zainfekować dziwną chorobą, deformującą ich ciało i zmieniającą osobowość. Niestety, antagonistów również niedane nam będzie dokładnie obejrzeć. Szczególnie irytująca jest scena ucieczki jednego z bohaterów z krateru pełnego rojących się obcych organizmów, kiedy widzimy je jedynie w przebłyskach migającej latarki. Wygląda na to, że Gallego ciął koszta nawet w trakcie kulminacji, która powinna nam unaocznić rzeczywiste zagrożenie… Tak zwanej akcji jest tutaj zaskakująco niewiele i nawet mroczny, klaustrofobiczny klimat nie zdołał mi zrekompensować znużenia tą monotonią oraz niemożnością dojrzenia czegoś więcej w trakcie tych kilku dynamiczniejszych scen. Jedynie finał odrobinę zahaczył o wizualną dosłowność (pająkowate stworki kłębiące się pod hełmem), ale nie na tyle, żeby całkowicie mnie usatysfakcjonować. Nie wspominając już o denerwująco przewidywalnym zakończeniu – nie to, co w „Open Grave”.

Wydaje mi się, że wielbiciele pozbawionych większej dosłowności mockumentary powinni w „Apollo 18” znaleźć coś dla siebie. Zasługuje na uwagę szczególnie innowacyjny pomysł na zawiązanie fabuły (bo poszczególne wydarzenia są już mocno inspirowane „Obcym”) oraz klaustrofobiczny klimat, którego nie powstydziłyby się najsłynniejsze dzieła science fiction. Ale to niestety jedyne plusy, jakie dojrzałam w niniejszym, mocno przewidywanym i monotonnym obrazie.