1. „Mucha” (1986)
Remake filmu z 1958 roku, wpisujący się do kanonu najlepszych body horrorów w historii kinematografii.
Wielokrotnie nagradzany, w tym Oscarem za charakteryzację, co biorąc pod uwagę
to, co Cronenberg tutaj pokazał w ogóle nie dziwi. Powolna przemiana człowieka
w oślizgłą muchę, daleko posunięta deformacja ciała, scena porodu potomka „muszego
człowieka”, a to wszystko z wykorzystaniem niezwykle realistycznych,
odstręczających wizualnie rekwizytów, bez posiłkowania się efektami
komputerowymi. Ambitne podteksty, których w filmach Davida Cronenberga zawsze
jest pełno. Tutaj dotykają przede wszystkim problemu nieprzystosowania do
swojego ciała i trudów macierzyństwa, choć dla wielu widzów „Mucha” zawsze
będzie sztandarowym obrazem, traktującym o strachu społeczeństwa przed AIDS.
Mistrzostwo klimatu, aktorstwa i efektów specjalnych, o którym nigdy się nie
zapomina!
2. „Wściekłość” (1977)
Nietypowe podejście do tematyki wampiryzmu. Opowieść o kobiecie, która po
operacji przeszczepu skóry wykształca pod pachą oślizgłą mackę, która karmi się
ludzką krwią, zamieniając swoich żywicieli w oszalałe bestie. Siłą tego obrazu
jest przede wszystkim przerażająca charakteryzacja ludzkich bestii, ale nie należy
zapominać o oryginalnym pomyśle i hipnotyzującym, surowym klimacie grozy. W podtekstach
można się tutaj doszukiwać nieufności reżysera do nowoczesnej medycyny.
3.
„Videodrome” (1983)
Legendarny horror science fiction obrazujący negatywny wpływ kinematografii
na psychikę ludzką. Cronenberg skupia się tutaj przede wszystkim na brutalnej
pornografii, która za pośrednictwem nielegalnego programu pt. „Videodrome”
dosłownie infekuje umysł każdego, kto miał nieszczęście go obejrzeć. Dziewczyna
głównego bohatera po seansie owego spektaklu przemocy wręcz błaga go, aby
poprzekłuwał jej uszy, nie waha się również przed gaszeniem papierosa na swojej
piersi. Ale to jeszcze nic. Jej chłopak wkrótce przemieni się w żywy odtwarzacz
video – za pośrednictwem otworu w swoim brzuchu będzie mógł wsuwać w swoje
ciało nagrania z rozkazami od tajemniczych twórców „Videodromu”. Media żyją w
naszych umysłach – dokładnie o tym traktuje ten film, tyle, że obrazuje to
bardziej dosłownie, aniżeli tylko w sferze stricte psychologicznej. W „Videodromie”’
media ożywają w ciele człowieka, zamieniając go w dziwaczny przekaźnik. A widz
patrząc na to wszystko zastanawia się, czy David Cronenberg kiedyś się wypali i
skończy z tą dalece pomysłową, hipnotyzującą oryginalnością.
4. „eXistenZ” (1999)
Produkcja science fiction będąca krytyką uzależnionego od wirtualnego
świata społeczeństwa, zobrazowana w typowym dla Cronenberga dosłownym stylu.
Cielesne konsole, pełne wnętrzności gadów i płazów, które łączą się z graczem
za pośrednictwem pępowin, mających symbolizować swego rodzaju związek macierzyński.
Sceneria odstręczającej, pełnej oślizgłych rekwizytów wirtualnej rzeczywistości
to kwintesencja body horroru, w
którym to Cronenberg wiedzie prym, a w połączeniu z przygnębiającym, jakże
prawdziwym przesłaniem robi naprawdę niezapomniane wrażenie.
5. „Dreszcze” (1975)
Przedsmak „Wściekłości”, która tematycznie bardzo zbliżyła się do „Dreszczy”.
Pełen surowego klimatu i scen gore obraz
opowiadający o folgowaniu swoim zbrodniczym zapędom. Typowy dla filmów
Cronenberga burzyciel, naukowiec, który znajduje sposób na infekowanie ludzi
dziwacznymi pasożytami. Ich nosiciele zamieniają się w wyzbyte wszelkich ludzkich
uczuć maszyny do zabijania człowieczeństwa. Takiego popisu gore zniesmaczającego nawet dziś ze świecą szukać w kinematografii
z lat 70-tych.
6. „Potomstwo” (1979)
Jeden z najbardziej charakterystycznych filmów Davida Cronenberga,
nakręcony w okresie jego rozwodu i walki o opiekę nad dzieckiem. To istotne
fakty w kontekście tematyki „Potomstwa”, traktującego przede wszystkim o
macierzyństwie, ale również o zgubnym oddziaływaniu medycyny na bezpieczeństwo
społeczeństwa. Zdeformowane dzieciaki bestialsko mordujące członków rodziny
głównego bohatera, w jakiś niepojęty sposób związane z fanatycznym psychiatrą,
przeprowadzającym tajemnicze zabiegi na jego żonie. Cronenberg, nie licząc
miażdżącego zakończenia nie stara się tutaj szokować rozlewem krwi, a raczej
przesłaniem i duszącym klimatem, będącym zapowiedzią naszej rychłej zguby w
starciu z medycyną eksperymentalną.
7. „Skanerzy” (1981)
Nagrodzony dwoma Saturnami horror science fiction, który doczekał się
swojego sequela. Pełna jakże realistycznych krwawych efektów specjalnych (ze
szczególnym wskazaniem na wybuchającą głowę) wizja kontrolowania umysłów,
tworzenia zdolnych zabijać siłą woli telepatów. Choć film bazuje na oklepanym
schemacie walki dobra ze złem chyba każdy, kto go obejrzy przyzna, że jak dotąd
nie powstał równie klimatyczny, znakomicie zrealizowany i odegrany straszak o
kontroli umysłu. Przy tej produkcji nawet „Podpalaczka” Stephena Kinga wydaje
się być bajeczką dla grzecznych dzieci.
8. „Martwa strefa” (1983)
Nagrodzona Saturnem ekranizacja powieści Stephena Kinga, która przez fanów
pisarza często jest dyskredytowana przez wzgląd na kilka zmian wprowadzonych w
fabułę. Jednakże moim zdaniem „Martwa strefa” jest odbiciem reżysera, nie
autora (jeśli ktoś szuka ducha Kinga niech po prostu przeczyta książkę), który
choć nie miał tutaj wielkiego pola do epatowania scenami gore wtłoczył jedną maksymalnie odstręczającą scenę samobójstwa za
pomocą nożyczek. To samo tyczy się innowacyjności. Cronenberg musiał trzymać
się ram opowieści Kinga, przez co wyzbył się swoich wirtuozerskich wizji. Co
nie znaczy, że nie zrekompensował sobie tego charakterystycznym dla swojej
twórczości surowym klimatem grozy. O wiele lepiej czuje się we własnych,
innowacyjnych pomysłach, ale to nie znaczy, że nie potrafi stworzyć godnej
uwagi adaptacji, która w oderwaniu od książki wypada nadzwyczaj przyzwoicie.
9. „Nagi lunch” (1991)
Jeden z nielicznych filmów Davida Cronenberga, który tylko w połowie mnie
zadowolił. Adaptacja powieści Williama S. Burroughsa, nawiązująca również do
jego innych utworów, utrzymana w mocno psychodelicznym klimacie. Myślę, że
największym błędem było przepełnienie fabuły taką mnogością podtekstów, które
owszem wywołują wrażenie swego rodzaju daleko idącej ambitności, ale równocześnie
tak mocno komplikują fabułę, że w pewnym momencie zwyczajnie nużą. Niszczący
wpływ narkotyków na ludzki umysł, krytyka homoseksualizmu, mizoginizm – to wszystko
wtłoczone w jeden film szybko prowadzi do przesytu. Na szczęście efekty
specjalne (ze szczególnym wskazaniem na karaluchowate maszyny do pisania i
współżycie gejów, z których jeden jest odstręczającym stworem z mackami) to
typowe dla Cronenberga, pomysłowe, zniesmaczające widowisko i tak na dobrą
sprawę jedynie przez wzgląd na nie można sięgnąć po „Nagi lunch”.