Stronki na blogu

wtorek, 29 kwietnia 2014

„The Den” (2013)


Elizabeth Benton pracuje nad projektem dla pewnej firmy. Cały wolny czas spędza na wideo czacie, nagrywając wszystkie rozmowy z przypadkowymi osobami. Podczas jednej takiej sesji kontaktuje się z nią dziewczyna, która ogranicza się jedynie do wiadomości tekstowych. Kiedy tajemniczy mężczyzna podsyła jej nagranie z zarejestrowanym zabójstwem owej użytkowniczki Elizabeth nabiera pewności, że morderca od początku ich wirtualnej znajomości podawał się za swoją ofiarę. Kobieta zgłasza całe zajście policji, która w takich sytuacjach niewiele może zdziałać. Wkrótce zabójca przejmuje władzę nad komputerem Elizabeth, za pośrednictwem którego może dotrzeć do jej najbliższych przyjaciół. Zarzuca na kobietę cybernetyczną sieć, a policja jest przekonana, że padła ona ofiarą jedynie niewinnego żartu.

Pierwszy pełnometrażowy thriller Zachary’ego Donohue, zrealizowany w modnej estetyce found footage. Premierowy pokaz filmu miał miejsce w Rosji, a opinie krytyków wahały się pomiędzy dwiema skrajnościami. Jedni rozpływali się w zachwytach nad aktualnym przesłaniem produkcji Donohue i jej ciekawą realizacją, a inni utrzymywali, że „The Den” ma widzom do zaoferowania jedynie infantylną fabułę, podaną za pośrednictwem irytującej pracy kamery. Moje odczucia są raczej ambiwalentne. Uważam, że film nie zasługuje na nieubłaganą krytykę, ale jestem też daleka od zachłystywania się jego rzekomym geniuszem.

„The Den” zrealizowano przy pomocy kamerek internetowych – większa część seansu to właściwie zapis krótkich rozmówek Elizabeth (całkiem przyzwoita warsztatowo Melanie Papalia) z użytkownikami z całego świata. Mamy wgląd nie tylko w jej konwersacje na czacie, ale również wiadomości wymieniane ze znajomymi za pośrednictwem komunikatora internetowego oraz maila. Krótko mówiąc: „The Den” to właściwie taki pokaz wirtualnej egzystencji Elizabeth, która ma ambicję nagrać, jak najwięcej rozmów z wideo czata w ramach projektu dla pewnej firmy. Patrząc na tego rodzaju realizację początkowo zastanawiałam się, czy twórcy już zapomnieli o tradycyjnym filmowaniu. We współczesnym kinie grozy coraz częściej natrafiam na found footage i szczerze mówiąc coraz poważniej zaczynam się zastanawiać, czy tego rodzaju celowo amatorskie nagrywanie wkrótce całkowicie nie wyprze normalnej realizacji. Ale muszę uczciwie przyznać, że o ile inne thrillery i horrory jedynie żerują na popularności tego nurtu, mając możliwość profesjonalnie zobrazować swoje scenariusze to „The Den” nie miał takiego wyboru. Tradycyjna realizacja nie przystawałaby do jego fabuły, a wręcz mogłaby się okazać śmiertelnie nudna.

Pierwszy zapis z wideo czatu właściwie przyćmiewa wszystkie późniejsze wydarzenia. Mowa o konwersacji Elizabeth z pewnym chłopcem, który utrzymuje, że w jego szafie ukrywa się potwór. Aby to udowodnić przenosi laptopa we wspomniane miejsce i za pomocą kamerki internetowej powoli filmuje wnętrze szafy, w jakże pełnej napięcia, mrocznej scenie. Kiedy kieruje kamerę na swoją twarz za jego plecami, nagle wyrasta szkaradna postać upiorzycy, udowadniając, że Donohue całkiem nieźle sprawdza się w ogranych, ale za to wbijających w fotel jump scenkach. Następnie scenariusz przeskakuje do właściwej problematyki filmu, a mianowicie osaczenia Elizabeth przez zamaskowanego seryjnego mordercę. Mężczyzna szuka ofiar pośród użytkowników portalu czatowego, na którym zalogowała się nasza główna bohaterka. Modus operandi sprawcy nie jest jakieś nadzwyczaj oryginalne, ale nie można zaprzeczyć, że w dzisiejszych czasach, w dobie komputerów ma w sobie pewną groźbę, której nie sposób nie przyznać racji. Laptop Elizabeth to właściwie jej całe życie – dzięki niemu kontaktuje się ze swoimi znajomymi i ciężarną siostrą oraz gromadzi na dysku całą pracę. Lwią część swojego wolnego czasu spędza przed ekranem monitora w oku kamerki internetowej, co stanowi wręcz wymarzony układ dla bezwzględnego mordercy, który gdzieś tam na świecie spokojnie obserwuje swoje przyszłe ofiary. Owy „cały świat” Elizabeth wkrótce zostanie przejęty przez bezimiennego wroga, obdarzonego zdolnościami hakerskimi. Jego cel jest prosty – wykorzystać laptopa kobiety przeciwko niej, znaleźć i zabić jej przyjaciół, a na końcu dotrzeć do niej (oczywiście, nie zapominając o ciągłym nagrywaniu). Napięcie, jak na tego rodzaju amatorskie warunki realizacyjne jest całkiem nieźle odczuwalne - na szczególną uwagę zasługuje atak na ciężarną siostrę Elizabeth i jej chłopaka. Gorzej jest niestety ze scenami mordów. Jak na niski budżet są aż nazbyt realistyczne, ale daleko idąca oszczędność w epatowaniu przemocą i brak jakichś bardziej oryginalnych scen eliminacji poszczególnych bohaterów sprawiają, że wielbiciele brutalnego, dosłownego kina raczej nie znajdą tutaj nic dla siebie. Ponadto mocno rażą przeskoki miejsca akcji. Ilekroć obserwowałam wydarzenia mające miejsce „pod gołym niebem” zastanawiałam się, czy tego rodzaju profesjonalny morderca naprawdę wędrowałby po mieście z laptopem w ręku, filmując otoczenie kamerką internetową, czy zwyczajnie zainwestowałby w cyfrówkę… Kolejny poważny mankament to przewidywalne i mocno oklepane zakończenie. UWAGA SPOILER Już po ataku na dom siostry Elizabeth twórcy zdradzają nam, że morderców jest przynajmniej dwóch (ktoś niesie kamerę filmującą uciekającego antagonistę), a jeśli połączymy to z ryzykownym filmowaniem zbrodni dojdziemy do wniosku, że mamy do czynienia z grupą przestępców zarabiających na filmach snuff KONIEC SPOILERA.

Jak już wspominałam do „The Den” żywię ambiwalentne uczucia. Z jednej strony to pomysłowo zrealizowany, pełen napięcia thriller, przestrzegający młodych ludzi przed zagrożeniami, czyhającymi w cyberprzestrzeni. A z drugiej pozbawiony mocniejszych scen mordów, przewidywalny wręcz konwencjonalny obraz, który na pewno rozczaruje poszukiwaczy czegoś dosłownego i oryginalnego. Moim zdaniem to zwykła średniawka, ale podejrzewam, że zagorzali wielbiciele found footage będą z seansu zadowoleni.