Do Ziemi zbliżają się niebezpieczne stworki, zwane crittersami. W ślad za
nimi zostają wysłani pozaziemscy łowcy głów, którzy mają za zadanie odnaleźć i
zlikwidować crittersów. Złośliwe stwory lądują w okolicach małego
amerykańskiego miasteczka i obierają sobie za cel farmę czteroosobowej rodziny
Brownów. Tymczasem łowcy głów, po przybraniu ludzkich postaci, ruszają do miasta.
Brak elektryczności i uszkodzone samochody zmuszają Brownów do samotnego stawienia
czoła groźnym przybyszom z kosmosu.
Kultowy horror komediowy Stephena Hereka, który doczekał się trzech sequeli.
„Crittersów” często porównuje się do powstałego dwa lata wcześniej obrazu Joe
Dantego zatytułowanego „Gremliny rozrabiają”, aczkolwiek Herek upiera się, że
podobieństwa są zupełnie przypadkowe, gdyż scenariusz do jego filmu powstał
jeszcze przed emisją „Gremlinów”. Obie produkcje skupiają się na złośliwych stworkach,
które dla uciechy terroryzują mieszkańców małych miasteczek. Obie też wpisują
się w taką skierowaną do całej rodzinny (łącznie z najmłodszymi jej członkami) lajtową
konwencję grozy, w której próżno szukać dosadnego horroru, ale za to można
odnaleźć wiele elementów komediowych. Takie twory rzadko trafiają w gusta
poważnych wielbicieli kina grozy, ale akurat „Crittersy” są tutaj wyjątkiem.
Głównym bohaterem filmu, jak na obraz skierowany również do młodszej
widowni przystało, jest mały Brad Brown (w tej roli nominowany do Saturna,
znakomity Scott Grimes), którego taki cwaniacki sposób bycia już od pierwszych
scen przyciąga uwagę widza. Chłopak mieszka z rodzicami i nastoletnią siostrą na
farmie, nieopodal małego miasteczka, co dało twórcom pretekst do stworzenia
preferowanego przeze mnie w horrorach sielskiego klimatu spokojnej prowincji, w
której wszyscy się znają i nikt nie ma nic znaczącego do zrobienia. Panu
Brownowi pomaga w pracach na farmie miejscowy pijaczek, który utrzymuje, że
dzięki swoim plombom wyczuwa zbliżanie się kosmitów do Ziemi. Jak można się
tego spodziewać wszyscy traktują go, jako takiego miejscowego dziwaka, którego
osobliwych opowieści nie warto brać na wiarę. Tymczasem widzowie, dzięki
prologowi wiedzą, że pijaczek się nie myli, bowiem w kierunku naszej planety
zbliżają się przybysze z innych planet. Jedni to żółtogłowi łowcy głów, wysłani
na Ziemię, aby wyeliminować złośliwych zbiegów. Sceny nakręcone na ich statku
mocno trącą o zwykły kicz – jego wystrój i ich wygląd wywołują wręcz lekko
pobłażający uśmiech, aczkolwiek moment upodabniania się jednego z nich do
popularnego w Stanach Zjednoczonych wokalisty, szczególnie widok jego ukrwionych
mięśni robi spore wrażenie. A więc można domniemywać, że ta odrobinka kiczu
była celowa - w końcu w latach 80-tych chyba każdy widz cieszył się na widok
takowych efektów specjalnych (zresztą u niektórych ta miłość ostała się do
dzisiaj, czego jestem żywym przykładem). Kiedy obie rasy kosmitów lądują na Ziemi
akcja toczy się dwutorowo, a poprowadzono ją w tak zgrabny sposób, że o żadnej
nudzie nie może być mowy.
Crittersy atakują rodzinę Brownów, najmocniej raniąc ojca Brada. Chłopiec
szybko wchodzi w rolę obrońcy familii, przez co staje się największym
zagrożeniem dla złośliwych stworków, których charakteryzacja, choć
nieprzystająca do kina grozy, moim zdaniem zasłużyła sobie na kilka nagród. Małe,
włochate, toczące się kuleczki z wielkimi paszczami, pełnymi ostrych zębów i
kilkoma kolcami, które po zagłębieniu się w ciele człowieka pozbawiają go
większości energii. Te osobliwe zwierzątka najbardziej zasmakowały w zabijaniu
ludzi, ale podobnie jak gremliny odznaczają się również takimi typowo
dziecięcymi cechami. Dowodem choćby demolowanie pokojów w domu Brownów, które
daje im dużo frajdy. Szczególnie tutaj bawi pojedynek jednego crittersa z
maskotką kosmity, podkreślone jego zabawnymi dialogami. Ale Herek w trakcie
scen walki Brownów o życie udowodnił również, że potrafi należycie stopniować
napięcie - na pewno nikogo nie zaniepokoi, a bo crittersy wizualnie nie należą
do stworzeń, których można by się bać, ale takie zabiegi przynajmniej uniemożliwiają
jakąkolwiek nudę. Znacząco urozmaica fabułę również drugi tor akcji, skupiający
się na perypetiach łowców głów w miasteczku. Uzbrojeni w wielkie spluwy, pozbawieni
wszelkich uczuć starają się uzyskać od mieszkańców informacje, które
doprowadziłyby ich do celu – złośliwych crittersów, na które polują. Ich nietypowe
zachowanie, jak na przykład ostrzelanie kościoła, szybko zwróci uwagę miejscowego,
ciapowatego szeryfa, ale mieszkańców najbardziej zaniepokoją nadnaturalne zdolności
jednego z nich, który co chwilę zmienia swój wygląd, dostosowując go do aparycji
niektórych miejscowych. Jak można się tego spodziewać wszyscy spotkają się na
farmie Brownów, gdzie znowuż przede wszystkim mały Brad wykaże się heroiczną
odwagą i daleko posuniętą moralnością.
Moim zdaniem „Crittersy”, podobnie, jak „Gremliny rozrabiają” zasłużyły
sobie na tak wielką, wciąż niesłabnącą popularność. Owszem, z horrorem ta
produkcja nie ma zbyt wiele wspólnego, ale takie lajtowe kino grozy, skierowane
również do młodszych odbiorców też jest potrzebne. Tym bardziej, jeśli
utrzymuje się go w malowniczym małomiasteczkowym klimacie i za jego pośrednictwem
promuje tak znakomite stworki, których pomimo ich morderczego sposobu bycia
zwyczajnie nie da się nie polubić. Ot, takie zabójcze słodziaki;)
Ehh, stare kochane horrorki;) :)
OdpowiedzUsuńHorror mojego dzieciństwa, ech... ;)
OdpowiedzUsuńCritter-si w przeciwieństwie do Gremlinów są bardziej agresywne i krwawe. Ja na przykład wolę Critters-ów.
OdpowiedzUsuń