Stronki na blogu

środa, 28 maja 2014

„Koszmar matki” (2012)


Szesnastoletni Chris Stewart wraca do szkoły po długiej nieobecności, w związku z depresją, na którą zapadł, gdy zerwała z nim dziewczyna. Kiedy w szkole pojawia się nowa uczennica, Vanesaa Redlynn Chris z miejsca zapomina o dawnej miłości. Każdą wolną chwilę spędza z nową dziewczyną – opuszcza się w nauce, zaniedbuje przyjaciół i treningi, co nie umyka uwadze jego matki, Maddie. Pełna podejrzeń względem Vanessy wraz z byłym mężem, ojcem Chrisa, Maddie sprawdza przeszłość wybranki syna, a kiedy odkrywa, że wszystko, co dziewczyna mu o sobie opowiedziała jest kłamstwem próbuje nakłonić go do zerwania z nią wszelkich kontaktów. Jednak chłopak ani myśli zrezygnować z miłości. Wkrótce związek z Vanessą narazi go na śmiertelne niebezpieczeństwo, któremu Maddie będzie się starała zapobiec.

Kanadyjsko-amerykański zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami thriller telewizyjny Vica Sarina, wpisujący się w znaną konwencję destrukcyjnej miłości. Jak na obraz zrealizowany niewielkim kosztem „Koszmar matki” zaskakuje całkiem przyzwoitą realizacją. Podobnie, jak inne kanadyjskie dreszczowce nade wszystko skupia się na przewidywalnej, acz chwilami umiarkowanie intrygującej fabule (o żadnych efektach komputerowych nie ma tutaj mowy), ale w przeciwieństwie do nich może pochwalić się należytą pracą kamery i wpadającą w ucho ścieżką dźwiękową, choć stopniowanie napięcia standardowo mocno kuleje.

„Koszmar matki” to taki teatr trzech aktorów – Granta Gustina, Jessici Lowndes i Annabeth Gish. Zdecydowanie najciekawsza rola przypadła w udziale Lowndes, choć w przeciwieństwie do innych aktorek, którym dane było kreować mój ulubiony typ żeńskiej postaci, femme fatale, nie udało jej się natchnąć swojej postaci jakąś zapadającą w pamięć, intrygującą nutą. Co nie znaczy, że pozostałej dwójce udało się ją przyćmić, bo choć Gish warsztatowo była o wiele lepsza to niestety nudnawa rólka nie pozostawiła jej wielkiego pola do popisu. Zdecydowanie najgorzej zaprezentował się „drewniany” Gustin, aczkolwiek chyba każdy, nawet najbardziej doświadczony aktor poległby na jego miejscu, bowiem irytujący rys psychologiczny jego bohatera już od pierwszych minut seansu mocno mnie odrzucił. Infantylna osobowość Chrisa sprawiła, że całą swoją sympatię skierowałam w stronę czarnego charakteru, Vanessy, a chyba nie o to chodziło twórcom filmu. 

Fabuła, wbrew tytułowi, nie skupia się najmocniej na Maddie tylko jej synu i jego nowej dziewczynie, która bez większego problemu „owija go sobie wokół palca”. Chłopak reprezentuje taki stereotypowy typ nabuzowanego hormonami nastolatka, myślącego penisem, zamiast mózgiem. Jest niezwykle podatny na stalking i manipulację chorej psychicznie Vanessy, grzecznie wypełniając wszystkie jej polecenia. Na jej prośbę opuszcza się w nauce, zaniedbuje treningi i sięga po alkohol, wbrew swoim przekonaniom, które wykształcił w nim ojciec borykający się z alkoholizmem. Ale dziewczyna na tym nie poprzestaje. Ku niezadowoleniu Maddie praktycznie wprowadza się do pokoju Chrisa, racząc go bajeczką o swojej trudnej sytuacji u rodziny zastępczej. Tymczasem Maddie z pomocą swojego byłego męża dociera do szokującej przeszłości dziewczyny, co oczywiście nie przekonuje tępawego Chrisa. Chciałabym powiedzieć, że „Koszmar matki” mocno mnie wciągnął, ale choć udało mi się uniknąć nudy, choć chwilami byłam umiarkowanie zaintrygowane wszystko to widziałam już w innych tego typu filmach. Najbardziej rozczarował mnie zwrot akcji, który z miejsca nasunął mi skojarzenia z innym kanadyjskim telewizyjnym thrillerem, pt. „Musisz być mój”, ale co ważniejsze całkowicie pogrążył w moich oczach postać Chrisa, którego nie zraziło nawet oskarżenie o gwałt i plotki rozpuszczane wśród jego kolegów. Chłopak niczym wierny piesek nie tylko wybaczył jej wszystkie grzeszki, ale co więcej uwierzył w swoją winę, która notabene nie podkopała jego poczucia humoru. Uwierzył, że jest gwałcicielem, a mimo to nadal cieszył się jak dziecko z towarzystwa nowej dziewczyny. Nastolatek, nastolatkiem, ale jakoś nie byłam w stanie uwierzyć, że nawet tak młoda, niedoświadczona w poważnych związkach osoba w rzeczywistości zachowywałaby się aż tak infantylnie. Krótko mówiąc: w moich oczach postać Chrisa pogrążyła ten film. Sarin mógł stworzyć naprawdę intrygujący thriller, gdyby tylko natchnął głównego bohatera choć minimalną dozą rozumu.

Wielbiciele telewizyjnych thrillerów pewnie będą zachwyceni profesjonalną, acz wyjałowioną z jakiegokolwiek napięcia, realizacją „Koszmaru matki”, ale równocześnie istnieje spore niebezpieczeństwo, że rozczaruje ich schematyczna fabuła i nieprzekonujący główny bohater. Ja właśnie tak odebrałam seans tego filmu – nie nudziłam się, ale tylko przez wzgląd na moją wysoką tolerancję powtarzalności motywów w kinematografii, bo szczerze mówiąc Sarin nie pokazał mi niczego, czego nie widziałabym już wcześniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz