Stronki na blogu

czwartek, 11 września 2014

„Czwarte piętro” (1999)


Jane Emelin dziedziczy po zmarłej niedawno ciotce mieszkanie w starej kamienicy. Przestronne pomieszczenia i niewygórowany czynsz zachęcają ją do szybkiej przeprowadzki, ku rozczarowaniu jej chłopaka, Grega Harrisona, który liczył, że kobieta zamieszka u niego. Po przeprowadzce Jane poznaje swoich nowych, lekko ekscentrycznych sąsiadów, z którymi próbuje się zaprzyjaźnić. Nie udaje jej się jedynie dotrzeć do staruszki mieszkającej piętro niżej, która wykazuje daleko idącą irytację hałasami. Wkrótce owa lokatorka urządzi Jane prawdziwe piekło. Na domiar złego podczas obserwowania przez okno sąsiadów z naprzeciwka kobieta stanie się świadkiem sytuacji sugerującej zbrodnię, popełnioną przez ślusarza.

Debiutancki i jak na razie jedyny film wyreżyserowany przez Josha Klausnera na podstawie jego własnego scenariusza, utrzymany w typowym dla thrillerów lat 90-tych mrocznym klimacie. Podczas pierwszego seansu „Czwartego piętra” najbardziej zaskoczyła mnie odtwórczyni roli głównej, Juliette Lewis, którą wówczas znałam jedynie z takich obrazów, jak „Przylądek strachu”, „Kalifornia” i „Urodzeni mordercy”. We wszystkich tych produkcjach kreowała głupiutkie, jakże irytujące dziewczątka z manieryczną mimiką, dlatego też nabrałam pewności, że inaczej grać nie potrafi. Stąd też może zdziwienie bardziej poważną, stonowaną postacią Jane Emelin, której może i nie odegrała idealnie, ale w porównaniu do jej poprzednich kreacji bez posiłkowania się przesadzoną mimiką, co tylko wzmogło złudzenie autentyczności tej postaci. Natomiast, jeśli chodzi o zachwyt warsztatem aktora to zdecydowanie jak zwykle ucieszył mnie celowo demonizowany Tobin Bell, w roli znakomicie wykreowanego, tajemniczego ślusarza.

Scenariusz Klausnera zauważalnie czerpie inspirację z „Okna na podwórze” Alfreda Hitchcocka i „Slivera” na podstawie książki Iry Levina. Tutaj również mamy wątki obserwowania ekscentrycznych sąsiadów, tyle, że bez kamer i lunety, jak w „Sliverze”, ale przez okno. I podobnie, jak w „Oknie na podwórze” główna bohaterka podczas tego cowieczornego szpiegowania przypadkiem staje się świadkiem sytuacji, wskazującej na niedawne popełnienie zbrodni. Widzi ślusarza mieszkającego naprzeciwko, który zmywa z rąk jakąś czerwoną substancję, przypominającą krew i jego żonę leżącą bez ruchu w sypialni. Oczywiście powiadamia o tym incydencie policję, która nie odnajduje żadnych śladów przestępstwa. To bezpodstawne wezwanie władz wkrótce zaowocuje całkowitą ignorancją kolejnych zgłoszeń Jane, zaalarmowana dziwacznym zachowaniem sędziwej staruszki z mieszkania leżącego piętro niżej zaczyna podejrzewać, że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo. Przed swoimi drzwiami odnajduje karteczki z groźbami, przestrzegającymi ją przed hałasowaniem, a ilekroć zignoruje te wiadomości zirytowana sąsiadka uderza czymś w jej podłogę. Jak można się tego spodziewać Jane wkrótce straci cierpliwość i przystąpi do regularnej wojny z upartą staruszką, puszczając głośno muzykę i skacząc po salonie, co naturalną koleją rzeczy sprowokuje jej odzew. Złośliwa sąsiadka zastawi na Jane pułapkę na schodach i zacznie wpuszczać szczury do jej mieszkania, powoli acz nieubłaganie doprowadzając ją do rozstrojenia nerwowego. Młoda kobieta, terroryzowana przez lokatorkę z dołu zacznie szukać posłuchu u pozostałych sąsiadów, którzy oprócz jednego starszego mężczyzny będą uważać, że wszystko to sobie zmyśla oraz u swojego chłopaka, który w duchu ucieszy się z owej sytuacji, ponieważ pragnie, aby ukochana wprowadziła się do niego.

Fabuła, pomimo swojej konwencjonalności, obfituje w wiele ciekawych wydarzeń w towarzystwie jakże trzymającego w napięciu, mrocznego klimatu, co sprawia, że mimo wszystko seans nie nudzi. Nawet w trakcie bardziej dynamicznej, aczkolwiek na skutek licznych tropów podrzucanych przez twórców mocno przewidywalnej drugiej połowy projekcji. Klausner bardzo się wówczas stara wzbudzić w widzu podejrzenia, co do kondycji psychicznej głównej bohaterki, ale z miernym skutkiem. Podejrzane zachowanie kilku innych postaci oraz wątki jasno wskazujące na obecność jakiegoś psychopaty skutecznie psują ten zamiar. Szybko można się domyślić, że Klausner obierze typowy dla tego rodzaju thrillerów, bazujących na suspensie, finalny zwrot akcji, w którym UWAGA SPOILER najmniej podejrzana osoba okazuje się mordercą KONIEC SPOILERA. Nawet ostatnie, w gruncie rzeczy niepokojące ujęcie łatwo można przewidzieć, ale pomimo tego i tak znakomicie współgra z wcześniejszymi wydarzeniami. Nie wiem, czy w tym przypadku nie byłoby lepsze otwarte na wieloraką interpretację zakończenie, pozostawiające widzów z pytaniem, czy wszystkie poprzednie incydenty były wynikiem działalności bezimiennego psychopaty, czy jedynie rozgrywały się w umyśle głównej bohaterki.

Abstrahując od przewidywalnej końcówki „Czwarte piętro” zasługuje na uznanie, choćby za to przekucie konwencjonalnych motywów w coś mocno intrygującego i oczywiście za ten typowy dla kina grozy lat 90-tych mroczny klimat w scenerii starej kamienicy, pełnej podejrzanych lokatorów. Myślę, że scenariusz skonstruowano na tyle sprawnie (poza finałem, rzecz jasna), że śmiało można zaryzykować seans „Czwartego piętra”. Istnieje oczywiście szansa, że trafią się widzowie, których znuży owe schematyczne podejście do tematu, ale szczerze wątpię, że znajdzie się ktoś rozczarowany klimatem, bo na niego twórcy postawili szczególny nacisk. Mnie ukontentowała zarówno atmosfera, jak i fabuła, za wyjątkiem kilku ostatnich minut seansu.

3 komentarze:

  1. Chyba nie dooglądałam tego do końca, bo nie pamiętam finału.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy ktos wie o co chodzi z ta ostatnia scena? :) Ta, na ktorej pokazali slusarza, ktory maluje portret domu i pokazane sa wszystkie jego obrazy. Jest zblizenie na jeden obraz, ten ktory ukazuje chlopaka Jane i psychopate. Czyli, ze oni razem to uknuli? Moze ktos sie orientuje :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To tak skomplikowane,że sama nie wiem czy jej chłopak nie maczał w tym palców no i ten portret...nie jarzę o co chodzi.

    OdpowiedzUsuń