Darcy i Bob Andersonowie od kilkudziesięciu lat są szczęśliwym małżeństwem,
które odchowało dwójkę dorosłych już dzieci. Bob nadal spełnia się zawodowo na
stanowisku księgowego, a wolny czas poświęca numizmatyce. Kiedy wyjeżdża z
miasta w sprawach firmy Darcy, ku swojemu przerażeniu odkrywa, że całe życie
Boba to kłamstwo, że przywdział maskę, kryjącą jego prawdziwe oblicze. W
Stanach Zjednoczonych od jakiegoś czasu grasuje seryjny morderca i gwałciciel
kobiet, zwany Beadie, który ma na sumieniu kilkanaście osób, a Darcy po tak
długiej nieświadomości znajduje w garażu dokumenty jednej z jego ofiar. Chociaż
nie może otrząsnąć się z szoku musi szybko zadecydować, czy jest gotowa zniszczyć
życie swoje i dzieci wydając organom ścigania personalia poszukiwanego
mordercy.
W 2014 roku przeniesiono na ekran dwie minipowieści ze zbioru Stephena
Kinga, zatytułowanego „Czarna bezgwiezdna noc”. Za reżyserię telewizyjnego „Big
Driver” odpowiadał Mikael Salomon (ten od m.in. readaptacji „Miasteczka
Salem”), a w roli głównej wystąpiła Maria Bello. Realizacji drugiej
minipowieści, „Dobranego małżeństwa” podjął się Peter Askin, a do napisania
scenariusza przekonał samego autora pierwowzoru literackiego, Stephena Kinga.
Informacja, że to pomysłodawca tej historii będzie odpowiadał za rozpisanie
fabuły filmu rozbudziła we mnie spore nadzieje na wreszcie, po latach, udaną
adaptację jego prozy. A po skończonym seansie okazuje się niestety, że nie
powinnam odchodzić od swojego antypatycznego nastawienia do współczesnego kina
grozy, bo ryzykuję rozczarowaniem. W posłowiu „Czarnej bezgwiezdnej nocy”
Stephen King zdradza, że do napisania „Dobranego małżeństwa” zainspirował go
artykuł o niesławnym seryjnym mordercy, działającym pod pseudonimem BTK, a
ściślej wątpliwości opinii publicznej, co do rzekomej niewiedzy jego żony o
tym, co wyczyniał małżonek. Minipowieść w wielkim skrócie miała uświadomić
czytelnikom, że całkowite poznanie drugiego człowieka jest niemożliwe, że prawdopodobne
jest mieszkanie „pod jednym dachem z potworem”, będąc nieświadomym jego
prawdziwej natury. Chociaż „A Good Marriage” nie jest ekranizacją tylko
adaptacją utworu Kinga również przekazuje tę tezę, tyle że w o wiele gorszym
stylu.
W scenariuszu King poczynił dosyć sporo zmian w stosunku do minipowieści,
które oprócz jednej nie są na tyle zdecydowane, ażeby wypaczyć tę historię. Dla
przykładu w pierwowzorze literackim Darcy najpierw znajduje sadomasochistyczny
magazyn w garażu, potem rozmawia przez telefon z synem, a dopiero potem odkrywa
dokumenty jednej z ofiar Beki. W filmie opuszczono wątek konwersacji z synem i
zmieniono pseudonim mordercy. Ponadto w pierwowzorze przeciwnie niż w adaptacji
Darcy po odkryciu tajemnicy męża nie zażywa tabletek nasennych, nie miewa wizji
i koszmarnych snów oraz nie otrzymuje od męża kolczyków jednej z zabitych
kobiet. Nie towarzyszymy Bobowi śladami jego dwunastej ofiary, nie ma wątku
początkowego przyjęcia, a córka Andersonów nie bierze ślubu tylko jest na
etapie jego planowania. Opuszczono również wątek rozmowy z miejscowym
policjantem po punkcie kulminacyjnym i zmodyfikowano spotkanie Darcy z
emerytowanym detektywem, tropiącym jej męża – w minipowieści kobieta ugościła
go kawą i staruszek nie skończył w szpitalu. Drobniejszych przekształceń jest
dużo więcej, ale jak już wspomniałam nie szkodzą one opowiadanej historii.
Rozczarowuje jedynie mocne złagodzenie planu nastoletniego Boba i jego zmarłego
przyjaciela. Filmowy Anderson opowiada żonie, jak w czasach młodzieńczych
opracowywał ze swoim kolegą plan zgwałcenia wyniosłych koleżanek. W
pierwowzorze King wykazał się większą odwagą w odmalowywaniu kondycji
psychicznej czternastoletniego Boba, który wówczas nie zamierzał jedynie
ograniczyć się do gwałtów – przede wszystkim pragnął wejść z bronią do szkoły,
strzelając do kolegów i nauczycieli.
„Dobrane małżeństwo” nie tylko zostało oparte na znakomitym, oryginalnym
pomyśle, ale również w nie tyle kingowskim, co ketchumowskim stylu nieustannie
trzymało w napięciu. Tymczasem thriller psychologiczny Petera Askina na
podstawie tego utworu został całkowicie wyjałowiony z dramaturgii i klimatu.
Pierwszym elementem, który przyczynił się do mojego znużenia był scenariusz
Kinga, który niestety nie pokusił się o jakieś bardziej zdecydowane zmiany.
Lubię adaptacje, które tylko głównym wątkiem trzymają się pierwowzoru i
przekazują myśli autora - wydarzenia poboczne natomiast silniej przyciągają
moją uwagę, jeśli znacząco odchodzą od prozy. Tutaj jedyną poważniejszą
modyfikacją jest dodanie sekwencji wizji i koszmarnych snów przerażonej nowo odkrytą
wiedzą o mężu Darcy. Problem jednak w tym, że kolejnym mankamentem „A Good
Marriage” jest brak obycia Askina w omawianym gatunku. Reżyser widać miał
nadzieję, że wszystko załatwi wpadający w ucho motyw muzyczny, zapominając, że
największą siłą minipowieści było stopniowanie napięcia i swego rodzaju wojna
psychologiczna dwóch głównych postaci oraz rzecz jasna odwaga autora w
epatowaniu przemocą. I co z tego, że fabuła wiernie trzyma się przesłania Kinga
i kluczowych wydarzeń z pierwowzoru, co z tego, że niektóre dialogi są wręcz
identyczne skoro twórcy zrezygnowali z jej najważniejszej części składowej –
napięcia. Bez niego przywidzenia Darcy i koszmary senne są tylko nic nieznaczącym
dodatkiem, taką wydmuszką, która nijak nie podnosi poziomu adrenaliny we krwi.
Patrzymy jak Bob wyrasta za jej plecami i zaczyna uderzać jej głową w lustro,
towarzyszymy jej w trakcie onirycznej wędrówki przez mroczną piwnicę, w której
znajduje zamordowaną kobietę i zastanawiamy się, kiedy twórcy wykażą się
większą odwagą w epatowaniu makabrą i co ważniejsze, kiedy przypomną sobie o
suspensie. Jak się okazało nigdy. Ale i tak najbardziej bolesne było dla mnie
zaniedbanie wojny psychologicznej pomiędzy Andersonami. Pomysłowo, bo za pomocą
wizji dziennikarza przemawiającego z telewizora (w minipowieści było łatwiej,
bo autor mógł swobodnie dawać nam wgląd w myśli głównej bohaterki) King i Askin
dają nam do zrozumienia, że Darcy nie może ot tak poinformować policji o
niechlubnej działalności jej małżonka. Żyjemy w takich czasach, że podobnie jak
to było z żoną BTK opinia publiczna z miejsca „przypięłaby jej łatkę” wspólnika
zbrodni, bowiem w mniemaniu mediów i obywateli Stanów Zjednoczonych niemożliwe
jest pożycie małżeńskie z seryjnym mordercą w całkowitej niewiedzy o jego
prawdziwej naturze. Biorąc, więc pod uwagę mentalność gawiedzi kobieta
skazałaby siebie i dzieci na ostracyzm oraz prześladowania. Postanawia więc
wmówić mężowi, że nie ma mu za złe błędów przeszłości, żeby dać sobie trochę
czasu na opracowanie planu. Szkoda tylko, że ich wzajemna manipulacja i
żonglerka słowna została potraktowana po macoszemu, a przesadzona mimika
odtwórczyni roli Darcy, Joan Allen, wywołała u mnie daleko idące
niedowierzanie. Nie mogłam przestać zadawać sobie pytania: jakim cudem
długoletni małżonek głównej bohaterki nie dostrzega fałszu w jej wyrazie twarzy
i dykcji? Najbardziej u aktorów nie znoszę egzaltacji, a Allen, albo nie
rozumiejąc swojej postaci, albo nieodpowiednio pokierowana przez reżysera wręcz
nią emanowała, podkopując ujęcia stricte psychologiczne. Znakomity w roli Boba
Anthony LaPaglia próbował ratować sytuację i gdyby nie on szybko
zrezygnowałabym z seansu, ażeby nie ranić dłużej swoich oczu sztuczną kreacją Darcy.
Końcowy zwrot akcji w szczegółach został idealnie skopiowany z pierwowzoru,
ale nie w realizacji. Moment szczytowej grozy i odważnego szafowania makabrą w
adaptacji został sprowadzony do szybkiej, niemalże bezkrwawej konfrontacji,
która ledwo się zaczyna, a już dobiega końca. Przez co brakuje czasu na
stopniowane napięcia i mroczną oprawę graficzną. Aż trudno uwierzyć, że
praktycznie gotowy scenariusz, jakim jest minipowieść „Dobrane małżeństwo”
sprowadzono do tak bezpłciowego, wręcz usypiającego filmiku. Fabuła nadal miała
w sobie moc, ale nieumiejętna realizacja pozbawiła ją niemalże całej siły
rażenia, jaką bez wątpienia miał pierwowzorów Kinga.
Jeśli „Big Driver” będzie miał zbliżony poziom realizacyjny do „A Good
Marriage” to z całą pewnością nie będę katować się seansem całości, bo drugi
raz takiej profanacji nie zdzierżę. Askin powinien sobie jak najszybciej
uświadomić, że dobra fabuła to nie wszystko, bowiem jej oddziaływanie na widza
może zaprzepaścić odtwórczyni głównej roli i nieznajomość prawideł, jakimi
rządzą się prawdziwie elektryzujące thrillery psychologiczne. Natomiast dobrze
by było, gdyby King w roli scenarzysty nie zapominał o osobach znających jego
twórczość i urozmaicał adaptacje jakimiś nowymi zwrotami akcji. Jak dla mnie,
osoby oceniającej film z pozycji znającej oryginał literacki, ta produkcja to
jedna wielka pomyłka, ale to tylko moje skromne zdanie. Może znajdą się
odbiorcy, którzy rozmiłują się w takiej stylistyce. Mam tylko nadzieję, że
adaptacja nie zniechęci niezaznajomionych z „Dobranym małżeństwem” widzów do
lektury, bo ta naprawdę nieziemsko trzyma w napięciu, od pierwszej do ostatniej
strony, w przeciwieństwie do filmu. PS Ale przynajmniej plakat z ręcznikami
prezentuje się zjawiskowo;)
Podzielam Twoje zdanie. Wczoraj oglądałam ten film i byłam nim strasznie rozczarowana. Nie czytałam powieści, więc nie miałam porównania, ale ten brak emocji i napięcia mnie wykończył. Czekałam na jakieś zaskoczenie, wielkie bum, a tu nic. Na szczęście temat o tyle był absorbujący, że przez cały film zastanawiałam się, co bym zrobiła w sytuacji Darcy. Rozumiałam jej obawy i w sumie jej pomysł rozwiązania problemu był całkiem do rzeczy. Jedynie to przejście z szoku do "normalności" było dla mnie nie do pojęcia.
OdpowiedzUsuńChyba widziałam kiedyś zwiastun. Opowiadanie czytałam, ale czy obejrzę nie wiem, bo z wyjątkiem Zielonej mili ekranizacji Kinga nie oglądam.
OdpowiedzUsuń