Stronki na blogu

sobota, 17 stycznia 2015

„Out of the Dark” (2014)


Amerykanie, Sarah i Paul Harrimanowie wraz z małą córeczką Hannah, przeprowadzają się do Santa Clara w Kolumbii. Kobieta ma objąć kierownicze stanowisko w firmie papierniczej swojego ojca, Jordana, a jej mąż kontynuować pracę ilustratora. Niedługo po osiedleniu się w należącym do papierni, dużym domu Hannah zaczyna widywać widmowe dzieci z zabandażowanymi twarzami. Tymczasem jej rodzice stopniowo poznają przerażającą historię Santa Clara, wedle której kilkaset lat temu konkwistadorzy porwali tutejsze dzieci, aby wyłudzić okup w srebrze. Kiedy miasto spełniło ich żądania podpalili świątynię, w której przetrzymywali swoje ofiary. Od tego czasu mieszkańcy Santa Clara co roku oddają hołd zamordowanym dzieciom. Harrimanowie wkrótce zaczynają podejrzewać, że dziwne wydarzenia, które rozgrywają się w ich domu mają związek z tą mroczną historią.

Amerykańsko-kolumbijsko-hiszpańska produkcja, będąca pełnometrażowym reżyserskim debiutem Lluisa Quileza. Hiszpan dysponując dziesięcioma milionami dolarów budżetu kręcił „Out of the Dark” w Bogocie w Kolumbii, a główne role powierzył hollywoodzkim aktorom. Pierwszy pokaz filmu miał miejsce w Niemczech na Fantasy Filmfest w 2014 roku, ale do szerszej dystrybucji trafił dopiero w roku 2015. Horrory spod znaku ghost story, podobnie jak inne nurty kina grozy, bardzo rzadko odbiegają od spopularyzowanych motywów. Nie inaczej jest w „Out of the Dark”. Scenarzyści, Javier Gullón oraz David i Alex Pastor, zawiązali fabułę „nieśmiertelną” przeprowadzką trzyosobowej rodziny. Swego rodzaju novum jest osiedlenie się w malowniczej, zdominowanej przez naturę, acz borykającej się z nędzą Kolumbii. Zdjęcia w pełnym świetle dziennym wprost zapierają dech – nasycone, wyraziste barwy i długie najazdy kamery na zdziczałe tereny miasta Santa Clara, które jako tako prosperuje jedynie dzięki renomowanej firmie papierniczej ojca Sarah, Jordana. Z malowniczą, dziką scenerią kontrastują zniszczone domy mieszkańców miasta, ich niski status społeczny i utrudniające codzienną egzystencję rezultaty bardzo powolnego procesu cywilizacyjnego (problemy ze świadczeniami medycznymi, bezrobocie itd.). Jedynymi osobami, którym żyje się tutaj lepiej są pracownicy papierni Jordana, która owszem ułatwia życie części społeczeństwa Santa Clary, ale nie jest w stanie w pojedynkę szybko zapewnić godnego bytowania całej populacji miasta.

Właśnie w takim miejscu osiedla się rodzina Harrimanów, kreowana przez popularną Julię Stiles, której mimika z jakiegoś niepojętego dla mnie powodu zawsze mnie irytowała, partnerującego jej, jak zwykłe znakomitego Scotta Speedmana i małą dobrze zapowiadającą się aktorkę, Pixie Davies. Harrimanowie w przeciwieństwie do większości społeczeństwa Santa Clary mają zagwarantowany dobry start, dzięki właścicielowi papierni, ojcu Sarah, bardzo dobrze oddanego na ekranie przez Stephena Rea. Zajmują duże domostwo, należące do firmy, gdzie z kolei Sarah ma objąć kierownicze stanowisko, nie orientując się nawet w tajnikach fachu (czysty nepotyzm). Po tym krótkim wprowadzeniu twórcy przechodzą do właściwej problematyki filmu, czyli mrożącej krew w żyłach historii Santa Clary, która nawet teraz po upływie kilkuset lat rzutuje na samopoczucie społeczeństwa i rzecz jasna do oznak typowego w kinie grozy nawiedzenia. Jak to często w ghost stories bywa lwia część nadprzyrodzonych wydarzeń będzie się koncentrować na małej Hannah. Pomijając końcówkę twórcy unikają jakiejkolwiek dosłowności, stawiając na dźwiękowe jump sceny. Groza uosabiana przez nagłe, w większości niespodziewane pogłaśnianie muzyki to najbardziej prymitywny chwyt filmowych opowieści o duchach, ale należy oddać operatorom sprawiedliwość, że wycisnęli maksimum napięcia ze scen mających miejsce chwilę przed tymi mało pomysłowymi kulminacjami. Hannah kuląca się nocą na łóżku i wpatrująca w windę służącą do transportowania pożywienia, jej opiekunka zaalarmowana zrzuconą z piętra piłką i w pełnym skupieniu wypatrująca intruza, czy wreszcie Sarah z uporem wgapiająca się w kuchenne okno. Mroczna kolorystyka, z bardzo oszczędnym oświetleniem, wyciszanie muzyki w chwilach szczytowej grozy, co tylko potęguje oczekiwanie na nieuniknioną manifestację nieznanego i dokładnie obliczone w czasie kulminacje. Owe jump sceny owszem niczego oprócz przemykających cieni, czy rozmazanych twarzy przez większą część seansu nie pokazują, ale wyczucie gatunku Quileza i tak wymusza na widzach mimowolne poderwanie się z krzeseł. Krótko mówiąc: mniej więcej godzina „Out of the Dark” próbuje zaniepokoić odbiorców obecnością czegoś nieznanego, czego nie jesteśmy w stanie obejrzeć sobie w całej okazałości, ale mimo to dzięki umiejętnemu budowaniu napięcia i mrocznej atmosferze nieustannie odbieramy niezdefiniowane zagrożenie.

W porównaniu do tych oszczędnych w wymowie, acz mocno nastrojowych sekwencji z pierwszej godziny seansu ostatnie sceny mocno rozczarowują. Nudnawe śledztwo Sarah i Paula, przewidywalny zwrot akcji, który zmienia spojrzenie Harrimanów na istotę zagrożenia i efekciarski finał, który zachwycić może jedynie bardzo dobrą charakteryzacją duchów. Wyglądało to tak, jakby scenarzyści nie mieli pomysłu na ciekawe zamknięcie tej historii, a operatorzy zapomnieli, w jaki sposób udało im się wcześniej zbudować tak elektryzującą atmosferę grozy. Albo zwyczajnie pozwolili wyprzeć efektom komputerowym i dynamicznej akcji mroczny, pełen napięcia klimat. Szkoda, bo gdyby nie te nieszczęsne ostatnie pół godziny projekcji „Out of the Dark” mógłby stać się naprawdę znakomitym straszakiem.

Bazujący na niedopowiedzeniach i sygnalizowaniu nieznanego zamiast daleko idącej dosłowności, w lwiej części idealnie budujący klimat grozy horror, który rozczarowuje przekombinowaną realizacją w końcówce. Jeśli ktoś lubi takie nastrojowe, acz unikające dosłownych manifestacji zagrożenia (poza finałem) ghost stories to może śmiało sięgnąć po tę pozycję, bo przez większą część filmu realizacja stoi na naprawdę wysokim poziomie, a reżyser dobitnie udowadnia, że zna i potrafi należycie oddać na ekranie prawidła rządzące tym nurtem. Jednakże wszystkim potencjalnym widzom radzę też przygotować się na zawód ostatnimi minutami projekcji – chyba, że ktoś aprobuje efekty komputerowe i dynamiczną akcję przesłaniającą klimat grozy. Wówczas powinien być zadowolony z całości.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz