Pierwsza polska antologia opowiadań, spisanych w hołdzie niekoronowanemu
królowi współczesnej literatury grozy, Stephenowi Kingowi. Z legendą zmierzyło
się pięcioro pisarzy, dopiero wkraczających na rynek wydawniczy, którzy tchnęli
w ten „zabetonowany” światek niczym nieskrępowaną wyobraźnię i młodzieńczą pasję
do dobrych opowieści z pogranicza grozy. Przedstawili siedem historii, z
których większość z powodzeniem mogła „wyjść spod pióra” Stephena Kinga,
jednocześnie odżegnując się od kopiowania jego pomysłów. Wyłączając jedno
opowiadanie nie znajdziemy tutaj różnego rodzaju wariacji twórczości Kinga, innych
spojrzeń na jego dzieła. Nasi rodacy nie wyrzekli się indywidualności, swoich
własnych stylów snucia opowieści, nawiązując do twórczości Kinga jedynie
marginalnie. Z łatwością odnajdziemy tutaj echa między innymi takich dzieł, jak
„Dolores Claiborne”, „Pod kopułą”, „To”, „Christine”, „Ciało”, „Czasami wracają”,
„Cmętarz zwieżąt”, „Pole walki”, „Bastion”, „Mroczna Wieża” i „Pokochała Toma
Gordona”, ale autorzy opowiadań zamieszczonych w „Pokłosiu” nie opierali fabuł
na pomysłach Kinga. Jedynie w podtekstach, bądź poprzez wspomnienie danego
tytułu sygnalizując czytelnikom, komu składają hołd. Pomimo mojego uwielbienia
do prozy Stephena Kinga takie podejście do tematu wielce mnie
usatysfakcjonowało. Po co kopiować, skoro ma się do powiedzenia coś od siebie?
Po co powielać znane motywy, żeby oddać jakiemuś pisarzowi pokłon, skoro można
to uczynić poprzez formę?
Wstęp do „Pokłosia”
napisał Stefan Darda, ale jego zwięzłość uniemożliwia dokładne zanalizowanie
tego tekstu. Być może jeden z najpopularniejszych polskich pisarzy miał
ograniczone „pole działania” przez wydawców: musiał zmieścić się w z góry narzuconej
objętości. Albo zwyczajnie uznał, że o Kingu powiedziano już wszystko, więc nie
ma większego sensu się nad jego prozą rozwodzić. W każdym razie po kilku
ogólnikach Dardy przychodzi pora na danie główne. Nie nastręczyło mi większych
kłopotów wytypowanie moich faworytów – opowiadań, które znacznie wybijają się
ponad ogólny poziom nie tylko tej konkretnej antologii, ale krótkich form
literackich Polaków w ogóle.
Moim numerem
jeden jest „Świniak” Juliusza Wojciechowicza, w którym najsilniej przebijała
typowo kingowska nostalgia i tęsknota za beztroskim dzieciństwem. Autor, biorąc
przykład z mistrza współczesnej literackiej grozy duży nacisk położył na
niespieszne odmalowanie okresu PRL-u z punktu widzenia trójki zaprzyjaźnionych
dzieciaków, oddających się niefrasobliwym zabawom. Jak w najlepszych
opowieściach Kinga groza narasta powoli, żeby na ostatnich stronach eksplodować
jego campowym obliczem. Rower o
paranormalnych mocach i drobiazgowo przedstawiona groteskowa metamorfoza
człowieka, celowo ocierająca się o kicz i najczystszy body horror. Kompilacja melancholijnych wątków dramatycznych z
nadnaturalną grozą i krwawym horrorem została przez Wojciechowicza
przeprowadzona z poszanowaniem wszelkich reguł suspensu, sprawiając, że nie
mogłam oderwać się od lektury, aż do ostatnich zdań, jakże pomysłowo kreujących
postać samego Kinga.
Drugą
nietuzinkową opowieścią jest „Status quo” Pauliny J. Król. Długie
opowiadanie zauważalnie zainspirowane „Efektem motyla” (nawet pojawiają się podobne
motywy z niepełnosprawnością i odsiadką w więzieniu). Różnica jest taka, że u
Pauliny mamy dwójkę bohaterów, którzy codziennie trafiają do alternatywnej
rzeczywistości. Król pokazuje, jak potoczyłoby się ich życie, gdyby dokonali
innych wyborów tym samym wychodząc ze znanej, ale chwytliwej tezy, że sami
kształtujemy swoją przyszłość poprzez pozornie błahe posunięcia, w istocie
mogące odmienić całe nasze życie. Chociaż nie wychwyciłam w tej opowieści ducha
Stephena Kinga autorka "kupiła mnie" życiowymi prawdami nienachalnie wtłoczonymi
w fabułę i miejscami zaskakującymi pomysłami na jej zdynamizowanie. Chociaż
finał bym zmieniła, bo taki twist widziałam już w paru filmach, ale z drugiej strony idealnie zespolił się z prologiem.
W tym samym
rzędzie, co „Status quo” postawiłabym wzruszający „Cierniowy Dwór”
Jarosława Turowskiego. Rzecz o niebezpiecznej wyprawie dwójki dwunastolatków (notabene
mieszkających w Bangor, w stanie Maine), eskortujących ciężko chorą matkę
jednej z nich do magicznego świata, rodem z „Mrocznej Wieży”. W tej opowieści
nie tyle urzekło mnie uniwersum dark
fantasy idealnie oddane przez autora, ile dojrzałe spojrzenie na
bezwarunkową miłość córki do matki, bohaterskie poświęcenie i patologię
symbolizowaną przez uzależnionego od alkoholu, brutalnego ojca głównej
bohaterki. Korzystając z tezy postawionej przez Kinga w „Cmętarzu zwieżąt”,
mówiącej, że są rzeczy gorsze od śmierci Turowski w mistrzowskim stylu przeprowadza
czytelnika przez pełną niebezpieczeństw wyprawę, na skutek ciężkiej egzystencji
nad wiek rozwiniętej dziewczynki, która na własnej skórze musi się przekonać o autentyczności
tej życiowej prawdy.
Jedynym autorem,
który nie poprzestał na subtelnych nawiązaniach do twórczości Stephena Kinga
był Kacper Kotulak. Jego opowiadanie o wiele mówiącym tytule „To
nie TO!” jest wariacją na
temat jednej z najbardziej znanych powieści Króla, podaną w swego rodzaju „krzywym
zwierciadle”. Gawędziarski styl (szczególnie w trakcie
melancholijno-makabrycznych opisów czasów dzieciństwa) i prześmiewcza, cyniczna
charakterystyka klauna, która nawet mnie, osobę o nietypowym poczuciu humoru, niezmiernie
bawiła. Kotulak dostrzegalnie kpił z „To” Kinga, ale równocześnie oddawał tej
powieści należny hołd, tym samym spisując jeden z najlepszych pastiszy, jakie
dotychczas dane mi było przeczytać.
Drugi tekst
Kotulaka pt. „Death metal” to już całkowicie indywidualne dzieło,
propagujące często wykorzystywany przez Kinga motyw morderczego przedmiotu. Tym
razem jest to gitara, która miesza swoim właścicielom w głowach – przeklęty instrument,
sprawiający, że ludzie z ich otoczenia są bestialsko mordowani. Niby tradycyjna
historyjka, oparta na znanym wielbicielom szeroko pojętej grozy schemacie, ale
znowu dzięki niepowtarzalnemu warsztatowi autora czyta się, jak marzanie.
Mieszkający w
Irlandii Marek Zychla również zaproponował czytelnikom „Pokłosia” dwa
opowiadania, przy czym dziełko zatytułowane „Fhabhtanna”, silnie
czerpiące z folkloru tego kraju, niestety mocno mnie rozczarowało. Sam fantastyczny
pomysł na fabułę, traktującą o różnego rodzaju mitycznych stworzeniach i
gadających psach może i zaskarbiłby sobie moją sympatię, gdyby nie nagminnie
pojawiające się potoczne wyrażenia - jak ja je nazywam „łamańce językowe”.
Zgoła odmiennie rzecz się miała z „Chyba”. Pomysłowa, poddająca się wielorakim
interpretacjom konstrukcja opowiadania, w której teraźniejszość miesza się z
zagadkowymi retrospekcjami, a znana nam rzeczywistość ze sferą astralną zaskakują
swoim skomplikowaniem i niemożnością przedwczesnego rozszyfrowania tej celowo
chaotycznej historii. Zychla przedstawił naprawdę nowatorskie podejście do
kwestii życia i śmierci, już samą innowacyjnością zdobywając moje serce. Nie
wspominając już o drobnych, acz jakże cieszących motywach grozy, z odczuwaniem
bólu w każdym pomieszczeniu w domu, adekwatnego do ran odniesionych w nich za
życia. Ponadto dostrzegłam też delikatne nawiązanie do „Lunatyków”, filmu na
podstawie scenariusza Kinga (parę innych analogii również się pojawia), co było
przyjemnym ukłonem w stronę filmowej działalności tego twórcy.
Jak do tej pory „Pokłosie”
jest zdecydowanie najlepszą polską antologią, jaką dane mi było przeczytać. I
bynajmniej nie dlatego, że stworzono ją w hołdzie dla mojego ulubionego
pisarza, bo autorom zauważalnie nade wszystko zależało na zachowaniu indywidualności
bez nachalnego kopiowania (tym samym dostosowując się również do oczekiwań osób
nieznających bądź nielubiących twórczości Stephena Kinga). Opowiadania zamieszczone
w „Pokłosiu” zaskarbiły sobie moją sympatię przede wszystkim dzięki tej
indywidualności, z której przebijała hipnotyzująca świeżość i wyjałowione z
oczywistości podejście do gatunku. Nasi rodacy udowodnili, że horror to nie
tylko wszelkiego rodzaju potwory, polujące na ludzi, ale również zwykli ludzie
i ich tragiczne egzystencje. Polecam absolutnie każdemu, nawet przeciwnikom prozy
Stephena Kinga!
Za książkę bardzo
dziękuję wydawnictwu
No, poleciłaś i zachęciłaś chyba nawet tych najbardziej niezdecydowanych. Też już mam, dziś zaczynam czytać i szykuje się na sporą dawkę wrażeń, zwłaszcza że dawno już nie przerabiałem opowiadań. W ogóle fajna inicjatywa z tym zbiorem. Kibicowałem mu od chwili pierwszych planów i ciesze się, że tak dobrze to wyszło.
OdpowiedzUsuńTylko, jak skończysz nie zapomnij zrecenzować;) Chętnie poznam Twoją opinię.
UsuńSkuszę się z całą pewnością- uwielbiam Kinga, a i zawsze miło przeczytać coś co wyszło spod polskiego pióra :)
OdpowiedzUsuń