Stronki na blogu

niedziela, 21 czerwca 2015

„The Harvest” (2013)


Lekarka Katherine Young wraz z mężem Richardem opiekuje się niepełnosprawnym synem, Andy’m. Chłopak jest ciekawy świata, ale matka zabrania mu wychodzić z domu. Kiedy w sąsiedztwie pojawia się Maryann, która sprowadziła się w te okolice z dziadkami, pod opieką których pozostaje, Andy szybko się z nią zaprzyjaźnia. Dziewczyna zawsze miała problem ze zdobywaniem przyjaciół, więc tym bardziej ceni sobie tę znajomość. Jednak doktor Young nie aprobuje kontaktów Maryann z jej synem – kategorycznie zabrania młodym się widywać, co wcale nie powstrzymuje ich przed potajemnymi spotkaniami. Właśnie jedno z takich spotkań doprowadzi Maryann do wielkiej tajemnicy państwa Youngów, skrzętnie skrywanej przed światem w piwnicy ich własnego domu.

John McNaughton, reżyser między innymi „Dzikich żądz” i kultowego, brutalnego thrillera, pt. „Henry – portret seryjnego mordercy”, tym razem również porwał się na dreszczowiec, na podstawie scenariusza debiutanta Stephena Lancellottiego. Pierwszy pokaz „The Harvest” odbył się na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Chicago w 2013 roku, ale do szerokiego obiegu (system VOD) trafił dopiero dwa lata później. Większość amerykańskich krytyków doceniło obraz McNaughtona, choć nie obyło się bez kilku skrajnie negatywnych recenzji, zarzucających twórcom małą dbałość o napięcie i zbyt daleko idącą przewidywalność.

„The Harvest” oficjalnie sklasyfikowano, jako hybrydę horroru i thrillera, ale nie odnajdziemy tutaj żadnych elementów typowych dla tego pierwszego gatunku, już raczej możemy się spodziewać akcentów stricte dramatycznych. Scenariusz Lancellottiego zauważalnie dzieli się na dwie części. W pierwszej poznajmy kilka faktów z życia rodziny Youngów, ale te najważniejsze są ukrywane przed widzem. W ten sposób druga połowa całkowicie zmienia sposób pojmowania relacji w owej familii, ale oczywiście tylko w przypadku tych odbiorców, którym nie uda się przedwcześnie rozszyfrować istoty fabuły „The Harvest”. McNaughton nieśpiesznie przeprowadza nas przez pierwszą partię seansu, szczególny nacisk kładąc na relacje międzyludzkie, również te patologiczne. Poznajemy niepełnosprawnego chłopca, Andy’ego, całe dnie spędzającego w czterech ścianach własnego domu, stojącego w zacisznym, malowniczym zakątku, który jest dosłownie ubezwłasnowolniony nie tyle przez swoją kondycję fizyczną, co własną matkę, lekarkę Katherine Young. Kobieta z jakiegoś powodu wyobraża sobie, że alienacja pomoże w procesie zdrowienia. Tego poglądu nie podziela jej mąż, Richard, który jednak jest zbyt podporządkowany jej woli, aby zdecydowanie się sprzeciwić. Scenarzysta bardzo silny nacisk położył szczególnie na osobliwą relację Andy’ego i Katherine. Początkowo wydaje się, że kobieta jest tylko nadopiekuńcza, że nie jest w stanie wypuścić swojej „latorośli” spod ochronnej kopuły, jaką wokół niego rozpostarła, w obawie, że mógłby zrobić sobie krzywdę, ale w taką interpretację związku tych bohaterów dość szybko wkrada się pewien zgrzyt. Od początku wzbudzająca nieufność lekarka zaczyna wykazywać cechy iście psychotyczne, a jej fizyczna i psychiczna przemoc wobec Andy’ego uświadamia nam, że kobieta nie darzy go tak bezwarunkową miłością, jak to się wydawało na początku. Trudno nie zauważyć tutaj inspiracji „Misery” – Katherine jawi się, jako taka nowa Annie Wilkes, a odtwórczyni jej roli, Samantha Morton wypada aż nadto przekonująco w tej bądź co bądź niełatwej odsłonie (choć do oscarowej kreacji Kathy Bates jeszcze trochę jej brakuje). Morton znacząco wybija się ponad ogólny poziom obsady, deklasuje zarówno Michaela Shannona, odtwórcę roli Richarda, jak i Charliego Tahana, który co prawda przyzwoicie oddał na ekranie zagubienie oraz fizyczne skrępowania Andy’ego, ale nie wyróżniał się tak, jak ekspresyjna Morton. Kiedy w sąsiedztwie Youngów pojawia się wychowywana przez dziadków Maryann (bardzo dobra kreacja Natashy Calis) fabuła zaczyna koncentrować się na dziecięcej przyjaźni i konsekwencji, jakie ona ze sobą niesie. Niczym w „Tajemniczym ogrodzie” dziewczyna zapewnia zniewolonemu chłopcu wszelkiego rodzaju rozrywki, w sekrecie przed jego matką, która bynajmniej nie pochwala owej znajomości. 

Twórcy postawili na bardzo ciekawą stylistykę podczas snucia tej historii. Nasłonecznione, malownicze zdjęcia i wzruszająca dola Andy’ego przede wszystkim przystawały do filmowego dramatu, ale McNaughton w odpowiednich momentach nasycił te wątki delikatnym napięciem, wypływającym z niepokojącej postawy Katherine i wielkiej tajemnicy państwa Youngów skrywanej w piwnicy. Kiedy Maryann nieopatrznie ją odkryje cała intryga powinna już stać się jasna dla większości widzów, pomimo tego, że twórcy jej szczegóły wyłuszczają nieco później. Owa przewidywalność być może obniży ogólne wrażenia z reszty projekcji u co bardziej wymagających widzów, ale mnie w najmniejszym stopniu nie przeszkadzała. Pewnie dlatego, że z chwilą wejścia Maryann do piwnicy Youngów twórcy natchnęli ten film o wiele większą dawką napięcia emocjonalnego, niż w pierwszej, bardziej statecznej połowie. Nadrzędnym zadaniem początkowych partii „The Harvest” było zapoznanie widzów z bohaterami - wzbudzenie ich sympatii do zniewolonego chłopca i antypatii do jego matki. Ponadto McNaughton zauważalnie dążył do tego, abyśmy całkowicie zrozumieli i należycie wczuli się w nieciekawą sytuację młodocianych protagonistów, ażeby ich los w dalszej części projekcji nie był nam obojętny. Na mnie ta sztuczka wywarła oczekiwany wpływ – naprawdę silnie wczułam się w niedolę Andy’ego i niewygodne położenie jego przyjaciółki. A to naturalną koleją rzeczy dopomogło mi w poznawaniu późniejszych wydarzeń w stanie dosyć silnego napięcia. Oczywiście, scenarzysta nie ustrzegł się nielogiczności (najbardziej zastanawiało mnie, dlaczego Maryann nie wyjawiła policji tajemnicy Youngów) oraz niejasności. UWAGA SPOILER "Andy" nie pamięta swojej prawdziwej tożsamości, ale twórcy nie zdradzają, czy to dlatego, iż porwano go ze szpitala, gdy był jeszcze zbyt mały, żeby cokolwiek spamiętać, czy to efekt leków, jakie aplikowała mu Katherine KONIEC SPOILERA. Jednak w moim odczuciu owe nieścisłości nie obniżyły jakoś drastycznie poziomu tej produkcji.

„The Harvest”’ powinien spodobać się przede wszystkim osobom gustującym w filmach mieszających konwencję thrillerów z elementami dramatycznymi. Obrazów nastawionych na powolne budowanie akcji i dogłębną charakterystykę bohaterów, aniżeli efekciarskich, dynamicznych tworów przysłaniających fabułę. Ja wprost przepadam za takimi melancholijnymi historiami z przesłaniem, dlatego też idealnie odnalazłam się w „The Harvest”, choć jestem przekonana, że ta produkcja nie spełni oczekiwań widzów nastawionych na bardziej śmiałe, dosłowne dreszczowce. To nie jest film dla nich.

4 komentarze:

  1. Nawet ciekawy thriller , a chciałem zapytać tylko, czy gdzieś w najbliższym czasie napiszesz recenzję Naznaczonego 3?

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaciekawiła mnie ta produkcja..

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba tylko Michael Shannon mógłbym nie przekonać do tego filmu

    OdpowiedzUsuń