Stronki na blogu

piątek, 17 lipca 2015

„Wcielenie zła” (2014)


Vivian boryka się ze stanami lękowymi i niską samooceną. Kiedy rozpoczyna pierwszy rok college’u i wprowadza się do akademika zaprzyjaźnia się z grupką studentów. Znajomość z nimi wkrótce procentuje całkowitą zmianą osobowości i wyglądu Vivian, co dziewczyna tłumaczy cudownymi właściwościami ziołowej herbaty, którą wszyscy często się raczą. Kiedy dziewczyna już myśli, że wreszcie znalazła swoje miejsce, w gronie osób, którzy całkowicie ją akceptują jedna ze studentek przestrzega ją przed niebezpieczeństwem z ich strony, po czym ginie w tajemniczych okolicznościach. Początkowo Vivian nie przykłada większej wagi do jej słów, ale obecność jakiegoś złowrogiego bytu w jej pokoju i coraz wyraźniejsze oznaki zatracania własnej osobowości wkrótce napełniają ją podejrzliwością. Nie potrafi tylko ocenić, czy osobliwe zjawiska, którym świadkuje są owocem jej niestabilnej psychiki, czy padła ofiarą czarnoksięskich praktyk.

Rachel Talalay debiutowała szóstą odsłoną „Koszmaru z ulicy Wiązów”. Później jej reżyserską karierę zdominowały obrazy telewizyjne – współtworzyła między innymi seriale oparte na prozie Stephena Kinga („Martwą strefę” i „Haven”) i „Nie z tego świata”. Jej najnowsze telewizyjne przedsięwzięcie, „Wcielenie zła”, unaocznia długą drogę, jaką Talalay przeszła w branży filmowej. Obserwując efekt jej niedawnej pracy nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że od czasu swojego debiutu Talalay w kinie grozy nie posunęła się ani o milimetr do przodu – zamiast rozwinąć skrzydła pozwoliła, aby je jej podcięto. Bo cokolwiek by nie zarzucać szóstej części „Koszmaru z ulicy Wiązów” to całkiem przyzwoitego klimatu grozy na pewno nie można jej odmówić. Jeśli natomiast zestawić atmosferę wygenerowaną w tamtym filmie z nastrojem „Wcielenia zła” nie sposób nie zauważyć, że obie produkcje dzieli przepaść.

Sean Hood, współscenarzysta między innymi „Halloween: Powrót”, „Cube 2” i „Kruka 4” tym razem samodzielnie spisał młodzieżową opowiastkę spod znaku „obejrzeć i zapomnieć”. „Wcielenie zła” nie pretenduje do miana arcydzieła kina grozy, nie przedstawia sobą żadnej wartości dla wielbicieli horrorów (no może poza potrzebą zapełnienia czymś lekkim wolnego czasu), ale paradoksalnie ogląda się to całkowicie bezboleśnie. Zupełnie jak z amerykańskimi, mainstreamowymi komediami – przy odpowiednim nastawieniu bez nadmiernego znużenia obserwujemy poszczególne wydarzenia, które szybko puścimy w niepamięć. Sztandarowy przykład tzw. „wypełniacza czasu” – niewymagającego myślenia, przeznaczonego dla przeciążonych ciężkim dniem umysłów, łaknących czegoś, w co można by się tępo wpatrywać. W dokładnie takim stanie znajdowałam się oglądając „Wcielenie zła” i pewnie dlatego nie potrafiłam go całkowicie zdyskredytować.

We „Wcieleniu zła” mamy do czynienia z konwencjonalną młodzieżową historyjką, nieudolnie wtłaczającą w znany schemat warstwę psychologiczną, ale za to z dosyć nowatorskim wątkiem przewodnim. Dosyć, bo magiczne praktyki nie są żadnym novum w kinie grozy, ale w szczegółach (albanizm) tematyka magiczna nieco odbiega od dotychczas poruszanych w horrorach tego rodzaju schematów. To znaczy domniemana problematyka magiczna, bo scenariusz skonstruowano tak, aby przez jakiś czas sugerować widzom inną, psychologiczną interpretację. Tak, więc mamy borykającą się z problemami psychicznymi, zażywającą antydepresanty zaniedbaną studentkę, która z jakiegoś powodu już pierwszego dnia pobytu w akademiku zyskuje sobie grono przyjaciół. Jej tragiczna przeszłość (próba samobójcza), ewidentne problemy z samooceną i okresowe napady paraliżującego lęku mają zdezorientować odbiorców – zmusić ich do określonego odczytania źródła irracjonalnych wydarzeń, w których centrum tkwi zagubiona Vivian. Sztuczka tak oklepana, że chyba nikt nie da się na to nabrać, co więcej nieudolnie wkomponowana we właściwą oś akcji. Już moment przekroczenia progu akademika przez Vivian i spotkanie przystojnego, układnego studenta wzbudza nieufność do jego osoby. Podobnie zapewne każdy zareaguje na widok jego znajomych, którzy są zachwyceni nową, zaniedbaną koleżanką, tak silnie kontrastującą z nimi osobowością i wyglądem zewnętrznym. Zamiast, jak to zwykle w tego typu młodzieżowych historyjkach bywa, stać się ofiarą prześladowań popularnych lokatorów akademika Vivian błyskawicznie zostaje przyjęta do ich grona, co zapoczątkowuje jej przemianę wewnętrzną i zewnętrzną. Z „brzydkiego kaczątka” przeobraża się w „łabędzia” za sprawą tajemniczej ziołowej herbatki, którą poją ją koledzy, a jej zachowanie odbiega od tego, które prezentowała na początku swojej bytności w tym miejscu. „Szara myszka” powoli, acz konsekwentnie zamienia się w wampa, tak jakby zaprzedała duszę w zamian za piękne ciało. „Wcielenie zła” istotnie próbuje przestrzec młodych ludzi przed uporczywym pragnieniem piękna, w podtekstach daje do zrozumienia, że kompleksy i chęć dostosowania się do otoczenia mogą zaprocentować utratą własnego jestestwa, ale owe treści przekazuje w bardzo trywialny sposób. W równie niewyszukanym stylu prezentują się ujęcia stricte horrorowe. Szybki, a la teledyskowy montaż uniemożliwia dokładniejsze przyjrzenie się szczegółom nadnaturalnych zjawisk, którym świadkuje Vivian. Właściwie jedyne przebłyski, domniemanych halucynacji dziewczyny, które prezentują się całkiem znośnie to zakrwawione nadgarstki i coś szybko wspinające się po schodach (przyznaję, że owa jump scena mnie zaskoczyła). Pozostałe sposoby straszenia (kołdra zaciskająca się na ciele Vivian, cienie przemykające po pokoju, efekciarskie wymiotowanie czarną substancją, zauważalnie zainspirowana „Dzieckiem Rosemary” scena łóżkowa itd.) przez wyjałowienie z odpowiedniego klimatu i brak wyczucia chwili przyjmowałam z całkowitą obojętnością.

Rozpatrując „Wcielenie zła” w kontekście horroru, czy kina psychologicznego pozostaje jedynie spuścić nad nim zasłonę milczenia. Nie wyobrażam sobie, żeby takie nieudolne podejście do obu gatunków przekonało kogokolwiek, kto oczekuje od kina mocniejszych wrażeń. Inna sprawa, że fabułę przyjmuje się w miarę bezboleśnie, pomimo jej przewidywalności i schematyczności. Część zasług można przypisać przekonującej obsadzie, szczególnie Alexis Knapp i Cassie Steele, ale lekki, niewymagający myślenia ciąg przyczynowo-skutkowy też ma swój urok, zwłaszcza jeśli czuje się nieodparte pragnienie skonfrontowania z kinem w wersji lajt. Takie filmy też są potrzebne, bo chociaż nic nie wnoszą do gatunku, a miejscami wręcz żenują poziomem straszenia to przynajmniej oferują nam przeciętną rozrywkę, nie oczekując od nas pobudzania „szarych komórek”. „Wcielenie zła” może być przydatne w stanie najwyższego zmęczenia, albo alkoholowego upojenia, a to już coś.

5 komentarzy:

  1. Jako fanka horrorów po kolejnych mozolnych poszukiwaniach "czegoś czego jeszcze nie widziałam" trafiłam na Twojego bloga i jestem miło zaskoczona szerokim zakresem recenzji na tej stronie :)
    Lubie szczere opinie , "Wcielenia zła" nie oglądałam ( i raczej do mnie nie przemówi czytając opis ) , Przykładowo wczoraj zachęcona gronem pozytywnych opini poswieciłam wieczór japonskiemu Dark Water i zmarnowałam kawałek życia( mówiąc sobie: zaraz będzie lepiej ...) :tak więc wciaż szukam serwisu ,który mi tego oszczędzi :P
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, ale przestrzegam - to czysto subiektywne recki, a gust mam dziwny, więc lepiej podchodź do moich wypocin z dystansem;)
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  2. Uważam ,że każda osoba naprawdę kochająca horrory ma na swój sposób dziwny gust ;) Bo jak można z fascynacją patrzeć na zło ,szkodę, lęk,nieszczęście , groze( jednak większość horrorów nie kończy sę szczęśiwie ) ze swojego rodzaju fascynacja i zachwytem :P A potem człowiek nie mogąc usnąć , tkwiąc w swoich "schizach" ,jak ja to nazywam, zastanawia sie czemu sobie to robi :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Na Twój blog trafiłam szukając w necie choć śladu czegoś takiego, jak ALBANIZM. I nie znalazłam. Swoją drogą ciekawe, co jeszcze dziwacznego Amerykanie są skłonni przypisać biednej, starej Europie ;-) ? Można by o tym niejedną książkę napisać, bo filmów nakręcono już sporo.
    Przede wszystkim chciałam jednak wyrazić uznanie dla Twoich recenzji: obszerne, rzetelne, dobrze napisane, a subiektywne wrażenia, gdzieniegdzie delikatnie wyzierające, interesująco ubarwiają całą wypowiedź. Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń