Stronki na blogu

środa, 16 września 2015

„Pod” (2015)


Były żołnierz, Martin, spędza zimę w domku letniskowym, unikając interakcji z resztą rodziny. Zaniepokojony jego zachowaniem brat, Ed, skłania siostrę, Lylę, do wspólnych odwiedzin Martina, w celu skontrolowania jego kondycji psychicznej. Kiedy dojeżdżają na miejsce zastają zagracony domek letniskowy z przesłoniętymi kartonami oknami i brata w stanie histerii. Martin chaotycznie informuje ich, że został zaatakowany przez super żołnierza, wynik eksperymentu rządowego, zwany Podem, którego udało mu się schwytać i zamknąć w piwnicy. Przekonany o szaleństwie brata Ed próbuje skłonić go do powrotu do miasta, równocześnie zastanawiając się, jak rozwiązać problem człowieka przetrzymywanego w piwnicy, gdyby istotnie okazało się, że Martin kogoś porwał. Lyla tymczasem jest skłonna dać wiarę opowieści rozhisteryzowanego mężczyzny.

Scenarzysta i reżyser horroru science fiction, zatytułowanego „Pod”, Mickey Keating wyjawił, że natchnienie do swojego filmu czerpał z thrillerów opartych na teoriach spiskowych z lat 60-tych i 70-tych XX wieku oraz takich produkcji, jak „Robak” Williama Friedkina, „Mgła” Franka Darabonta i „Inwazja porywaczy ciał”. Zgodnie ze słowami Keatinga jego zamiarem było stworzenie uniwersum rodem ze „Strefy mroku”, w którym rozegra się paranoidalno-fantastyczna historia. Pomysł ambitny, a i efekt zadowolił niejednego krytyka. „Poda” chwalono między innymi za klimatyczną realizację, dwuznaczną pierwszą połowę filmu i mądre przesłanie, co zastanowiło mnie, czy aby nie oglądałam innego filmu…

Daje się odczuć, że Keating nie dysponował wysokim budżetem podczas realizacji „Poda”. Pomimo tego pierwsze ujęcia dają nadzieję na zgrabną aurę wyalienowania. Zimowa sceneria, las i stojący u jego podnóża domek letniskowy we wstępie sportretowano za pośrednictwem kilku malowniczych zdjęć, co chwilę później spotęgowano szybką akcją zabicia psa Martina i jego paniczną reakcją na to wydarzenie. Niestety, kiedy tylko prolog dobiega końca akcja przeskakuje na jego rodzeństwo, Eda i Lylę, którzy omawiają niestabilność psychiczną Martina w mocno rozwleczonych sekwencjach. Operując nieskładnymi dialogami bohaterowie pokrótce przybliżają nam sytuację samotnie przebywającego w domku letniskowym z dala od miasta mężczyzny i jego paranoidalne zachowania. Nie obywa się również bez infantylnych kłótni pomiędzy protagonistami i drobnych złośliwości Lyli (której odtwórczyni, egzaltowana Laura Ashley Carter niebywale działała mi na nerwy). Keating zdradził, że pragnął, aby pierwsze sekwencje „Poda” koncentrowały się na rodzinnym dramacie, burzliwej relacji rodzeństwa, urozmaicającej przebieg akcji. I znowu zamysł obiecujący tylko wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Scenarzysta niepotrzebnie rozciągnął chaotyczne konwersacje Lyli i Eda w czasie, tym bardziej, że bohaterowie nie mieli niemalże nic ciekawego do powiedzenia. Co więcej, zamknął ich dialog w dwóch pomieszczeniach – kuchni w mieszkaniu dziewczyny i samochodzie, unikając portretowania otoczenia i skupiając się głównie na ich twarzach. Podobnie uczynił z kolejną rozwlekłą rozmową tym razem z udziałem Martina w domku letniskowym. Kiedy Ed i Lyla przemierzają mroczne, zagracone pomieszczenia tymczasowego lokum paranoika wydaje się, że scenariusz wreszcie, po wyczerpującej gadaninie skręci w stronę właściwej, klimatycznej akcji. Ale nie, kiedy pojawia się Martin Keating postanawia wprowadzić wątek spiskowy, mając zapewne nadzieję, że to zdezorientuje widzów. Cóż, mnie nieskładna przemowa rozhisteryzowanego mężczyzny nie zmyliła, za to podczas jego szaleńczego wystąpienia, w trakcie którego powtarzał kilka fantastycznie brzmiących informacji przyprawiła o ból głowy i to już po pierwszych dwóch minutach. A na finał owej gadaniny przyszło mi jeszcze długo czekać. Pierwsza połowa filmu sprawiała wrażenie, jakby Keating zapragnął zamknąć całą intrygę w dialogach. Świat przedstawiony „Poda” początkowo ogranicza się tylko i wyłącznie do trajkotania bohaterów, które przeciwnie niż w „Robaku” i wbrew intencjom twórcy filmu nie ma zapewne szans zdezorientować zaprawionych w tego rodzaju obrazach odbiorców. Brakuje aury paranoi, zaszczucia i wyalienowania, brakuje nawet napięcia, za to nie brakuje słów.

Wydawać by się mogło, że po fantastycznej opowieści Martina o morderczym super żołnierzu stworzonym przez rząd akcja skłoni się albo w stronę klimatycznego polowania na protagonistów, albo w kierunku problemów psychicznych lokatora domku letniskowego. Keating oczywiście obiera jedną z tych dróg, ale czyni to bez poszanowania napięcia. Całą akcję zamyka w kilku szybkich sekwencjach, sfinalizowanych kiczowatymi scenami mordów, co sprawia wrażenie, jakby sam już był zmęczony ową historią i chciał ją jak najszybciej zakończyć. Jedynie jedna część składowa „Poda” przypadła mi do gustu, jeden efekt specjalny, który biorąc pod uwagę niski budżet i półamatorską realizację był doprawdy zaskakujący. UWAGA SPOILER Wygląd potwora z pobrużdżoną skórą i zniekształconą twarzą, jak na tak tandetny film robi naprawdę duże wrażenie. Szkoda, że nie wykorzystano tej postaci w bardziej dopracowanym tworze science fiction KONIEC SPOILERA. Pomijając chaotyczną pracę kamery, nudną narrację i brak jakiegokolwiek wyczucia napięcia twórców w „Podzie” można doszukiwać się drugiego dna, można zastanawiać się nad ewentualnościami rządowych eksperymentów, które mogą przynieść zgubę ludzkości, można roztrząsać problem powojennej traumy żołnierzy i pozostawiania ich samych sobie po wykonaniu misji, ale to już raczej po skończonym seansie. Wszak błyskawiczna forma przekazu nie pozostawia czasu na głębszą zadumę. Keating nie przystaje na dłużej przy żadnym z problemów cywilizacyjnych, które porusza, nawet w trakcie rozwleczonych konwersacji trójki bohaterów, w których zawiera tyle różnych informacji, że widz bardziej skupia się na ich śledzeniu, aniżeli roztrząsaniu istoty ich przekazu.

Pomysł na scenariusz był całkiem zacny i gdyby tylko Mickey Keating popracował nad realizacją i dialogami oraz uzbroił się w większą cierpliwość „Pod” mógłby znacząco wybić się na tle innych współczesnych horrorów science fiction. Taka koncepcja nie wymagała wielkich nakładów pieniężnych. Zamknięcie akcji w jednym pomieszczeniu dawało twórcom okazję do stworzenia gęstej, paranoidalnej atmosfery zaszczucia i wyalienowania. Wystarczyło jedynie spowolnić pracę operatorów, położyć jakikolwiek nacisk na nastrojowe sekwencje wędrówek protagonistów po skąpanych w mroku pomieszczeniach, tym samym wydłużając czas oczekiwania na poszczególne kulminacje. I oczywiście należałoby skrócić i dopracować dialogi w pierwszej połowie filmu, przy jednoczesnym przerywaniu konwersacji zdjęciami zimowej scenerii i mrocznych pomieszczeń. Innymi słowy, gdyby Keating niemalże wszystko podreperował byłoby dobrze, a tak… no, cóż w moim mniemaniu, wyłączając jeden efekt specjalny i prolog, wszystko prezentuje się tragicznie.

2 komentarze:

  1. Nie rozumiem, czemu na horrory wydaje się tak mało kasy.
    Niektóre historie są ciekawe, ale kiepsko zrealizowane.

    OdpowiedzUsuń