Stronki na blogu

poniedziałek, 26 października 2015

„Lustra” (2008)


Były detektyw nowojorskiej policji, Ben Carson, dostaje pracę w ochronie spalonego przed laty domu towarowego Mayflower. Mężczyzna ufa, że dzięki temu ustabilizuje swoje życie, które zniszczyło jego uzależnienie od alkoholu. Od rozstania z żoną, Amy, Ben mieszka u siostry, Angeli, poświęcając się pracy nad sobą, aby w przyszłości móc wrócić do rodziny, małżonki i dwójki dzieci. Obejmując nocną zmianę w podupadłym budynku Carson zauważa wyczyszczone przez jego poprzednika lustra, które jak odkrywa niedługo potem mają niezwykłe właściwości. Przerażające obrazy, jakie pokazują i zdolność wpływania na ludzką wolę uświadamiają Benowi, że znalazł się w ogromnym niebezpieczeństwie. Na domiar złego siła luster rozciąga się na oszklone powierzchnie spoza Mayflower, zagrażając jego bliskim, jeśli tylko mężczyzna nie wypełni ich woli.

Francuz, Alexandre Aja, z hukiem wdarł się do światka filmowej grozy, kręcąc dwa horrory, które zaskarbiły sobie rzeszę fanów. „Blady strach” i remake „Wzgórz mających oczy” sprawiły, że Aję zaczęto kojarzyć z drastycznymi horrorami, zaszufladkowano go, jako współczesnego twórcę krwawych, szeroko dystrybuowanych obrazów, podobnie jak Eliego Rotha. Potem reżyser nieoczekiwanie pokazał światu remake koreańskiej produkcji zatytułowanej „Lustro”, przekonując niejednego widza, że w ghost story sprawdza się równie dobrze, co w krwawych obrazach. Tak, wielu odbiorców przekonał, choć zachwyt nie sięgnął krytyków, z którymi wyjątkowo muszę się zgodzić. Na realizację „Luster” przeznaczono trzydzieści pięć milionów dolarów, co już zadziałało na mnie odstraszająco, a jeśli dodać do tego relatywnie szumną swego czasu kampanię reklamową film nie wróżył wiele dobrego.

Jeśli dostaje się tak drogi horror ma się wszelkie powody przypuszczać, że stonowanie nie będzie jego domeną. Oczywiście, zdarzają się wyjątki, istnieją artyści, którym pieniądze nie uderzają do głowy, ale Aja przynajmniej w tym konkretnym przypadku pokazał zgoła odmienne oblicze. Dysponując trzydziestoma pięcioma milionami dolarów łatwo ulec pokusie i zamiast pozostać wiernym fizycznym efektom wynająć drogich speców od CGI, żeby trudną pracę wykonali przed komputerami. Oczywiście, pozostawiono wąskie pole do popisu dla charakteryzatorów, ale ich ciężka praca została przysłonięta cyfrowymi trikami. Scenariusz Alexandre Aja i Gregory’ego Levasseur, którzy współpracowali już przy między innymi „Bladym strachu” i remake’u „Wzgórz mających oczy”, miał kompilować klasyczną ghost story i wątek kryminalny z akcentami gore. Przy czym drastyczność jawi się raczej w kategoriach „zapychaczy”, rzadkich zrywów, mających chyba przypominać widzom, w jakiej stylistyce specjalizuje się Aja, ze wskazaniem na charakter nie formę. O ile w swoich dwóch wcześniejszych horrorach Francuz postawił na realistyczne efekty specjalne, o tyle w „Lustrach” powierzył to zadanie komputerom. W efekcie dostaliśmy dwie śmiałe w przekazie sceny mordów, które owszem zadowalają swoją szczegółowością, ale nie mają prawa zniesmaczyć wielbicieli kina gore. W prologu, który wyłuszcza widzom główną problematykę „Luster” widzimy odbicie ochroniarza Mayflower, które podrzyna sobie gardło. Rana pojawia się na ciele mężczyzny bez jego fizycznego udziału, ukazując oczom widza długie, szeroko rozchodzące się cięcie, z którego bryzga pikselowa krew. Pomysł mało oryginalny, ale porażający długością i drobiazgowością, przy czym w najmniejszym stopniu niezniesmaczający przez wzgląd na swoją cyfrową oprawę. Podobny problem wyłania się w sekwencji innowacyjnego zabójstwa Angeli, której szczęka tak dalece się rozwiera, że zostaje niemalże oderwana od reszty ciała. Pomysł był, ale wykonanie podobnie, jak w poprzedniej sekwencji mordu poraża cyfrową nienaturalnością.

Uważni widzowie zapewne przyznają, że „Blady strach” i remake „Wzgórz mających oczy” oprócz scen gore mogą pochwalić się umiejętnie potęgowanym napięciem i sugestywnym klimatem zdefiniowanego zagrożenia. Wielu osobom to umyka w zderzeniu z krwawymi ujęciami, ale one byłyby niczym, gdyby nie wrodzony talent Aji do budowania atmosfery grozy. Tym bardziej zastanawia, co takiego stało się Francuzowi, że nie wykorzystał należycie swoich zdolności w tym kierunku podczas realizacji „Luster”. Być może nie odnajduje się w generowaniu nadnaturalnego zagrożenia, wszak jego charakter znacznie odbiega od dającego się racjonalnie wytłumaczyć niebezpieczeństwa. Albo tak samo, jak w przypadku scen gore miliony uderzyły mu do głowy. W każdym razie zamiast powoli budujących dramaturgię, sukcesywnie zagęszczających mroczny klimat sekwencji mamy kilka wyjałowionych z wszelkich emocji nocnych wędrówek Bena (na Kiefera Sutherlanda, jak zwykle miło popatrzeć) po okopconych, zagraconych wnętrzach niegdysiejszego domu towarowego, które kumulowano między innymi wygenerowanym komputerowo ogniem złudnie trawiącym jego ciało oraz pęcherzami wykwitającymi na ciałach ofiar pożaru widzianych w przeklętych lustrach. Jak się zestawi te doprawdy plastikowe ustępy nawiązujące do tradycji ghost stories ze śledztwem śladami Esseker, na żądanie bytów gnieżdżących się po drugiej stronie luster to aż można odetchnąć z ulgi. Naprawdę ciekawy fenomen – nazbyt rozbudowane, pozbawione zaskakujących zwrotów akcji dochodzenie byłego policjanta sięgające czasów sprzed okresu świetności domu towarowego, nudnawe stare jak świat odniesienia do zakładu psychiatrycznego, schizofrenii i opętania przyjmowałam z wielkim entuzjazmem. Nie zaangażowało mnie zanadto to konwencjonalne śledztwo, nie trzymało w napięciu nawet przez minutę, ale przynajmniej nie żenowało plastikową, przepełnioną CGI realizacją. A z dwojga złego wolę monotonię i nieemocjonującą powtarzalność motywów. Pod koniec, co prawda scenariusz troszkę się ożywił, ale tylko w dwóch zrywach. Atak „lustrzanych bytów” na rodzinę Carsona przeprowadzono bez ingerencji zdobyczy nowoczesnej technologii, oszczędnie w przekazie z napięciem utrzymującym się na zadowalającym poziomie. Na pochwałę zasługuje również finał. Nie jest to prawdę powiedziawszy, jakiś zapadający w pamięć, dogłębnie zaskakujący akcent, ale przynajmniej bez happy endu, na co chwilę wcześniej się zanosiło. Jednak wydźwięk ostatnich sekwencji odrobinę psuje (znowu!) cyfrowa eksplozja ciała i niezamierzenie zabawna walka Bena z okaleczonym bytem.

Oglądając ten film przed laty byłam w miarę ukontentowana, ale moja pobłażliwość względem „Luster” nie ostała się do dziś. Nie jestem nawet w stanie poczytywać tej produkcji w kategoriach jednorazowego przeciętniaka – obecnie jego plastikowa forma tak mnie ubodła, że w moim subiektywnym odczuciu film plasuje się poniżej średniej. I oczywiście nie zmieniam zdania, co do sequela „Luster” nakręconego w 2010 roku przez Victora Garcię, choć w tej opinii, co nie jest żadnym novum, plasuję się w zdecydowanej mniejszości. Nadal uważam, że dwójka z jeszcze mniejszą dbałością podchodzi do klimatu grozy (tak można jeszcze bardziej podkopać i tak słabą atmosferę z jedynki), ale przynajmniej plastik nie bije tak po oczach, jak w pierwowzorze.