W zakładzie karnym dla młodocianych przestępców jeden z osadzonych,
prześladowany przez dwóch więźniów, Dave, popełnia samobójstwo. Naczelnik decyduje
się ukarać wszystkich jego kolegów z celi, wysyłając ich na bezludną wyspę
będącą własnością zakładu karnego. Pod przewodnictwem strażnika, Jeda, młodzi
przestępcy mają spędzić kilka dni w leśnej głuszy, co w zamyśle ma zahartować
ich charaktery. Na miejscu spotykają drugą grupę – dwie skazane kobiety pod
opieką strażniczki Louise. Niedługo potem wszyscy zostają zaatakowani przez sforę
psów, sterowaną przez tajemniczego, kamuflującego się mężczyznę, który pragnie
ich wyeliminować.
Brytyjski horror Michaela J. Bassetta, twórcy między innymi „Doliny cieni”
i „Silent Hill: Apokalipsy”, który otrzymał pozytywne opinie dużej części
widzów, ale nie przekonał krytyków. Najczęstszym zarzutem pod adresem „Wściekłości”
jest jego epatowanie makabrą i konwencjonalny scenariusz, nastawiony na
folgowanie zachciankom wielbicieli rąbanek. Film chyba już w zamyśle miał
dostosowywać się do wymagań pewnej niszy, nie pretendować do niczego ambitnego
tylko dostarczyć określonej grupie widzów niewymagającej myślenia rozrywki, w
dodatku, co umyka wielu zagorzałym przeciwnikom „Wściekłości” z poszanowaniem
iście survivalowego, trzymającego w
napięciu klimatu.
„Wściekłość” początkowo przywodzi na myśl „Dog Soldiers” Neila Marshalla –
grupa ludzi zostaje wysłana w odludne, leśne tereny, gdzie będą zmuszeni stanąć
do nierównej walki o życie. Bassett oddał scenerię z poszanowaniem surowości,
swego rodzaju zimna przebijającego z dosłownie każdego ujęcia nieprzyjaznych
leśnych terenów. Metaliczne, silnie skontrastowane barwy pomogły mu wygenerować
atmosferę, z której wieje chłodem, a lokacja, gęsto zalesiona wyspa,
przyczyniła się do stworzenia aury wyalienowania, odcięcia od zewnętrznego świata
i zdania na własne siły. Wrażenia wizualne dodatkowo podnosiły sylwetki
bohaterów, nie jakichś plastikowych, wypacykowanych gwiazdek Hollywoodu, tylko sprawiających
wrażenie zwyczajnych osób aktorów, których filmowe osobowości nie przystawały
do tradycyjnych rysów psychologicznych ofiar rąbanek. Robiąc bohaterami
produkcji grupę młodocianych więźniów, napędzanych gniewem osobników, z których
większość ma cechy przywódcze scenarzysta Dario Poloni okazjonalnie przerzucał
ciężar akcji na sferę psychologiczną, która moim zdaniem równie silnie angażuje
uwagę, co nastawione na rozlew krwi plastyczne sceny mordów. Zdecydowanie
najciekawszym, mnie osobiście wręcz hipnotyzującym bohaterem jest Callum,
bardzo dobrze sportretowany przez Toby’ego Kebbella. Nowy więzień, młody
gniewny, którego przekleństwem jest tłumiona, nieokiełznana wściekłość,
buntownicze nastawienie do świata, które stara się przezwyciężyć. Callum
podobnie jak pozostali osadzeni płci męskiej początkowo nie wzbudza pozytywnych
uczuć (z czasem nastawienie widza do niego się zmieni). Jego samotniczy sposób bycia warunkuje nieingerowanie w krzywdę, jaką
wyrządzają jego koledzy z celi dwóm nieprzystosowanym, wyciszonym chłopakom. Owe
znęcanie się (tutaj szczególnie odstręcza scena oddawania moczu na
zrozpaczonych osadzonych) nad współwięźniami doprowadzi do tragedii, w postaci
samobójczej śmierci jednego z nich, ale to wcale nie zmusi Calluma do
wstawienia się za drugą ofiarą niewybrednych, zaprawionych okrucieństwem żartów.
Żartów dwóch chojraków, szczególnie narwanego Steve’a, którego postać w dalszej
części seansu zagwarantuje kilka sekwencji, każących się zastanowić, kto tutaj
tak naprawdę jest ofiarą.
Niezwykle ciężko jest jednoznacznie skatalogować „Wściekłość” w jednym
konkretnym nurcie horroru, bo znajdziemy tutaj zarówno elementy typowe dla animal attacków, slasherów jak i survivali. Co
każe sądzić, że Bassett nie chciał zezwolić na zaszufladkowanie swojego filmu,
pokazując, że kilka konwencji może się płynnie ze sobą nawzajem przenikać,
tworząc naprawdę trzymającą w napięciu rąbankę. Nie mogę się zgodzić z
zarzutami, co poniektórych widzów rozwodzących się nad przesadną, niepotrzebną
przemocą wtłoczoną w akcję „Wściekłości”, bo choć poziom drastyczności przewyższa
średnią dawkę gore wykorzystywaną w animal attackach to i tak nawet nie
zbliża się do makabryczności pierwszego lepszego torture porn. Bassett to wypośrodkowuje, robiąc naprawdę wszystko
co w ludzkiej mocy, żeby nie przeszarżować z rozlewem krwi. W ten sposób
dostajemy kilka realistycznych, czasem iście pomysłowych scen mordów, którym
dzięki długim zbliżeniom mamy okazję się dokładnie przyjrzeć, ale z równoczesną
dbałością o tło akcji, garściami czerpiące z survivalowych schematów. Patrzymy na długą sekwencję rozrywania człowieka
na strzępy przez sforę owczarków, przyglądamy się przekonującym efektom
specjalnym podczas wyjadania jego wnętrzności, orania zębami policzka i
odgryzania palców, ale chwilę później zostajemy skonfrontowani z nastrojową walką
o przetrwanie w ekstremalnych realiach odciętej od cywilizacji wyspy. Widzimy
chłopaka, który traci nogę we wnykach, po czym w bardzo pomysłowym ujęciu jego
głowa zakleszcza się w owym żelastwie, a chwilę później znowu towarzyszymy
chaotycznym, bazującym na aurze zaszczucia scenom bieganiny przerażonych
protagonistów po skąpanym w mdłym świetle dziennym lesie. Krwawych scen jest
oczywiście więcej, wystarczy choćby wspomnieć o odciętej ręce pływającej w
strumyku, czy nabiciu głowy na pal, zapewne zainspirowanym „Władcą much”, ale w
moim odczuciu nie przysłaniają one survivalowej
atmosfery i warstwy psychologicznej. W tej drugiej wystarałabym się jedynie
o większy efekt zaskoczenia, bo rozszyfrowanie tożsamości sprawcy, właściciela
morderczych psów nie nastręcza większych kłopotów, ale już sytuacje wynikłe z
barwnych osobowości jego ofiar dodają sporo smaczku scenariuszowi. W pewnym
momencie przemknęło mi nawet przez myśl, że tutaj wszyscy zabijają wszystkich,
bez wyraźnego rozgraniczenia na dobrych i złych bohaterów. Ale to oczywiście
spora przesada, z czasem istotnie grono sprawców się powiększa, ale nie tak
szeroko, żeby można było mówić o wszystkich.
Fani wszelkiego rodzaju realistycznych rąbanek, wykorzystujących fizycznie
obecne na planie rekwizyty, a nie sztuczne wizualnie efekty komputerowe w mojej
ocenie muszą obejrzeć „Wściekłość”. Nie jest to może najbardziej
charakterystyczny animal attack, slasher, survival (jak zwał, tak zwał), jaki powstał w historii
kinematografii, ale swoje zadanie spełnia. Trzyma w napięciu, należycie dba o warstwę
psychologiczną (jak na ten gatunek) i przede wszystkim dostarcza kilku naprawdę
przekonujących, plastycznych i pomysłowych scen mordów, które dynamizują akcję
tam, gdzie to jest konieczne, ale nie przysłaniają innych równie umiejętnie oddanych
na ekranie części składowych tej produkcji. Moim zdaniem film zasługuje na
uwagę tej konkretnej grupy widzów, ale w żadnym razie osób optujących za mniej
dosadnymi horrorami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz