Stronki na blogu

wtorek, 8 grudnia 2015

„Mroczne wizje” (2015)


Eveleigh po wypadku samochodowym przeprowadziła się wraz z mężem, Davidem, do winnicy, gdzie po jakimś czasie udało jej się uporać z traumą. Teraz spodziewająca się dziecka para rozwija się w branży oraz egzystuje w spokoju i szczęściu z dala od wielkomiejskiego zgiełku. Do czasu, aż Eveleigh zaczyna widywać w starym domu niepokojące rzeczy. David jest przekonany, że to nawrót depresji i zwykłe halucynacje, więc naciska żonę, żeby wróciła do zażywania leków. Jednak brzemienna kobieta boi się o zdrowie dziecka i nie jest tak do końca przekonana, że zjawiska, jakim świadkuje są jedynie projekcją jej umysłu. Aby rozwiązać tę zagadkę zaczyna zgłębiać historię ich domu, która wkrótce doprowadzi ją do zaskakujących wniosków.

Reżyser „Mrocznych wizji”, Kevin Greutert, ma na koncie jeszcze trzy pełnometrażowe filmy „Piłę 6”, „Piłę 7” i „Klątwę Jessabelle”, wszystkie są horrorami, co wskazuje, że mężczyzna jest zdeterminowany realizować się w tym konkretnym kierunku (czas pokaże) oraz może stanowić niejaką zachętę dla co poniektórych wielbicieli kina grozy do zapoznania się z jego najnowszym przedsięwzięciem – to już uzależnione jest od indywidualnych zapatrywań na jego poprzednie produkcje. Jeszcze innych potencjalnych odbiorców „Mrocznych wizji” może zachęcić obsada: między innymi Isla Fisher, Anson Mount i Eva Longoria, której przypadła w udziale rola epizodyczna, czego nie jestem w stanie zrozumieć. Aktorka takiej rangi wciśnięta w postać zupełnie nieistotną dla scenariusza, wręcz całkowicie zbędną to zjawisko, które szczególnie mnie ubodło w trakcie seansu „Mrocznych wizji”. Wszak nie ukrywam, że do projekcji zachęciło mnie między innymi jej nazwisko, zresztą ochoczo wykorzystywane w kampanii reklamowej przez dystrybutorów.

Scenariusz „Mrocznych wizji” autorstwa L.D. Goffigana i Lucasa Sussmana wykorzystuje często eksploatowany w nastrojowych horrorach motyw ewentualnej choroby psychicznej głównej bohaterki. Zjawiska, jakim świadkuje, Eveleigh, w którą to zgrabnie wcieliła się Isla Fisher, są co prawda poczytywane przez jej męża w kategoriach zwykłych halucynacji, ale celem twórców nie była chyba dezorientacja widzów. Nie mamy tutaj do czynienia z narracją rodem z „Nawiedzonego domu” Roberta Wise’a, w którym to dzięki przemyślnym zabiegom filmowców, właściwie aż do końca nie mogliśmy być pewni, czy zagadkowe wydarzenia mające miejsce na ekranie są dowodem nawiedzenia miejsca akcji, czy raczej projekcją rozchwianej psychiki głównej bohaterki. Pod tym kątem ścieżka interpretacyjna „Mrocznych wizji” nie nastręcza większych problemów. Pomimo stanowczych zapatrywań Davida na nieciekawą sytuację jego małżonki, a może właśnie dzięki nim oraz pomimo informacji o niedawnej traumie kobiety i długotrwałej depresji już od pierwszej tajemniczej wizji kobiety wiemy, że scenariusza nie należy odczytywać przez pryzmat jej ewentualnej choroby psychicznej. A więc wydaje się, że zostaje jeszcze tylko jedna możliwa ścieżka interpretacyjna, nawiedzenie wiejskiego domku, w którym osiadło młode małżeństwo i właśnie z takim nastawieniem świadkujemy coraz to dziwaczniejszym wydarzeniom napędzającym scenariusz. Chociaż z drugiej strony w przypadku tego konkretnego filmu raczej nie należy szafować słowem „napędzający”, bo narrację w przeważającej mierze cechuje ospałość. I dobrze, bo szczerze mówiąc jestem już zmęczona dynamicznymi, efekciarskimi straszakami, przepełnionymi miernymi jump scenami, którymi w niejednokrotnie żenującym stylu twórcy próbują mną wzruszyć. Greutert wyeksponował psychologiczne aspekty scenariusza, tylko sporadycznie ożywiając narrację krótkimi ustępami tożsamymi dla kina grozy, przez co nie miało się wrażenia, że jego nadrzędnym celem jest popisywanie się nowoczesnymi technikami straszenia. Co więcej ową ingerencję nieznanego w egzystencję głównej bohaterki każdorazowo przedstawił bardzo minimalistycznie, bez posiłkowania się sztucznymi efektami komputerowymi, dzięki czemu udało mu się mnie nie zirytować. Nie chcę przez to powiedzieć, że manifestacje nieznanego w wydaniu twórców „Mrocznych wizji” mają w sobie siłę niezbędną do wprawienia zaprawionych w kinie grozy widzów w skrajne przerażenie. To nie jest tego typu horror. Już raczej stanowią przyjemny dla oka obrazek, osnuty zagadkową, a przez to podsycającą ciekawość aurą niezdefiniowanego zagrożenia. Daleko idącej pomysłowości w wizualizacji zjawisk, jakim świadkuje Eveleigh też nie należy oczekiwać, bo nawet w moim mniemaniu najlepsza sekwencja przebudzenia ciężarnej kobiety w łóżku z krwawiącym brzuchem tylko w części odżegnuje się od sztampy. Mowa o odginającym się pręcie w wezgłowiu – czegoś takiego w kinie grozy jeszcze nie widziałam, choć przyznaję, że nie jest to jakiś genialny pomysł, mający szansę na stałe wpisać się w tradycję gatunku. Zresztą podobna sytuacja ma miejsca w momencie ataku przypuszczonego na główną bohaterkę przez… manekina. Również całkiem ciekawa scenka, ale pozbawiona mocniejszego, wbijającego się w pamięć akcentu. Jednak realizacja owych ustępów stricte horrorowych zadowala, łącznie z pogłaśnianiem muzyki w chwilach szczytowego napięcia, pełniącego rolę typowych jump scen. Niniejsze próby poderwania widza z fotela za pośrednictwem raniących uszy dźwięków pojawiają się jeszcze kilkakrotnie, przy innych wizjach Eveleigh i choć w większości są mało skuteczne nie sprawiają przynajmniej wrażenia poupychanych na siłę, bez związku z aktualną akcją. Nie rozumiem natomiast zachwytów recenzentów zakapturzoną postacią pojawiającą się w jednej ze scen, bo akurat ten ustęp wydał mi się mało charakterystyczny.

Jak już wspomniałam Greutert eksponuje warstwę psychologiczną scenariusza, najwięcej miejsca poświęcając kilku kluczowym postaciom i relacjom, jakie ich łączą. Najważniejszy jest burzliwy związek Eveleigh i Davida. Burzliwy, bo zakłócany niepokojącym zachowaniem kobiety, która zdaje się powoli osuwać w otchłań szaleństwa, zauważalnie nie radząc sobie z sytuacją, z jaką przyszło się jej zmierzyć. W mężu nie znajduje oparcia, bowiem jego receptą na problemy są leki psychotropowe, przed którymi z kolei wzdraga się żona w obawie o zdrowie noszonego pod sercem dziecka i własne samopoczucie. Ich relację komplikuje przyjaźń Eveleigh z Sadie, która doradza jej poczynania sprzeczne z prośbami Davida, dowodząc, że nie powinna tłumić własnych instynktów, a raczej się w nie wsłuchać. Pewnie brzmi konwencjonalnie, ale o dziwo, Greutertowi udało się niniejszy suchy opis relacji pomiędzy poszczególnymi bohaterami „Mrocznych wizji” przełożyć na język filmu całkiem zajmująco. Być może dlatego, że nie odwracał mojej uwagi od dramatycznych wątków bzdurnym efekciarstwem, a może dlatego, że dano mi szansę na polubienie głównej bohaterki, a nawet wczucie się w jej nieciekawą sytuację. Kolejnym bezsprzecznym plusem „Mrocznych wizji” jest sceneria – rozległe górzyste tereny niejednokrotnie skąpane w gęstej mgle i malownicza plantacja winorośli, która to przecież nie jest zbyt często wykorzystywana przez twórców kina grozy (na tę chwilę na myśl przychodzą mi jedynie „Winnica” z 1989 roku i „Winogrona śmierci” z 1978 roku). I na koniec zakończenie, tak szeroko komentowane przez widzów, które w części przewidziałam, ale tej mniej istotnej, bo już samo objaśnienie intrygi okazało się na tyle pomysłowe, żeby zminimalizować możliwość jej przedwczesnego rozszyfrowania. W dodatku scenarzystów nie poniosło – bardzo pilnowali się, żeby zakończenie nie odstawało od wcześniejszych wydarzeń, żeby najdrobniejszymi szczegółami pokrywało się z tym, co widzieliśmy wcześniej.

„Mroczne wizje” to soft horror nastrojowy, którego dzięki stonowanej narracji i naprawdę wciągającej warstwie psychologicznej (pomimo konwencjonalności) ogląda się z niejaką przyjemnością. Gorzej jest z ewokacją grozy, której tak na dobrą sprawę poza paroma w miarę klimatycznymi ujęcia praktycznie tutaj nie ma. Owszem elementy typowe dla filmowego horroru pojawiają się, ale ich specyfika uniemożliwia obserwowanie tego z przestrachem. Ale z drugiej strony zażenowania też nie odczułam, więc summa summarum byłam zadowolona. Hitem ten film na pewno nie będzie, chyba nawet nie pretendował do tego miana, ale oglądany z nastawieniem na przeciętny wypełniacz wolnego czasu może się sprawdzić.

Za seans bardzo dziękuję portalowi
http://www.cineman.pl/filmy/Filmy,Mocne-kino,Thriller/Mroczne-wizje

1 komentarz:

  1. Mam już dość przecietnuch horrorów, dlatego nie dziw się że na tą produkcję nie mam nawet chęci.
    Zapraszam:
    kruczegniazdo94.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń