Siostry, Felice i Hilary, część dzieciństwa spędziły w Kongo Belgijskim,
ale zostały rozdzielone. Felice wsiadła do pociągu ze swoją ciotką, która
wówczas poprzez pocałunek przekazała jej jakąś niezwykłą moc. Ostatecznie
osiedliła się w Europie i została światowej sławy modelką. Tymczasem Hilary po
przeprowadzce do Albany w stanie Nowy Jork rozpoczęła spokojne życie u boku
męża, Jacka i córki Amy. Tę idyllę niszczy nieoczekiwany telefon od Felice,
która informuje dawno niewidzianą siostrę, że muszą się spotkać. Niedługo potem
Hilary ginie w wypadku, a Felice wprowadza się do jej rodziny. Nastoletnia Amy
od początku jest niechętnie nastawiona do ciotki, a kiedy ludzi z jej otoczenia
zaczynają spotykać przykre wypadki nabiera przekonania, że to sprawka jej parającej
się czarną magią krewnej.
Kanadyjsko-amerykański horror klasy B wyreżyserowany przez Pena Denshama na
postawie scenariusza Toma Ropelewskiego i Stephena Volka, który z jakiegoś
niepojętego dla mnie powodu nie przedarł się skutecznie do świadomości szerokiego
grona wielbicieli tego rodzaju obrazów, a ta niewielka liczba osób, która
zapoznała się z „Pocałunkiem” w większości zadowolona nie była. Pen Densham
nakręcił swój film w duchu taśmowo wypuszczanych na rynek niskobudżetówek lat
80-tych, choć szacowany budżet „Pocałunku” do zatrważająco niskich nie należał.
Widać to choćby w realizacji, która jak na taki zamierzenie lekki,
nieskomplikowany twór jest zaskakująco profesjonalna. Ale to nie wykonanie
szczególnie ubodło widzów - najwięcej obiekcji mieli do scenariusza, który
owszem prosił się o drobną korektę, ale na aż tak nasiloną krytykę w mojej
ocenie sobie nie zasłużył.
Nie sposób opisać tego uczucia, kiedy po dłuższym „przegryzaniu się” przez
porażająco słabe horrory w końcu natrafi się na coś zapomnianego, acz wielce
przyzwoitego. To mniej więcej tak, jakby zostało się nagrodzonym za trud
włożony w poszukiwania i czas poświęcony miernym produkcjom. Po lekturze
zniechęcających opinii pod adresem „Pocałunku” nie nastawiałam się na żadne
arcydzieło i też takowego nie otrzymałam. Ale z pewnym zdumieniem odkryłam, że
to całkiem zajmujące kino. Owszem, niepretendujące do niczego odkrywczego, ale
ten fakt w najmniejszym stopniu nie zaważył na moim odbiorze niniejszej
pozycji. Osobom, które widziały „Obcego w naszym domu” Wesa Cravena zapewne nie
umkną paralele pomiędzy tym filmem a „Pocałunkiem”. Wszak u Denshama również
mamy do czynienia z gościem płci żeńskiej podejrzewanym przez nastoletnią
lokatorkę o paranie się czarną magią. Nominowana do Saturna Joanna Pacuła w
roli Felice podobnie, jak Julia u Cravena wywiera silny wpływ na ludzi w swoim
otoczeniu, szczególnie mocno zjednując sobie ojca nastoletniej Amy (w tej roli
również nominowana do Saturna Meredith Salenger) i analogicznie do Julii wykorzystuje
swoje moce do unieszkodliwiania wrogów. Ropelewski i Volka jednak nieco
urozmaicili szablonowy rys czarownicy niezwykłymi właściwościami jej pocałunku,
którym zanim jej czas się skończy musi obdarzyć swoją siostrzenicę. Już w
prologu zobaczymy, jak dla obu kobiet skończy się ten pocałunek – obdarowana
nim posiądzie moce i cechy ciotki, ta z kolei zamieni się w zasuszone truchło.
Jednak największą niezwykłość pocałunku twórcy i tak zostawili na koniec,
serwując nam wówczas coś rodem z horrorów science fiction, coś będącego wynikiem
doprawdy wspaniałej pracy twórców efektów specjalnych. Drugim oryginalnym
elementem filmu jest czarny kot Felice. Tak, wiem, że nie brzmi to zbyt
odkrywczo, w końcu te zwierzęta to atrybut czarownic, ale wierzcie mi pupil
akurat tej wiedźmy nie prezentuje się szablonowo. Przy nim Church ze „Smętarza dla zwierzaków” to maskotka. Wściekłe kocisko z wielką paszczą najeżoną ostrymi
ząbkami i błędnym wzrokiem szarżujące na wszystko, co się rusza to kolejny
zachwycający dar od twórców efektów specjalnych. A takich niespodzianek jest
więcej, przy czym nie celują one w wielbicieli skrajnie makabrycznych horrorów.
Właściwie tylko trzy bazujące na przemocy sceny prezentują się ciekawie i
bynajmniej nie z powodu ich śmiałej drastyczności tylko pomysłowości. Wypadek
matki Amy sfinalizowano genialnym ujęciem wyciąganej spod samochodu zakrwawionej
kobiety, której noga zostaje na miejscu, „nie podążając” za ciałem. Wycieczkę
Amy i jej przyjaciółki do centrum handlowego kończy okaleczenie tej drugiej, która
wpada w sidła ruchomych schodów. I wreszcie ostatnie bądź co bądź pomysłowe
ujęcie pokazuje przebicie na wylot nożem szyi czarownicy. Ofiar „szatańskich”
mocy Felice jest więcej, aczkolwiek twórcy albo skrzętnie ukrywali ich
szczegóły przed wzrokiem widza, albo porywali się na coś mało
charakterystycznego (jak na przykład podpalenie księdza w windzie).
Abstrahując od efektów specjalnych i sposobów eliminacji poszczególnych
ofiar warto nadmienić, że „Pocałunek” to również starcie dwóch silnych kobiet, których odtwórczynie
nie bez powodu wyróżniono nominacjami do Saturna. Zarówno Joanna Pacuła, jak i
Meredith Salenger całkowicie sobie na to zasłużyły, bo każda z nich w
przekonującym stylu pokazała wszystkie walory swojej postaci. Felice, jak na
kobiecy czarny charakter przystało jest odpowiednio demoniczna. Bez wpadających
w groteskę przesadnych min i żywej gestykulacji Pakuła wręcz hipnotyzowała nie
tylko Jacka, ale również mnie i intrygowała fałszywymi deklaracjami mającymi
ukryć przed pozostałymi domownikami jej prawdziwą naturę. Na Amy owe
manipulacyjne sztuczki nie wywierają żadnego wrażenia – dziewczyna właściwie od
pierwszej chwili, w której ją ujrzała zapałała do Felice niechęcią. W procesie dochodzenia
do prawdy przez nastolatkę dużą rolę odgrywają wizje narzucone jej przez
ciotkę. Najlepsza jest klimatyczna sekwencja w szkole, w trakcie lekcji
biologii, kiedy to uporczywie wpatrująca się w manekina Amy w przebłyskach
widzi jakieś niepokojące obrazy przemieszane ze scenami seksu ojca i Felice.
Dziewczynie dużo daje do rozumienia również zawartość walizki ciotki –
afrykańskie figurki bożków i zakrwawione okulary jej okaleczonej niedawno
przyjaciółki. Znakomita Meredith Salenger podobnie, jak Rachel w „Obcym w
naszym domu” łączy więc wszystkie niepodważalne fakty i wychodzi jej, że ciotka
jest czarownicą, z jakiegoś powodu szczególnie uporczywie dybiącą na jej życie.
Nic oryginalnego, wiem, ale oddanego z takim wyczuciem napięcia, w niezmiennie
mnie porywającym klimacie lat 80-tych, że wprost nie można oderwać wzroku od
tej rozgrywki pomiędzy dwiema fantastycznymi paniami. Jedyne, co odrobinę
zaniża poziom warstwy fabularnej „Pocałunku” to często oderwane od całości, wtłoczone
na siłę dialogi – nie wszystkie, głównie te obracające się wokół seksualności i
procesu dojrzewania.
Jeśli jakiś sympatyk horrorów klasy B z lat 80-tych nie widział jeszcze „Pocałunku”
to najwyższy czas nadrobić zaległości. Szczególnie jeśli jest się również fanem
filmów o czarownicach, oddanych w duchu „Obcego w naszym domu” Wesa Cravena.
Lekka, przyjemna produkcja, która wbrew obiegowym opiniom ma do zaoferowania
parę udanych efektów specjalnych i całkiem zajmującą, acz mało odkrywczą
fabułę. Z niewielkim przymrużeniem oka można się bardzo dobrze bawić podczas
seansu „Pocałunku”, dlatego też polecam głównie ludziom dostrzegającym piękno w
horrorach klasy B.
Jeden z moich ulubionych horrorów. Pacuła w żadnym amerykańskim filmie nie wyglądała lepiej, a ostatnie finałowe sceny (począwszy od ataku kota) to prawdziwy majstersztyk jeśli chodzi o budowanie napięcia i pracę charakteryzatorów. Zaginiony skarb z lat 80-ych, który warto odkopać :)
OdpowiedzUsuńBardzo dobry horror. Oglądało się przyjemnie. Lubię do niego wracać. Świetna Joanna Pacuła.
OdpowiedzUsuńGdzie znaleźć ten film?
OdpowiedzUsuńOdezwij się mailowo: buffy1977@wp.pl
Usuń