Stronki na blogu

sobota, 19 grudnia 2015

„Wizyta” (2015)


Loretta Jamison w młodości pokłóciła się z rodzicami i uciekła ze starszym od siebie mężczyzną. Teraz, po latach, mąż ją opuścił zostawiając z dwójką dzieci, Rebeccą i Tylerem. Kiedy młodzi dostają zaproszenie od dziadków na tydzień pobytu w ich domu Loretta ma wątpliwości, ale ostatecznie daje się przekonać, planując w tym czasie rejs z chłopakiem. Po przyjeździe w spokojne okolice, gdzie mieszkają rodzice ich matki, Tyler i Rebecca nie kryją podekscytowania z pierwszego spotkania z rodziną. Dziadkowie bardzo się starają umilić im pobyt, ale nieprzewidziane drobne nieprzyjemności z czasem rzutują na ich relację. Młodzi starają się przymykać oczy na przypadłości osób starszych, ale ich coraz bardziej niepokojące zachowanie zmusza Beccę i Tylera do zgłębienia tych incydentów.

M. Night Shyamalan, twórca między innymi „Szóstego zmysłu”, „Znaków”, „Osady”, „Kobiety w błękitnej wodzie” i „Zdarzenia”, tym razem postanowił zmierzyć się ze stylistyką verite, przedtem spisując scenariusz estetyką nieco odbiegający od jego wcześniejszej twórczości. I dobrze, bo pomijając „Szósty zmysł” nigdy nie pałałam wielkim uwielbieniem do twórczości Shyamalana, choć też nie mogę określić jego filmów mianem gniotów. „Wizytę”, jak na standardy jej reżysera, zrealizowano małym kosztem (5 milionów dolarów). Zarówno technika „kręcenia z ręki”, jak i specyfika scenariusza nie wymagały wielkich nakładów pieniężnych, dzięki czemu Shyamalan mógł udowodnić niedowiarkom, że potrafi jeszcze nakręcić coś godnego uwagi bez wielomilionowego budżetu. Coś, co pomijając wszystko inne nastręczałoby opinii publicznej problemów z klasyfikacją gatunkową. „Wizytę” najczęściej szufladkuje się, jako horror komediowy, ale w mojej ocenie film ma więcej z thrillera – chociaż istotnie, paroma pojedynczymi sekwencjami twórcy starali się przestraszyć odbiorców. Jest ich jednak zbyt mało, żebym potrafiła rozpatrywać ten obraz w kategoriach horroru.

„Wizyta” to jeden z tego rodzaju tworów, w trakcie którego, zaangażowany w fabułę widz, ma szansę uświadczyć całej gamy, często sprzecznych emocji (niepokój, przygnębienie, rozbawienie), bo scenariusz nie zamyka się w jednej konkretnej konwencji, ani myśląc jednotorowo ukierunkowywać uczuć odbiorcy. Widać, że Shyamalan bardzo długo pracował nad dialogami, dopieszczając kwestie w najdrobniejszych szczegółach, przez co wiele smaczków (szczególnie natury komediowej) zasadza się właśnie na konwersacjach. Podobną dbałość zauważyłam w charakterystyce bohaterów oraz ich odtwórcach. Poświęcając tak dużo uwagi sympatycznym młodocianym postaciom – błyskotliwej domorosłej operatorce Becce (Olivia DeJonge) i jej cierpiącemu na mizofobię, parającemu się rapem bratu Tylerowi (Ed Oxenbould) – scenarzysta z pomocą aktorów sprawił, że właściwie z miejsca się do nich przywiązałam, tym samym z trwogą, doprawioną nutką humoru śledząc ich losy. W największy zachwyt wprawiał mnie Tyler, szczególnie kiedy zaczynał rapować, ale doskonałych, prześmiewczych sekwencji z jego udziałem było więcej. Wystarczy choćby przytoczyć moment wręczenia mu kamery przez Beccę ze wskazówką, aby w roli operatora był chłodny, stonowany, po czym w następnym ujęciu widzimy rozdziawioną paszczę wygłupiającego się dzieciak, ignorującego przykazania starszej siostry. Równie zabawna jest scena, w której Tyler na widok nagiej babci „kamienieje” i śmiertelnie poważnym tonem informuje Rebeccę, że zaczął tracić wzrok. Jego siostra natomiast stanowi idealną przeciwwagę dla beztroski chłopaka, swego rodzaju głos rozsądku, z czułością okiełznujący niefrasobliwość najmłodszego Jamisona. Naprawdę bardzo przyjemny duecik, przez długi czas właściwie dźwigający na swoich barkach cały humorystyczny ciężar scenariusza. W kinie grozy przyjazd protagonistów w jakieś wcześniej nieodwiedzane miejsce zazwyczaj stanowi preludium do koszmarnych wydarzeń i tak też jest w „Wizycie”. Tyle, że Shyamalan wstrzela się w konwencję w dosyć nietypowym stylu, najpierw sugerując widzom odwieczny strach dzieci do starszych osób, borykających się z ograniczeniami własnych ciał. Wypróżniający się w pieluchy dziadek, opętany manią prześladowczą i sporadycznymi pragnieniami wyjścia na bal przebierańców, który jak można się domyślić miał miejsce lata temu. I ekscentryczna babcia, strasząca dzieci w moim zdaniem najbardziej niepokojącej sekwencji skradania się na czworakach pod domem i wpadająca w szał po godzinie 21:30, kiedy to często zupełnie nago drapie ściany, wymiotuje i trzaska drzwiami. Dzieci oczywiście są przerażone jej nocnymi ekscesami, ale przynajmniej do Becci trafiają wyjaśnienia dziadków, skruszonych własnymi słabościami psychicznymi i cielesnymi. Tyler, wręcz przeciwnie, jest podejrzliwy, co siostra przez długi czas zrzuca na karb niezrozumienia ograniczeń osób starszych, które naturalną koleją rzeczy prowadzą do irracjonalnego strachu. Tyle, że my, widzowie, podzielamy opinię chłopca. Pomimo mylących zabiegów scenarzysty, od początku zdajemy sobie sprawę, że to jedynie wymówki, mające zaciemnić prawdziwy obraz gospodarzy.

Oprócz fabularnej prostoty, wzbogaconej przewrotnością gatunkową i starannej charakterystyki bohaterów „Wizytę” wzbogaca również aura tajemnicy, co do prawdziwej natury ekscentrycznych dziadków oraz zawartości piwnicy, do której nie wolno schodzić ich młodym gościom. Mimo, że film nakręcono w stylistyce verite kamera, aż do końcówki jest bardzo stabilna, chwilami wręcz zapomina się, że to obraz „kręcony z ręki”, a operatorom udaje się wykrzesać maksimum tajemniczości z dosłownie wszystkich ujęć bazujących na podskórnym napięciu. Każdorazowy nocny incydent z szalejącą babcią wręcz oszałamia zręczną grą cieni, zwielokrotniającą złowieszczy wydźwięk ujęć zdominowanych wskakującą nagle w kadr wykrzywioną twarzą staruszki z pustym wzrokiem. Skąpane w gęstych ciemnościach pomieszczenia i ciągłe akcentowanie za pomocą obrazu możliwości wychynięcia czegoś z mroku potęgują również sekwencje samotnych wędrówek młodych bohaterów po krótkim korytarzu. Może nie strasząc, ale na pewno silnie trzymając w napięciu, jak na dobry dreszczowiec przystało. Szkoda tylko, że wiele z tego dosłownie wyparowuje tuż po zwrocie akcji – wyjawieniu mrocznej tajemnicy dziadków Becci i Tylera, której przyznaję nie udało mi się przewidzieć UWAGA SPOILER (znów ta genialna przewrotność, która kazała mi zastanawiać się nad zawartością piwnicy oraz prawdziwą naturą przypadłości starszych ludzi, zamiast pobiec w innym, zaciemnianym przez twórców kierunku) KONIEC SPOILERA. Kiedy tylko sekret znika zostaje wydmuszka (poza ujęciem smarowania po twarzy chłopaka zabrudzoną pieluchą), bazująca na nierównych, chaotycznych pojedynkach, wyjałowionych z mocniejszego klimatu i co gorsza przez nadmierną chwiejność kamery uniemożliwiających właściwe wczucie się w dramat młodych ludzi.

Pomijając końcówkę „Wizyta” to jeden z lepszych thrillerów, jakie dane mi było obejrzeć w ostatnim czasie. Nie ma tutaj zawrotnej, efekciarskiej akcji, czy licznych zaskoczeń. Jest zwyczajna, czasem przygnębiająca, czasem trzymająca w napięciu historyjka podlana sporą dawką dobrego, niewymuszonego humoru, którą ogląda się z prawdziwą przyjemnością, głównie przez jej przewrotność oraz wzbudzające sympatię sylwetki znakomicie sportretowanych młodocianych bohaterów. Polecam fanom nienapuszonych, pozbawionych denerwującej toporności dreszczowców, które zachwycają lekkim ujęciem tematu, bez pretensji do czegoś śmiertelnie poważnego.