Grupa absolwentek college’u postanawia urządzić imprezę w siedzibie bractwa,
w której mieszkały przez ostatnie lata. Jej właścicielką jest apodyktyczna
Dorothy Slater, która jak co roku wcześnie zamknęła dom i próbuje zmusić
dziewczęta do opuszczenia go. Po jednej zdecydowanej próbie zaakcentowania
swojej władzy, której ofiarami padają Vicki i jej chłopak dziewczyna wspólnie z
pozostałymi lokatorkami obmyśla plan okrutnego żartu, zabawienia się kosztem
złośliwej starszej pani. Coś jednak idzie nie tak i niewinny psikus
nieoczekiwanie prowadzi do tragicznego w skutkach wypadku. Dorothy Slater
umiera, a spanikowane dziewczęta ukrywają ciało w basenie. Jedyną osobą, która sprzeciwia
się pomysłowi zatuszowania wypadku jest Katherine. Dziewczyna chce zawiadomić o
zdarzeniu policję, ale koleżanki skłaniają ją do milczenia. Żeby nie wzbudzić
podejrzeń nie odwołują imprezy. Wieczorem dom zapełnia się młodymi ludźmi,
skorymi do świętowania wakacji. Tymczasem ciało pani Slater znika z basenu, a
niedługo potem dziewczęta odpowiedzialne za jej śmierć zaczynają padać ofiarami
tajemniczego mordercy.
„Dom pani Slater” jest debiutem Marka Rosmana. Artysta odpowiadał zarówno
za reżyserię, jak i po części scenariusz, który spisał wespół z Bobbym Finem. Budżet
przeznaczony na realizację filmu nie przekraczał pięciuset tysięcy dolarów, w
co nie sposób uwierzyć oglądając niniejsze dzieło. Rosman, bowiem stworzył
solidnie nakręcony slasher, który
moim skromnym zdaniem powinien być poczytywany w kategoriach jednego z
czołowych reprezentantów podgatunku. Tymczasem obecnie jest znany głównie długoletnim
wielbicielom kina grozy i nie zmienił tego nawet szeroko promowany remake „Domu
pani Slater” – „Ty będziesz następna” z 2009 roku. Debiutanckie przedsięwzięcie
Rosmana podzieliło los wielu innych amerykańskich slasherów z lat 80-tych, przegrywając starcie z upływającym czasem,
a w Polsce na domiar złego ciągle nie mogąc liczyć na zainteresowanie
dystrybutorów. Pośród osób, którym dane było zobaczyć „Dom pani Slater”,
również krytyków, krążą różne wersje ewentualnej interpretacji Rosmana. Forsuje
się między innymi stanowisko, że artysta zaczerpnął pomysł ze swojego własnego
okresu studenckiego, że wzorował się na twórczości Mario Bavy i
Henriego-Georgesa Clouzota, czy wreszcie na dokonaniu Seana S. Cunninghama,
legendarnym „Piątku trzynastego”. Abstrahując jednak od ewentualnej
bezpośredniej inspiracji można chyba przyjąć za pewnik, że Rosman i Fine przed
przystąpieniem do pisania scenariusza mieli już spore pojęcie o slasherach, że zdążyli dokładnie
zaznajomić się z regułami, którym się podporządkowują, bowiem „Dom pani Slater”
ochoczo korzysta z charakterystycznych dla tego nurtu części składowych. To
sprawia, że film Rosmana zapewne nie spotka się z szacunkiem osób, którzy nie
odnajdują przyjemności w obcowaniu z konwencją slasherów, do których taka estetyka najzwyczajniej w świecie nie
trafia. Żeby odnaleźć czyste piękno w „Domu pani Slater” trzeba kochać ten
podgatunek horroru, albo przynajmniej akceptować jego reguły na tyle, żeby ich
nie trywializować. W przeciwnym wypadku najlepiej odpuścić sobie seans.
Film rozpoczyna sekwencja porodu, mającego miejsce 19 czerwca 1961 roku
utrzymana w bladobłękitnej barwie (początkowo myślano nad czernią i bielą,
ale zrezygnowano z tej koncepcji). Dowiadujemy się z niej tylko tyle, że matką
jest Dorothy Slater i że poród nie zakończył się po myśli lekarza. Następnie akcja
przeskakuje do lat 80-tych, już od pierwszego ujęcia mieniąc się żywymi
kolorami, podkreślającymi sielankowość egzystencji grupy młodych dziewcząt i
kontrastując ten okres w dziejach Stanów Zjednoczonych z szarymi latami
60-tymi. Szybko dowiadujemy się, że głównymi bohaterkami są członkinie studenckiego
bractwa, mającego swoją siedzibę w domostwie pani Slater. Dziewczęta prezentują
sobą obraz młodzieńczej beztroski, pomimo rychłego wkroczenia w dorosłe życie,
z dala od college’u. Dla nich właśnie skończył się ostatni rok akademicki,
niedługo mają opuścić mury uczelni i skonfrontować się z prawdziwym życiem, ale
zamierzają jeszcze nieco przedłużyć sobie chwile beztroski. Przystępują, więc
do organizacji pożegnalnej imprezy, która ma się odbyć w siedzibie ich bractwa,
pomimo sprzeciwów jej właścicielki. Z całej tej gromadki młodych dziewcząt
największą sympatię wzbudza Katherine (Katey), poważna, trzeźwo myśląca
absolwentka, która całą swoją postawą daje do zrozumienia, że zasila pokaźne
szeregi tzw. final girls, grzecznych przedstawicielek
płci żeńskiej, które mają największe szanse wyjść cało z konfrontacji z
mordercą. Zaś bezsprzeczną prowodyrką, zbuntowaną sprawczynią wszelkiego
zamieszania jest Vicki, żywiąca szczególną nienawiść do Dorothy Slater.
Frywolne chwile dziewcząt scenarzyści przeplatają z losami pani Slater, jej
kontaktami z lekarzem i sugestiami jakichś urazów neurologicznych i traumy z
przeszłości (dzięki prologowi wiemy, że z roku 1961), które rzutują na jej zachowanie,
sprawiają, że staje się agresywna. I niedługo potem dostajemy dowód jej choroby
w postaci ataku na Vicki i jej chłopaka, zakończonego przebiciem łóżka wodnego,
na którym parka daje sobie nawzajem dowody miłości, laską z podobizną ptaka na
rękojeści. To wydarzenie staje się bezpośrednią przyczyną późniejszych,
tragicznych w skutkach wydarzeń. Chcąc się zemścić, Vicki, namawia pozostałe
dziewczęta do zabawiania się kosztem starszej kobiety, swego rodzaju
pożegnalnego psikusa, mającego odpłacić jej za lata surowej dyscypliny, którą
narzuciła lokatorkom swojego domu. W trakcie realizacji owego niewybrednego
żartu dochodzi jednak do wypadku, na skutek którego Slater umiera. Dziewczyny
panikują i zamiast zawiadomić o zdarzeniu policję postanawiają ukryć zwłoki w
zanieczyszczonym przydomowym basenie. Nie rezygnują jednak z planowanej
imprezy, mającej odbyć się tego samego wieczora, ale scenarzyści wyraźnie dają
nam do zrozumienia, że nie stanowi to dowodu ich bezduszności, że ich
postępowanie nie nosi znamion zimnego wyrachowania. Dziewczęta nawet w trakcie
przyjęcia są przerażone czynem, który niechcący popełniły, widać to na ich twarzach,
ale jednocześnie niechętnie, głównie za namową również spanikowanej Vicki,
zdają sobie sprawę, że chcąc nie chcąc muszą kontynuować bezmyślnie
zapoczątkowany proces zacierania śladów. Nieumyślne spowodowanie śmierci prowadzi
więc do procesu zacierania dowodów przestępstwa, przeprowadzanego z premedytacją,
ale nie bez emocji. Wyrzuty sumienia mają wszystkie bohaterki, ale jedynie
Katey starczy odwagi, żeby dobitnie je artykułować i próbować skłonić Vicki do
zmiany postępowania. Bez powodzenia. Impreza więc powoli się rozkręca, a trup
znika z basenu, żeby niedługo potem przypuścić atak na sprawczynie tragicznego
w skutkach wypadku. Brzmi, jak „Koszmar minionego lata”? Też odniosłam takie
wrażenie, nie zdziwiłabym się więc, gdyby twórcy tego slashera z lat 90-tych czerpali natchnienie z „Domu pani Slater”.
Tyle, że jak się wkrótce okaże w przeciwieństwie do historii Rosmana
zaserwowali widzom bardzo jednoznaczną opowieść.
Niedługo po zniknięciu zwłok pani Slater sprawczynie całego zamieszania
zaczynają ginąć, tyle, że początkowo nikt nie zdaje sobie z tego sprawy.
Morderca dzierżący w ręku przemyślne narzędzie zbrodni, laskę staruszki z głową
ptaka na rękojeści, atakuje z ukrycia, czekając cierpliwie, aż jego kolejna ofiara
znajdzie się z dala od ludzi. A przez to, że trwa akurat huczna, zaprawiona
alkoholem impreza przez dłuższy czas nikt nawet nie zdaje sobie sprawy, że w
domu grasuje maniakalny zabójca. Nie widzimy jego twarzy, ale twórcy właściwie od
początku wskazują palcem na Dorothy Slater. Czyżby więc przeżyła wypadek i
powróciła, aby zemścić się na członkiniach bractwa? A może sprawcą jest ktoś
inny, być może nawet ktoś zasilający szeregi zaproszonych imprezowiczów? Te pytania
muszą jednak przez jakiś czas pozostać bez odpowiedzi, co zważywszy na
konsekwentne, wręcz uwierające potęgowanie aury tajemnicy przez twórców rozpala
ciekawość tak silnie, że z niecierpliwością oczekuje się finału tej historii. A
do tego czasu jesteśmy świadkami kilku delikatnych w formie scen mordów, z
których parę niestety rozgrywa się poza kadrem. W dodatku scenarzyści nie
wykazali się wielką inwencją przy sekwencjach eliminacji ofiar, bazując na
takich banałach, jak na przykład podcinanie gardła, czy wbijanie narzędzie w
oczodół – oczywiście w obu tych przypadkach z wykorzystaniem fantazyjnej laski
Slater. Ale choć scenarzyści nie pokusili się o większą oryginalność w paru
przypadkach błysnęli wykonaniem – w migawkach, ale na stopklatce doskonale
widać ile pracy włożyli twórcy od efektów specjalnych nawet w tak trywialnych
ujęciach, jak podcinanie gardła, nie wspominając już o najkrwawszym zdjęciu
odciętej głowy spoczywającej w sedesie, w zbryzganej krwią kabinie. Owszem,
posoce przez jej różową barwę brakuje realizmu (zapewne przez niedostatki
budżetowe), ale znacząco rekompensuje to nieznośne wręcz napięcie, emanujące z
dosłownie każdej sekwencji poprzedzającej morderstwo, obezwładniająca aura zagrożenia
i duszący, przybrudzony klimat. W takiej atmosferze ma miejsce śmiertelnie
niebezpieczna rozgrywka pomiędzy długo nieświadomymi zagrożenia dziewczętami i
tajemniczym mordercą, co w przypadkach celowo zabawnych sekwencji, acz
nacechowanych swoistą histerią wprowadza przyjemny dla oka kontrast. Za
przykład niech tutaj posłuży eskortowanie kontenera z ciałem Slater zakończone
uderzeniem w radiowóz, albo swoisty ukłon w stronę zamierzenie absurdalnych
prawideł slasherów w postaci
dziewczyny, która choć ucieka przed podążającym za nią wolnym krokiem mordercą
znajduje czas, aby wbiec do toalety, aby zwymiotować (jakby nie mogła zrobić
tego w biegu, wszak sytuacja chyba usprawiedliwiała zabrudzenie podłogi…). W
każdym razie po serii pełnych napięcia i dynamizmu, klimatycznych sekwencji
wzbogacanych stopniowym odkrywaniem tajemnicy pani Slater przez Katey
przychodzi pora na ostatnie znakomite sceny. Największą wirtuozerią twórcy
wykazali się w trakcie narkotycznych widzeń final
girl, w postaci widmowych, okaleczonych trupów pokazanych w seriach
idealnie zmontowanych, migawkowych, złowieszczych w wymowie zdjęć. Chwilę
wcześniej tajemnica budowana przez cały seans zostaje rozwiana i tutaj
zważywszy na indywidualne zapatrywania widzów może albo głęboko rozczarować,
albo rozbudzić jeszcze większą ciekawość. UWAGA
SPOILER Jeśli przyjąć, że lekarz, który poddał Slater eksperymentalnemu
zapłodnieniu się nie mylił to mamy typową historię o zdeformowanym psychopacie,
mszczącym się za śmierć matki. Jeśli to najprostsze wyjaśnienie jest właściwe
to wówczas twórcy lepiej by zrobili, gdyby zrezygnowali z prologu, bo przez to
już dużo wcześniej podejrzewałam taki zwrot akcji. Z drugiej strony jednak
twarz mordercy pozostaje dla nas zagadką. W finale widzimy jak otwiera oczy,
ale nie zdejmuje maski, więc jeśli ktoś nie optuje za uproszczeniami, brzytwą Ockhama,
to dzięki temu genialnemu w swojej prostocie i wymowie ujęciu może popuścić
cugle wyobraźni i szukać winnego gdzie indziej KONIEC SPOILERA.
„Dom pani Slater” pomimo niejakich niedostatków w scenach mordów to
zdecydowanie jeden z najlepszych slasherów,
jakie w życiu obejrzałam. Prawdziwa perełka podgatunku, z którą każdy jego wielbiciel
winien się zapoznać. Właśnie tak się powinno kręcić rąbanki i właśnie takie
horrory powinny trafiać do nowych pokoleń miłośników kina grozy (a przynajmniej tych, którzy nie są z góry uprzedzeni do slasherów). „Dom pani
Slater” zadaje kłam często forsowanej przez wielu widzów opinii, że slashery nie mają sobą nic do
zaoferowania poza szybkim wykańczaniem ładnych panienek i golizną. Bo jak w tym
filmie nie ma klimatu i jak jego fabuła nie przykuwa uwagi właściwie już od
pierwszej sceny to ja już nie wiem, który horror może się pochwalić takimi
zaletami.
Nie wiem, czy już czasem tego nie oglądałam.. Coś mi się przypomina, ale nie dam sobie ręki odciąć, czy faktycznie to.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/
Albo ten, albo remake ("Ty będziesz następna") chociaż w nowej wersji dosyć dużo pozmieniali.
UsuńParę drobnych zbieżności z "Domem pani Slater" ma też "Śmiertelna przysięga" ("The Haunting of Sorority Row") z 2007 roku.
w remake najlepszy jest tylko początek ;)
OdpowiedzUsuńBlog bardzo pomocny, często nie wiem jakimi komentarzami się sugerować, a Ty ładnie wszystko objaśniasz :)
OdpowiedzUsuń