Pięcioro zaprzyjaźnionych młodych ludzi wybiera się do chatki w lesie, aby przez
tydzień wypoczywać. Zatrzymują się na chwilę w sklepie położonym nieopodal ich
miejsca docelowego, gdzie miejscowy informuje ich, że w tych terenach szaleje groźna
dla ludzi i zwierząt epidemia. Studenci jednak nie przykładają większej wagi do
owych przestróg. Po pierwszym dniu pobyty w chatce, wieczorem, nachodzi ich
umierający mężczyzna prosząc o pomoc. Spanikowani młodzi ludzie podpalają go, a
nazajutrz odkrywają, że zaraza zaczęła rozprzestrzeniać się na nich.
W 2002 roku Eli Roth popełnił moim zdaniem najlepszy film w swojej
reżyserskiej karierze. Jego „Śmiertelna gorączka” pod płaszczykiem konwencjonalnej
historyjki podejmującej motyw grupki przyjaciół, która szuka ucieczki od
wielkomiejskiego zgiełku w otoczeniu natury, w bardzo wysublimowanym stylu
składała należny pokłon klasykom kina grozy. I tak oto niespełna półtora dekady
później zafascynowany dokonaniem Rotha Travis Zariwny podejmuje ten sam temat,
notabene korzystając ze scenariusza pierwowzoru. Niektóre doniesienia prasowe
jeszcze przed premierą nowej wersji „Śmiertelnej gorączki” głosiły, że może to
być reboot, mający stanowić wypadkową nowej serii. Mogłabym to uznać za
usprawiedliwienie dla takiego szybkiego odświeżania niniejszego obrazu, bo
sequele filmu Rotha w moim odczuciu nie obrały zadowalającego kierunku.
Jednakże po zapoznaniu się ze spojrzeniem Travisa Zariwny'ego na owy tytuł
mniemam, że jeśli kontynuacje tej wersji powstaną również nie sprostają moim
oczekiwaniom. Chyba lepiej by zrobiono porywając się na alternatywny sequel oryginału
(jak to miało miejsce choćby z „Piłą mechaniczną”) kontynuując magiczny sznyt Rotha,
mający składać wizualny hołd kultowym krwawym horrorom. Ale jak widać w nowej
wersji, jeśli nawet Zariwny podzielał moje zdanie, co do rozczarowującej drogi,
jaką obrali kontynuatorzy „Śmiertelnej gorączki” to chyba w przeciwieństwie do
mnie nie uważał, że ich największym błędem była rezygnacja z ukłonów w stronę
rąbanek z drugiej połowy XX wieku, bo swoją nieudolną kopię z premedytacją
wyjałowił z takich smaczków.
Skoro Zariwny skorzystał z oryginalnego scenariusza autorstwa Eliego Rotha
i Randy’ego Pearlsteina to na ogromne modyfikacje fabularne nie było co liczyć.
Jednak wbrew pozorom nowej wersji „Śmiertelnej gorączki” nie można nazwać
remakiem całkowitym, bo jakieś drobne zmiany jednak wprowadza. Weźmy na przykład
jedną z początkowych scen wypadu Berta do lasu, gdzie zamiast skupiać się na
polowaniu na wiewiórki bawi się w wojnę. Albo wydarzenie w lesie mające miejsce
tuż po umieszczeniu zarażonej Karen w szopie, kiedy to zrezygnowano z ujęcia
roznegliżowanej kobiety podglądanej przez Paula oraz oczywiście delikatne
zmiany w końcówce, głównie zasadzające się na wycięciu incydentów w szpitalu i
radiowozie. Takich nic nieznaczących zmian jest dużo więcej, ale znalazło się też
miejsce na bardziej zdecydowane modyfikacje, jak na przykład zastąpienie
policjanta policjantką, czy wtłoczenie w prolog paru rewelacji o zarazie,
wskazujących, że tutaj w przeciwieństwie do pierwowzoru epidemia swoje żniwo
wśród ludzi zbierała jeszcze przed „zaatakowaniem” pustelnika. Jednakże, ku
mojemu ubolewaniu, nawet wspomniane większe świeże zrywy nie urozmaicają tej
historii, bo absolutnie żaden nie jest zaczątkiem nowego wątku. Fabuła uparcie
podąża znaną ścieżką, nie wysilając się nawet na tyle, żeby rozpisać nowe
dialogi – większość jest identyczna, a te które zmodyfikowano zachowały ogólny
sens oryginalnych kwestii, a w paru przypadkach wręcz zaszkodziły portretom
protagonistów. Najbardziej znaczącą bolączką jest zrobienie z przyjezdnych
młodych ludzi grupy smutasów, uzależnionych od technologii, spośród których
absolutnie żaden nie wyróżnia się niczym szczególnym, tym samym sprawiając, że
całe te depresyjne grono w mojej podświadomości zlało się w jeden organizm. Ale
mnie osobiście dotknęło również wypaczenie postaci Grima, turysty, który
dosiada się do głównych bohaterów podczas ich wieczorka przy ognisku i nie
tylko dlatego, że tym razem nie kreował go Eli Roth, ale również przez wycięcie
jego ulubionego wyrazu, śmiesznie przeciąganego „awesome” oraz rzecz jasna
pozbawienia go cech, świadczących o jego beztroskim podejściu do życia. Również
miejscowych oddarto z unikatowych rysów, nadających im swoistej kuriozalności,
ale myślę, że w tym przypadku Zariwnym przede wszystkim kierowało pragnienie uniemożliwienia
widzom jakichkolwiek porównań do „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”. Za tą
tezą w moim odczuciu przemawia rezygnacja ze stylizacji chatki w lesie na tę
pojawiającą się w „Martwym złu” oraz niewykorzystanie utworu Davida Hessa, „Wait
for the Rain”, mającego przywoływać skojarzenia z „Ostatnim domem po lewej”
Wesa Cravena. Widać, że Zariwny zwyczajnie nie chciał składać hołdu żadnemu
głośnemu horrorowi, a co za tym idzie łącznie z dziełem, na którym się wzorował,
bo przez swoją obsesyjną chęć odcięcia się od kultowych pozycji kina grozy nie
udało mu się powielić ducha oryginalnej „Śmiertelnej gorączki”.
W porównaniu do przeważającej większości współczesnych horrorów dystrybuowanych
w kinach remake „Śmiertelnej gorączki” zrealizowano zadowalająco głównie za
sprawą przyblakłych barw, ale jednocześnie nawet nie zbliżając się do
stylowości pierwowzoru. Brak czerwonych przebitek, przybrudzonych zdjęć,
osadzenie akcji w malowniczym, mieniącym się zielenią lesie i okazałej,
przestronnej, silnie nasłonecznionej chacie właściwie oddarło tę historię z
nietuzinkowości. Na przykładzie tego obrazu doskonale widać, jak ważną rolę w pierwowzorze
pełniły nawiązania do kultowych horrorów i delikatna stylizacja na obraz z lat
80-tych – bez tych smaczków „Śmiertelna gorączka” idealnie wtapia się w dziesiątki
innych współczesnych horrorów o zarazach dziesiątkujących bohaterów, uderzając
przede wszystkim nijakością. I gore,
rzecz jasna, do którego postanowiono podejść nieco śmielej niż w wydaniu Rotha,
głównie z wykorzystaniem licznych zbliżeń. A więc mamy okazję dokładnie
przyjrzeć się obszarom ludzkiego ciała, przeżeranym przez chorobę i dzięki temu
uświadomić sobie, że migawkowe krwawe ujęcia w połączeniu z przybrudzonym
klimatem zniesmaczały dużo bardziej niż graficzne, długie wstawki
skoncentrowane na obrzydliwościach. Szczególnie, że w większości scen gore wykorzystano przejaskrawioną substancję
imitującą krew i porwano się na dużo mniej widowiskową charakteryzację toczonej
przez zarazę Karen. Gwoli sprawiedliwości jednak muszę nadmienić, że zwiększono
siłę rażenia sekwencji z goleniem nogi – już w pierwowzorze wywoływała spory dyskomfort,
ale tutaj twórcy efektów specjalnych poszli dużo dalej, wizualizując naprawdę
mocne ujęcia ze zwisającą skórą, w dodatku w przeciwieństwie do paru innych
krwawych sekwencji duży nacisk kładąc na realistyczny wygląd posoki. Finalizacja
owego ustępu, czyli naga, zakrwawiona Marcy wychodząca z chatki prosto „w
objęcia” agresywnego psa przy akompaniamencie patetycznych dźwięków również na
chwilę mnie ożywiła. Szkoda tylko, że poza tym nie pokazano mi nic, na czym
mogłabym z zadowoleniem zawiesić oko.
Opiniowałam remake „Śmiertelnej gorączki” z pozycji miłośniczki pierwowzoru,
ale istnieje szansa, że osoby niezaznajomione z dokonaniem Eliego Rotha będą
zgoła inaczej zapatrywać się na kopię w wydaniu Travisa Zariwny’ego. Inna
sprawa, czy jest jakiś sens (poza dostępnością oczywiście) zaczynać od remake’u.
Chyba lepiej najpierw sięgnąć po pierwotną wersję i dopiero wówczas sprawdzić,
czy ciekawość została rozbudzona na tyle, aby poświęcić półtora godziny na zbadanie,
czy aby ta opowieść nie sprawdza się lepiej w wersji nienawiązującej do
klasyków kina grozy. Ale to tylko taka moja nic nieznacząca sugestia, każdy
zrobi jak uważa – ja w każdym razie zapewne już nigdy po tę wersję nie sięgnę,
wolę rokrocznie powtarzać seans pierwowzoru.
Nie obejrzę... Bo za bardzo lubię oryginał. Dwa dni temu leciał i znowu oglądałam. Chociaż zaintrygowałaś mnie tą sceną z goleniem nóg.
OdpowiedzUsuńJeśli mowa o Pulsie 2 to też oglądałam;)
UsuńZAPRASZAM NA OJEGO NOWEGO BLOGA ----> http://www.incredible23.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPamiętam, jak kilka lat temu przez przypadek trafiłam na oryginał w tv, chyba na tvp1. Z ciekawości zaczęłam oglądać, akurat się zaczynał, a o samym filmie nic nie wiedziałam i nic nie słyszałam. Pamiętam, że dużo się na nim śmiałam i cały czas oglądając myślałam, że to czarna komedia :) muszę obejrzeć jeszcze raz.
OdpowiedzUsuń