Joyce i Dan wybierają się na kolację, chcąc uczcić rocznicę swojego ślubu.
Ich dzieci, jedenastoletni Jacob, dziewięcioletnia Sally i czteroletni
Christopher, ten wieczór mają spędzić w towarzystwie opiekunki, młodej kobiety
o imieniu Anna, zarekomendowanej Danowi i Joyce przez znajomych. Jednakże tego
samego dnia Anna zostaje zaatakowana, a zamiast niej w domu pięcioosobowej
rodziny pojawia się inna kobieta, udając że jest wynajętą przez gospodarzy
opiekunką. Dan i Joyce nigdy nie widzieli Anny, więc nie wietrzą oszustwa.
Wyruszają na zaplanowaną kolację pozostawiając dzieci pod opieką obcej kobiety,
która niezwłocznie przystępuje do demoralizowania ich pociech. Jej karygodne
zachowanie z czasem alarmuje Sally i Jacoba, ale mały Christopher niezmiennie
jest wielce uradowany z jej obecności. Problem w tym, że starsze dzieci nie
potrafią znaleźć sposobu na powiadomienie dorosłych, a tymczasem szaleństwo
opiekunki wzrasta.
Reżyser thrillera „Emelie”, Michael Thelin, dotychczas realizował się
głównie w obrazach muzycznych i krótkometrażówkach, natomiast scenarzysta
Richard Raymond Harry Herbeck debiutował w tej roli, choć ma już niejakie
doświadczenie w pracy nad pełnometrażowymi produkcjami, gdyż zasilał ekipę „Projekt:
Monster” i „Domu w głębi lasu”. Pierwszy pokaz „Emelie” odbył się w 2015 roku
na Tribeca Film Festival, w późniejszym czasie zasilając ramówkę kilku innych
festiwali, a do szerszego obiegu trafiając dopiero w 2016 roku. Większość
zwykłych odbiorców, którzy dotychczas film obejrzeli odebrała go w kategoriach
przeciętniaka, ale wielu krytyków z wielkim entuzjazmem wypowiadało się o „Emelie”.
Choć z ich strony pod adresem produkcji Thelina posypało się wiele komplementów,
szczególnie zachęciły mnie stwierdzenia, że scenariusz autorstwa Herbecka z
wprawą przeformułowuje ograne motywy, kojarzone głównie z nurtem home invasion i nie ucieka się do
żadnych udziwnień, celem wzbudzenia w widzach niepokoju. Wychodziło więc na to,
że w fabule króluje prostota, a jej zarys dodatkowo obiecywał delikatne odejście
od klasycznego motywu home invasion,
polegającego na nieustannym ukrywaniu się zastraszonej ofiary przed
napastnikiem wewnątrz jej własnego domu. I jak miałam okazję się przekonać
dokładnie w taki sposób twórcy podeszli do tej historii, co w mojej ocenie ma zarówno
swoje mocne, jak i słabe strony.
W przeważającej liczbie przypadków klasyczny wątek przewodni eksponowany w home invasion strasznie mnie męczy, bo jakoś
nie potrafię się zaangażować w zdawać by się mogło niekończące się podchody gospodarzy
z intruzami. Dlatego też z niejaką ulgą przyjęłam sekwencje zawiązujące akcję „Emelie”,
obrazujące dobrowolne wpuszczenie niebezpiecznej osobniczki do domu
protagonistów, bo to obiecywało odejście od zazwyczaj eksploatowanego wątku w home invasion, polegającego na
bezprawnym wdarciu się agresywnych nieznajomych na teren należący do spokojnych,
nikomu niewadzących obywateli. Kobieta (przyzwoita kreacja Sarah Bolger) korzysta
z prostego fortelu, polegającego na ugruntowaniu w gospodarzach, Danie i Joyce,
przekonania, że jest wynajętą przez nich opiekunką do dzieci, Anną, gdy tymczasem
w rzeczywistości ma na imię Emelie (na drugie Medea, co jest nawiązaniem do
czarodziejki z mitologii greckiej, która zabiła własnych synów) i bynajmniej
nie stanowi wzoru odpowiedzialności. Choć kino grozy częściej propaguje motyw
opiekunki do dzieci napadniętej przez kogoś z zewnątrz, z wątkiem, który
bazował na demonizacji właśnie tej bohaterki spotkałam się już w horrorze
Williama Friedkina pt. „Opiekunka” (znanym też pod tytułem „Strażnik”), ale
opiekunką w thrillerze Thelina, jak na gatunek, do którego film przynależy
przystało, kierują bardziej przyziemne motywy. Nie zdradzę jakie, żeby nie zepsuć
nikomu ewentualnej radości ze stopniowego poznawania całej intrygi, ale chyba
nie zaszkodzi, jeśli wspomnę, że Emelie nie jest standardowym typem psychopatki,
która robi to co robi jedynie z chęci zaspokojenia jakichś swoich chorych
pragnień. Demoralizowanie dzieci zauważalnie sprawia jej przyjemność, ale nie
jest to jej głównym celem, jedynie dodatkiem w realizacji bardziej złożonego
planu. No dobrze, z tą złożonością trochę przesadziłam, bo nawet biorąc pod
uwagę motywy kryjące się za postępowaniem Emelie scenariusz nie serwuje nam
wielowątkowej, skomplikowanej historii, pełnej zaskakujących zwrotów akcji.
Nawet skrócona biografia Emelie, w której to odnajdziemy korzenie jej
aktualnego postępowania, w żadnym razie mną nie wstrząsnęła, bo raczej nie
takie były zamiary twórców. Wydaje mi się, że chcieli po prostu opowiedzieć
prostą historię, przeznaczoną do „jednorazowego użytku”, bez spinania się w
dążeniu do wywołania w widzach jakichś niezapomnianych emocji. To wcale nie
oznacza, że film jest całkowicie pozbawiony trzymających w napięciu ujęć, bo
takowych znalazło się kilka, ale bez wątpienia nie są to sekwencje, które
miałyby szansę na dłużej zapaść w pamięci widzów zaznajomionych z gatunkiem.
Wszystkie wydarzenia sportretowane w „Emelie” miały po prostu zapewnić jako
taką rozrywkę oglądającemu w trakcie trwania seansu, w czym pomogło przede wszystkim
świeże ujęcie tematu home invasion i
profesjonalna realizacja.
Główny wątek zasadza się na procesie, na pierwszy rzut oka mającym na celu zdemoralizować troje
dzieci pozostających pod opieką osoby podającej się za kogoś innego. Zachowanie
opiekunki początkowo podoba się jej podopiecznym, Jacobowi, Sally i
Christopherowi, w czym nie ma niczego dziwnego, gdyż kobieta pozwala im łamać
reguły narzucone przez rodziców. Zaczyna się niewinnie od zachęcenia Jacoba do
włożenia kombinezonu jego ojca, którego żadnemu z dzieci nie wolno dotykać oraz
przyzwolenia na pokrycie ściany ich malunkami. Nie dziwi więc, że taka samowola
znajduje poklask u dzieci, nawet dotychczas naburmuszonego Jacoba, który
wychodził z założenia, że jest na tyle duży, że może sam zająć się swoim
rodzeństwem pod nieobecność rodziców. Jak się z czasem okazuje miał sporo
racji, gdyż coraz śmielsze poczynania okrutnej opiekunki z czasem mobilizują go
do stanięcia w obronie młodszego rodzeństwa. Punktem zwrotnym, zmieniającym postrzeganie
starszych dzieci na Emelie jest dopuszczenie przez opiekunkę do pożywienia się
pytona należącego do Jacoba chomikiem Sally. Sekwencja okrutna w swojej
wymowie, ale na szczęście oszczędna w formie, gdyż twórcy szczędzą nam
dokładnej wizualizacji smutnego końca gryzonia, jednocześnie ochoczo
przedłużając cały incydent, celem wywołania w widzach silnego napięcia
emocjonalnego. W moim przypadku to się udało – do tego stopnia, że głośno „namawiałam
Jacoba” do interwencji i byłam autentycznie zasmucona finalizacją tego
wydarzenia. Drugim skrajnie oburzającym postępkiem Emelie jest pokazanie dzieciom
prywatnego, erotycznego nagrania ich rodziców, co raduje jedynie czteroletniego
Christophera, w pozostałej dwójce wywołując daleko idący niesmak. Innymi słowy
kobieta prostą drogą zmierza do wywołania traumy u dzieci, a przynajmniej
początkowo tak się wydaje, gdyż proces jakim poddaje maluchy przede wszystkim
ma jej dopomóc w czymś, co jest dla niej tak ważne, że podporządkowała tej
jednej sprawie ostatnie lata swojego życia. Dalsze wydarzenia toczą się już
wielce przewidywalnym torem, co wcale nie oznacza, że wyjałowiono je z
jakiegokolwiek napięcia. Pomimo nazbyt oczywistych kolejnych wydarzeń, twórcom
udało się rozbudzić we mnie jako takie napięcie. Nie żebym „jak na szpilkach”
trwała przed ekranem w oczekiwaniu na kolejne rewelacje, bo takowych pod koniec
projekcji właściwie nie było (z wyjątkiem ujęcia z pojemnikiem na śmieci, które
sprawiło, że aż przyklasnęłam), ale już sam fakt, że zagrożone są dzieci, w
dodatku naprawdę wzbudzające sympatię, w czym sporą zasługę mieli ich odtwórcy szczególnie
Thomas Bair i Joshua Rush oraz wyważona praca operatorów i oświetleniowców,
potrafiących wydobyć sporo wizualnej atrakcji ze scen rozgrywających się w
zaciemnionych miejscach, robiły swoje. Szkoda tylko, że scenarzysta nie pokusił
się o większą liczbę oburzających zachowań Emelie w kontaktach z dziećmi, bo
choć oszczędność w motywach mi nie przeszkadzała to odnoszę wrażenie, że film
sprawdziłby się lepiej, gdyby ten wątek, który poruszono wzbogacić o dodatkowe
incydenty w relacji na linii opiekunka i jej podopieczni równocześnie skracając
szczegóły romantycznej kolacji Dana i Joyce. Poprawiłabym też zakończenie,
które szczerze powiedziawszy już gorsze być nie mogło, ale poza tym jestem
raczej zadowolona z propozycji Michaela Thelina.
Wielbiciele home invasion zapewne
i bez moich wynurzeń sięgną po „Emelie”, więc im rekomendować tego thrillera
nie będę. Istnieje jednak prawdopodobieństwo, że osobom nieprzepadającym za tym
podgatunkiem produkcja Michaela Thelina w miarę się spodoba. Nie jest to jakiś
szczególnie wybijający się z tłumu obraz, właściwie jest skonstruowany w taki
sposób, że dosyć szybko wyparowuje z pamięci, ale niewykluczone, że znajdą się
fani kina grozy, którzy chociaż w trakcie trwania seansu będą się dobrze bawić,
jeśli oczywiście nie wymagają od dreszczowców skomplikowanych, zaskakujących
fabuł, oddanych w towarzystwie porywających efektów specjalnych, bo tego w „Emelie”
nie uświadczą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz