Stronki na blogu

sobota, 4 marca 2017

Camilla Way „Obserwując Edie”

Edie, samotna trzydziestotrzyletnia kobieta spodziewająca się dziecka, toczy monotonny żywot w małym mieszkanku w Londynie. Do czasu pojawienia się jej dawnej przyjaciółki Heather, starającej się odnowić ich kontakty. Edie, mającą w pamięci koszmarne wydarzenie sprzed kilkunastu lat, po którym ich drogi się rozeszły, zastanawia i odrobinę niepokoi ponowne pojawienie się w jej życiu tej kobiety. W przeciwieństwie do Heather nie chce odnowienia ich relacji, ignoruje więc liczne wiadomości wysyłane przez niegdysiejszą przyjaciółkę. Gdy na świat przychodzi jej córeczka, Maya, a Edie dopada depresja poporodowa Heather gładko wdziera się w jej życie, wyręczając ją we wszystkich pracach domowych i w opiece nad dzieckiem. Przez stan w jakim się aktualnie znajduje Edie nie potrafi dostrzec niczego złego w tak daleko posuniętej ingerencji Heather w jej egzystencję. Wręcz przeciwnie: z ulgą przyjmuje pomoc zaoferowaną przez Heather. Jej nastawienie ulega zmianie, gdy wraca do zdrowia. Niepokojące zachowanie współlokatorki zmusza Edie do interwencji.

Thriller psychologiczny „Obserwując Edie” jest trzecią powieścią w pisarskim dorobku Camilli Way, po „Ofiarach lata” i „Little Bird”. Mieszkająca w Londynie i zasilająca redakcję magazynu dla mężczyzn „Arena”, Way swoją pisarską karierę buduje powoli, ale pozytywne reakcje czytelników wskazują, że całkiem skutecznie. Na rynku literackim debiutowała w 2007 roku, rok później opublikowano jej drugą powieść, natomiast na trzecią fanom jej prozy przyszło czekać niecałą dekadę. Miejmy jednak nadzieję, że tak długi zastój w powieściopisarskiej karierze nie jest wyrazem tego, że Camilla Way nie wiąże swojej przyszłości głównie z tym zajęciem, bo jeśli potrafi stworzyć jeszcze coś, co jakościowo mogłoby chociażby zbliżyć się do doskonałej „Obserwując Edie” to szkoda byłoby zaniedbać taki talent. Moim zdaniem to tego rodzaju powieść, której okładkę powinno się opatrywać ostrzeżeniem głoszącym, że ma właściwości uzależniające. Silniejsze od nikotyny – wiem, bo przetestowałam to na sobie.

Istnieją takie książki, które jak to się mówi, czyta się jednym tchem. „Połyka” strona po stronie z zawrotną szybkością, całkowicie zapominając o szarej, nudnej rzeczywistości. A po zapoznaniu się z ostatnią stronicą czuje się lekkie oszołomienie podszyte nutką przygnębienia wywołane brutalnym wyrwaniem z fikcyjnego świata, w którym egzystowaliśmy przez tyle godzin i świadomością, że ta wspaniała przygoda właśnie dobiegła końca. Zapalonym czytelnikom ten stan jest doskonale znany – natomiast na myśl o osobach, które odczuwają głęboką awersję do tego rodzaju rozrywki, którzy nie chcą bądź nie potrafią znaleźć przyjemności w czytaniu ogarnia mnie szczere współczucie. Obcując z takimi powieściami, jak „Obserwując Edie” niepomiernie się cieszę, że swego czasu zakiełkowała we mnie miłość do literatury, która pielęgnowana z czasem zamieniła się w coś w rodzaju uzależnienia. Gdyby nie to zapewne w moje ręce nigdy nie wpadłaby taka perełka, jak „Obserwując Edie”, a co za tym idzie ominęłoby mnie tyle niezapomnianych wrażeń, ile wczoraj dostarczyła mi angielska dotychczas kompletnie nieznana mi autorka. Tak, tylko wczoraj, bo ponad 300-stronicową historię przeczytałam w jeden wieczór – jak już zaczęłam to nijak nie potrafiłam przerwać, choćby po to, żeby dać porządnie odpocząć zmęczonym oczom. A najdziwniejsze jest to, że fabuła „Obserwując Edie” do odkrywczych nie należy, można wręcz powiedzieć, że wykorzystuje ograne motywy do zbudowania całkiem zwyczajnej dla tego gatunku historii. Wyświechtane wątki oddano jednak w tak zniewalający sposób, nacechowano tak potężnym ładunkiem emocjonalnym, podsycanym dodatkowym dobrodziejstwem płynącym z przemyślanej narracji, że absolutnie nie potrafiłam dostrzec w tym niczego złego. Pióro Camilli Way, jej interpretacja, udowadnia, że innowacyjność czasami może być przereklamowana, że znane rozwiązania fabularne mogą dostarczyć dużo większych wrażeń niż owoce wyobraźni niektórych bardziej kreatywnych artystów. Przejdźmy jednak do konkretów tj. składowych, które sprawiły, że tak entuzjastycznie zareagowałam na propozycję Camilli Way. Akcja „Obserwując Edie” toczy się dwutorowo – abstrahując od końcówki autorka raczy nas naprzemiennymi urywkami z umownej teraźniejszości i przeszłości czołowych bohaterek powieści. Retrospekcje ujmuje z perspektywy szesnastoletniej Heather, mieszkającej we Fremton kujonki będącej obiektem drwin swoich rówieśników, która przed laty straciła młodszą siostrę, co zaowocowało znacznym ochłodzeniem stosunków z rodzicami, zwłaszcza z jej wymagającą, apodyktyczną matką. Odrzucona przez kolegów ze szkoły, nieatrakcyjna nastolatka, która ma tendencję do chwilowego tracenia kontaktu z rzeczywistością i wpadania w niekontrolowaną złość pewnego dnia odnajduje bratnią duszę, poznaje dziewczynę, która traktuje ją inaczej niż pozostali uczniowie liceum. Edie jest niemalże całkowitym przeciwieństwem Heather – przebojową, piękną, szybko nawiązującą przyjaźnie i mającą delikatnie mówiąc swobodny stosunek do nauki nastolatkę łączy z Heather jedynie niemożność nawiązania porozumienia z matką. Niemniej początkowo nie ma nic przeciwko towarzystwu Heather, która z kolei nie posiada się ze szczęścia z powodu znalezienia wytęsknionej przyjaciółki. Wydarzenia rozgrywające się w teraźniejszości Way dla odmiany sportretowała z punktu widzenia dorosłej już Edie, której życie nie ułożyło się tak, jak zaplanowała to sobie przed laty. Samotny żywot w małym mieszkanku i kelnerowanie nie jest tym, o czym zawsze marzyła, nie widzi jednak sposobu na zmianę takiego stanu rzeczy. Gdy rodzi się jej córeczka, Maya, Edie czuje się przytłoczona ogromem obowiązków, jakie na nią spadły, tym bardziej, że nie potrafi wykrzesać z siebie cieplejszych uczuć do maleństwa, które wydała na świat. Wtedy w jej mieszkaniu zadomawia się dawna przyjaciółka, Heather, którą poróżniła z Edie jakaś tragedia mająca miejsce przed laty.

Nigdy o niej nie mówi, ale czasem nadal widać jej wspomnienie w jego oczach i uśmiechu, w sposób, w jaki oni pozostają częścią nas, ci ludzie, którzy bardzo nas zranili, nigdy nie zostawiając nas w spokoju, tak naprawdę.”

Akcja egzystująca w umownej teraźniejszości w pewnym momencie delikatnie zaczyna skłaniać się w stronę motywu zaprezentowanego w chociażby filmowym thrillerze Barbeta Schroedera z 1992 roku zatytułowanego „Sublokatorka”. „Obserwując Edie” również oferuje nam wątek dwóch kobiet dzielących wspólne lokum, z których jedna zachowuje się cokolwiek podejrzanie. Mowa o Heather, kobiecie, która po latach nagle ponownie wkracza w życie tytułowej bohaterki, niezwłocznie przystępując do roztaczania nad nią opieki w sposób, który sugeruje pragnienie ubezwłasnowolnienia jej. Edie początkowo w ogóle to nie przeszkadza, boryka się bowiem z depresją poporodową, ciągłym zmęczeniem i zniechęceniem, które osłabiają jej czujność względem Heather. Camilla Way już na początku powieści nie pozostawia żadnych wątpliwości, co do tego, że przed laty obie kobiety skonfliktowało coś tak poważnego, że najpewniej będzie ono rzutowało na ich aktualną relację. Pomimo tego, że często przenosi czytelników w przeszłość (tym samym dając im jakże pomocną w odbiorze całości, niebywale wartościową okazję do zagłębienia się również w psychikę drugiej pierwszoplanowej postaci), aż do ostatniej partii powieści nie zdradza charakteru koszmaru, z którym zetknęły się nastoletnie dziewczęta. Fabułę okrywa płaszcz tajemnicy, której korzenie sięgają kilkunastu lat wstecz – ze strony na stronę coraz grubszy, coraz bardziej złowrogi, acz niedookreślony. Wiemy, że wówczas wydarzyło się coś bardzo złego, ale Camilla Way zgodnie z wszelkimi zasadami budowania suspensu, nie spieszy się z wyjawieniem charakteru tego wydarzenia. Stara się natomiast, abyśmy ani na chwilę nie zapomnieli, że takowy incydent zaistniał i co więcej, żebyśmy nie mieli żadnych wątpliwości co do tego, że rzutuje on na aktualny żywot Edie, zaszczutej przez osobę, która przypomina jej o tragicznej przeszłości. I której prawdziwych zamiarów nie jest w stanie odgadnąć. Czy Heather pragnie jedynie odnowić ich przyjaźń, znaleźć ukojenie u boku osoby, przy której niegdyś odnalazła szczęście? Czy raczej z jakiegoś bliżej nieznanego powodu wyrządzić krzywdę Edie i jej małej córeczce? Odpowiedź znajdziemy dopiero w ostatniej partii powieści, do tego czasu musząc zadowolić się między innymi dogłębną charakterystyką dwóch zagadkowych kobiet i ich jakże zastanawiającą wzajemną relacją – wyczerpującym studium ich psychiki, aczkolwiek pełnym przemyślanych niedopowiedzeń wplecionych w całość tak zręcznie, aby nieustannie podtrzymywać zainteresowanie czytelnika. Szczerze powiedziawszy wydźwięk ostatniej piorunującej partii można łatwo przewidzieć, zwłaszcza jeśli jest się osobą mającą niejakie rozeznanie w technikach wykorzystywanych przez autorów thrillerów, bo Camilla Way ochoczo po nie sięga. Niemniej niemożliwe wydaje się rozszyfrowanie istoty wydarzenia, które poróżniło obie kobiety. Jego przebieg będzie dla czytelników tajemnicą dopóty, dopóki autorka nie zechce jej rozwiać, co notabene czyni w niemalże druzgocącym stylu. Niemalże, bo wydaje mi się, że wydźwięk byłby nieporównanie mocniejszy, gdyby jedna z kluczowych bohaterek (nie powiem która) podczas najbardziej dramatycznego ustępu zdecydowała się na jeszcze jeden krok w przód.

„Obserwując Edie” Camilli Way to moim zdaniem istny nieoszlifowany diamencik, jeden z najlepszych literackich thrillerów psychologicznych, z jakim zetknęłam się w ostatnich latach. Coś od czego, słowo daję, nie potrafiłam się oderwać na dłużej niż pięć minut. Wyśmienita konstrukcja fabularna, przeogromny ładunek emocjonalny emanujący z praktycznie każdej stronicy tej powieści, frapujące postacie i miażdżące napięcie to tylko niektóre z licznych superlatywów tej pozycji. Mam nadzieję jednak, że na tyle zachęcające, aby skłonić przynajmniej wielbicieli gatunku do sięgnięcia po tę powieść, choć chciałoby się, żeby zainteresowała się nią szersza grupa odbiorców.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

1 komentarz:

  1. Trzeci akapit Twojej recenzji idealnie oddaje moje odczucia co do literatury. :) Sama nie umiałabym tego tak ubrać w słowa, ale mam tak samo. :)

    OdpowiedzUsuń