Stronki na blogu

środa, 15 marca 2017

„Spustoszenie” (2015)

Dwóch młodych Australijczyków, Geordie i Oscar, zaprzyjaźnia się z Amerykanami, którzy jakiś czas temu przybyli w ich strony: Mayą, Amelią i bratem tej drugiej Tobym. Podczas jednego ze wspólnie spędzanych wieczorów Oscar opowiada przy ognisku australijską legendę miejską, która mówi o duchu motocyklisty rzekomo pojawiającym się na drodze Lemon Tree Passage w Nowej Południowej Walii tylko wówczas gdy przemierza się ją z dużą prędkością. Złaknieni przygód młodzi ludzie postanawiają przekonać się, czy tak jest w istocie. Bez dłuższego zastanowienia ruszają na wskazaną przez Oscara drogę i zgodnie z jego wytycznymi przemierzają ją z zawrotną prędkością. W pewnym momencie rzeczywiście dostrzegają kulę białego światła, która może być duchem motocyklisty. Wszyscy poza Mayą, którą wkrótce zaczynają dręczyć makabryczne wizje. Następnego wieczora młodzi ludzie ponownie wybierają się na Lemon Tree Passage, gdzie nieoczekiwanie będą musieli zmierzyć się z prawdziwym koszmarem.

„Spustoszenie” jest pełnometrażowym debiutem reżyserskim Australijczyka Davida Campbella, do którego scenariusz napisał razem z Ericą Brien. Inspirację czerpali z urban legend, która ponoć powstała w oparciu o doniesienia paru kierowców, którzy utrzymywali, że zwiększenie prędkości na drodze Lemon Tree Passage w australijskiej Nowej Południowej Walii skutkuje pojawieniem się ducha. Historyjka ma stanowić przestrogę przed poruszaniem się na drodze z zawrotną prędkością, ale dla niektórych młodych ludzi jest zachętą do przyśpieszania na owianym złą sławą odcinku. David Campbell i Erica Brien na fundamentach tej legendy miejskiej zbudowali swoją własną opowieść, która nie spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem widzów. Częstym zarzutem wymierzanym w ich scenariusz było zbyt długie utrzymywanie odbiorcy w niepewności poprzez zamierzoną chaotyczność. Zamiast bowiem podejść do konwencji ghost story w uproszczonym stylu Campbell i Brien trochę poeksperymentowali z narracją w sposób, który zirytował większą część widowni. „Spustoszeniu” wyrzucano również między innymi brak logiki, zbyt małą dbałość o nastrój grozy i niepoświęcanie należytej uwagi stopniowaniu napięcia.

Pod niektórymi obserwacjami przeciwników australijskiego „Spustoszenia” jestem skłonna się podpisać, przy czym w przeciwieństwie do nich nie uważam ażeby debiutanckie pełnometrażowe dziełko Davida Campbella wypadało fatalnie na tle nastrojowych horrorów z ostatnich lat. Podejrzewam, że początkujący reżyser i scenarzysta oraz wspomagająca go Erica Brien postąpiliby mądrzej, gdyby swoją opowieść wtłoczyli w ramy slashera, bo każdorazowy z nielicznych skrętów w stronę składowych kojarzących się z tym nurtem jak dla mnie prezentował się dużo lepiej niźli próby straszenia zjawiskami nadprzyrodzonymi. Zresztą oprawa audiowizualna i miejsce akcji w moim pojęciu również lepiej by się wpasowały w schemat filmu slash. David Campbell jednak najwidoczniej uznał, że większe pole do popisu będzie miał w konwencji ghost story, w której notabene utrzymano też urban legend będącą źródłem jego inspiracji. Zauważalnie nie pragnął jednak w pełni wzorować się na współczesnych mainstreamowych straszakach, pomimo nawiązania do legendy miejskiej. Powstało już całkiem sporo horrorów opartych na urban legends, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, więc ogólnie rzecz ujmując nie jest to żadnym novum. Campbell i Brien dla odmiany wzorowali się na australijskiej, nie amerykańskiej miejskiej legendzie, choć w jednej krótkiej sekwencji pokusili się o mały ukłon w stronę tej drugiej. Turystka Amelia, która przybyła do Australii ze Stanów Zjednoczonych wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką Mayą i bratem Tobym zapoznaje ich nowych znajomych z tych stron z popularną legendą miejską ukutą w Stanach Zjednoczonych. Tutejsi młodzi mężczyźni, Geordie i Oscar, nigdy wcześniej się z nią nie zetknęli – pozostała trójka natomiast nigdy nie słyszała historii, jaka krąży o drodze Lemon Tree Passage, którą z kolei Oscar w odpowiedzi na niepokojącą opowiastkę Amelii raczy wszystkich zebranych przy ognisku. Ta sytuacja przywodzi na myśl „Koszmar minionego lata” - tam również grupka młodych ludzi pod osłoną nocy zabawiała się w opowiadanie znanej legendy miejskiej przy ognisku. Na tym jednak kończą się podobieństwa pomiędzy tymi dwoma obrazami, bo scenarzyści „Spustoszenia” ani myśleli serwować widzom kolejnej opowiastki o mordercy z hakiem, choć ich protagoniści też będą musieli walczyć o życie z jakimś bytem. Czy jest nim duch motocyklisty pojawiający się na feralnym odcinku jednej z australijskich dróg, czy jakaś inna zjawa, która z sobie tylko znanych powodów postanowiła pozbawić ich życia? A może agresorem jest człowiek, istota z krwi i kości? Odpowiedź powinna dosyć szybko nasunąć się każdemu odbiorcy „Spustoszenia”, bo i scenarzyści nie uznają za stosowne skrzętnie tego ukrywać. Starannie zaciemniają jednak kompleksowy obraz całej intrygi – tyle że skupiają się na ukrywaniu szczegółów wydarzenia, które zaowocowało nawiedzeniem drogi Lemon Tree Passage i jej leśnych okolic, nie zaś na skrywaniu natury postaci, która zagraża młodym protagonistom. Campbell i Brien szybko przechodzą do właściwej akcji filmu, ograniczając wstępne zapoznanie widzów z głównymi bohaterami do absolutnego minimum. Mimo tego niezrozumiałego pośpiechu udało mi się jednak nieco zaznajomić z ich sylwetkami, wyłączając brata Geordiego, Sama, dręczonego przez jakiś złośliwy byt. Enigmatyczność przy kreśleniu tej postaci była zamierzona, to samo zresztą można powiedzieć o nadprzyrodzonych zjawiskach, które co jakiś czas mają miejsce w jego otoczeniu. Nie wiemy kim jest zjawa, która go dręczy, nie wiemy dlaczego, ani w jakim celu, ale nie powinniśmy mieć żadnych wątpliwości co do tego, że Sam wkrótce odegra jakąś ważną rolę w toczącym się dramacie. Do tego czasu będziemy jednak musieli przeboleć gwałtowne skręty z wątku przewodniego w kierunku jego osoby, które nie dość, że wybiją nas z właściwego rytmu to jeszcze najpewniej rozczarują wielu widzów poszukujących mocniejszych wrażeń. Bo absolutnie wszystkie manifestacje nadnaturalnego zagrożenia są pozbawione czegoś na tyle charakterystycznego, żeby na dłużej osiąść w naszej pamięci. Na domiar złego pojawiają się bez uprzedniego należycie trzymającego w napięciu, długiego zwiastowania niebezpieczeństwa.

Dużo lepiej prezentują się w moim mniemaniu wydarzenia z udziałem piątki młodych ludzi, którzy na swoje nieszczęście postanowili sprawdzić czy owiana złą sławą droga Lemon Tree Passage rzeczywiście jest nawiedzona przez ducha motocyklisty, który niegdyś poniósł na niej śmierć przez nieuwagę podróżującej samochodem grupy nastolatków. Lwia część akcji rozgrywa się w okolicznym lesie, w mojej ocenie odpowiednio mrocznym, choć wielu widzów sądzi inaczej. Nieco przymglona czerń, która sprawia, że nie ma się żadnych problemów z dostrzeżeniem szczegółów wszystkich wydarzeń, gęsto zalesione pustkowie i całkiem nastrojowe dźwięki wybrzmiewające w tle razem tworzą tak bardzo pożądaną aurę wyalienowania i zewsząd czyhającego niebezpieczeństwa. Dobitniej zasygnalizowanego nieoczekiwanym zgonem jednego z bohaterów filmu, a nieco później zagadkowym zniknięciem jego ciała oraz dziwacznymi wizjami, jakich doświadcza Maya. Pojawiają się one między innymi wówczas, gdy któreś ze zwłok, nad którymi się pochyli raptownie otworzą oczy, błyszczące upiornie się prezentującą bielą, co moim zdaniem stanowiło najbardziej udane odniesienie do nadprzyrodzonego horroru. Natomiast halucynacjom, z którymi borykała się Maya zabrakło czegoś bardziej wyrazistego, jakiejś śmiałej migawkowej wstawki, która zdołałaby nieco mną wzruszyć. Ten sam zarzut zresztą wystosowałam w stosunku do wszystkich konfrontacji Sama z nieznanym, bo brocząca krwią dłoń, wymuszona próba samobójcza, czy krótkie przemowy zjawy to zdecydowanie za mało, żeby sprostać moim wymaganiom względem ghost stories. Podobał mi się za to pomysłowy przebieg jednej sceny mordu, choć same drastyczne szczegóły niezmiennie ukrywano przed moim wzrokiem – trochę krwi się pojawia, ale o skrajnej makabrze nie może być mowy, ponieważ twórcy odżegnują się od pornograficznych zbliżeń na odniesione obrażenia, a i charaktery mordów do najbardziej odstręczających nie należą. Rozwiązanie całej tak pieczołowicie budowanej przez większą część seansu zagadki również w miarę mnie zadowoliło, choć należy zaznaczyć, że scenarzyści nie wykazali się tutaj zbyt dużą kreatywnością, poprzestając na okrutnym, acz nierzadko poruszanym w kinematografii grozy motywie. Innowacyjność nie jest jednak dla mnie wartością nadrzędną, bardziej zależy mi na emocjonalnym wydźwięku, który podczas wyłuszczania szczegółów wydarzenia owocującego nawiedzeniem feralnej australijskiej drogi i jej leśnych okolic wybrzmiał całkiem dobitnie. Czego nie mogę niestety powiedzieć o finale – taka problematyka sprzyjała jakiemuś mocnego uderzeniu w ostatnich ujęciach filmu, ale scenarzyści, ze szkodą dla mnie, nie zdecydowali się wykorzystać okazji.

W przeciwieństwie do wielu widzów, którzy mieli już okazję obejrzeć australijskie „Spustoszenie” w reżyserii Davida Campbella nie uważam tej pozycji za „obraz nędzy i rozpaczy”. Z pewnością nie jest to jedna z najlepszych filmowych ghost story z ostatnich lat, jaką dane mi było zobaczyć, ale do kompletnego gniota jeszcze sporo jej brakuje. Szczegóły zapewne szybko wyparują z mojej pamięci, bo i nie ma tutaj nic na tyle charakterystycznego, żeby było inaczej, ale przynajmniej seans nie upłynął mi pod znakiem cierpień. Powyżej przeciętnej „Spustoszenie” w mojej ocenie się nie wspina, ale z braku innych propozycji można obejrzeć. Pod warunkiem, że dysponuje się nadmiarem wolnego czasu i nie oczekuje się zbyt wiele od nastrojowego horroru.

Za seans bardzo dziękuję

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz