Policjant
Daniel Carter znajduje na drodze mężczyznę, który wymaga pomocy
lekarskiej. Przewozi go do starego szpitala, który niedługo ma
zastać zamknięty. Jedną z zatrudnionych tam pielęgniarek jest
żona Daniela, Allison, która wyprowadziła się od niego niedługo
po śmierci ich dziecka. Wkrótce po przyjeździe do szpitala Carter
zostaje zaatakowany przez inną pielęgniarkę, Beverly, która
chwilę wcześniej zabiła jednego z pacjentów. Zabija ją w
samoobronnie, a krótko potem kobieta zamienia się w ohydną bestię
wrogo nastawioną do ludzi przebywających w szpitalu. Zanim dojdzie
do nieuniknionej konfrontacji w placówce pojawia się dwóch
uzbrojonych mężczyzn, którzy mają jakieś osobiste porachunki z
narkomanem przebywającym w tym miejscu. Na domiar złego żadna z
osób przebywających w szpitalu nie może go opuścić, ponieważ
został otoczony przez zakapturzone postacie w białych szatach z
czarnym trójkątem widniejącym na materiałach spowijających ich
oblicza.
„The
Void”, kanadyjski horror science fiction w reżyserii Jeremy'ego Gillespiego i
Stevena Kostanskiego, do którego sami napisali scenariusz po raz
pierwszy został wyświetlony we wrześniu 2016 roku na Fantastic
Fest. Zanim trafił do szerszego obiegu (w 2017 roku) gościł
jeszcze na wielu innych festiwalach, w tym Toronto After Dark Film
Festival. Produkcja w większości została bardzo dobrze przyjęta
przez krytyków – wielu z nich dopatrywało się w „The Void”
inspiracji horrorami science fiction z lat 80-tych, zresztą nie
tylko oni, bo w opiniach zwykłych odbiorców również można
odnaleźć takowe spostrzeżenia. Scenariusz i wykonanie „The Void”
nie przekonały jednak absolutnie wszystkich odbiorców tego obrazu.
Można się było spodziewać, że niektórych widzów
przyzwyczajonych do współczesnych mainstreamowych horrorów taka
koncepcja w żadnym razie nie przekona, ale negatywne głosy można
zauważyć również w grupie miłośników kina grozy z lat 80-tych.
Część z nich nie szczędzi pochlebnych słów pod adresem „The
Void”, inni natomiast uważają, że proces przywoływania ducha
horrorów z lat 80-tych nie do końca się twórcom udał.
Jeremy
Gillespie i Steven Kostanski próbowali dokonać czegoś, co w
dzisiejszych czasach z mojego punktu widzenia jest bardzo potrzebne.
W zalewie tych wszystkich plastikowych, efekciarskich horrorów wielu
długoletnich wielbicieli kina grozy ma poczucie, że to co najlepsze
w tym gatunku zaczyna osuwać się w niebyt. Coraz trudniej jest
znaleźć horrory bez efektów komputerowych i plastikowych zdjęć,
ale nie jest to jeszcze niemożliwe. Nadal wszak istnieją twórcy,
którzy pragną przywoływać ducha kina grozy z XX wieku – nie
zawsze z dobrym skutkiem, ale sam kierunek zasługuje na pochwałę.
„The Void” zasila grono współczesnych filmów grozy starających
się dostosować do kanonu przede wszystkim horrorów z lat 80-tych,
ale nie tylko. Efekty specjalne swoim charakterem i wykonaniem
nawiązują do tych widzianych między innymi w „Coś” Johna
Carpentera, „Lewiatanie” George'a P. Cosmatosa i „Obcym z
głębin” Seana S. Cunninghama. Cechują się dużo mniejszą
śmiałością, ich jakość również odstaje od tej zaprezentowanej
w wymienionych obrazach, ale idea była taka sama – portret
ohydnych kreatur niegenerowanych przez komputer tylko obecnych na
planie w trakcie kręcenia zdjęć. Ich wygląd nasuwa na myśl
również skojarzenia z twórczością H.P. Lovecrafta. Tajemniczy
kult odgrywający istotną rolę w „The Void” tylko wzmaga to
wrażenie, bo w końcu takie połączenie (monstra i grono
tajemniczych wyznawców) było wykorzystywane przez Samotnika z
Providence w niektórych jego opowiadaniach. Niektórzy odbiorcy
omawianej produkcji dopatrzyli się w niej również inspiracji
„Księciem ciemności” i „W paszczy szaleństwa” Johna
Carpentera i rzeczywiście nietrudno znaleźć kilka zbieżności, z
uwagi jednak na fakt, że w obu obrazach pobrzmiewają echa opowieści
Lovecrafta osobiście wolę w tej kwestii sięgać do źródła.
Innymi słowy wychodzić z założenia (może błędnego), że
Gillespie i Kostanski pisząc swój scenariusz znajdowali się pod
wpływem prozy wspomnianego mistrza literatury grozy. Połączenie
tego wszystkiego znacznie podniosło wartość „The Void” -
obcowanie z elementami zapożyczonymi z kilku znanych i słusznie
docenianych reprezentantów literatury i kinematografii grozy było
dla mnie czystą przyjemnością. Przydałoby się oczywiście więcej
starć z odstręczającymi monstrami oblanymi obfitą porcją
kleistej mazi, byłabym również bardziej kontenta, gdyby mocniej
rozjaśniono pierwszy plan podczas owych ustępów i zrezygnowano ze
stroboskopowych efektów podczas pierwszego i zarazem najbardziej
widowiskowego haratania paskudnej bestii, ale nawet wziąwszy pod
uwagę owe potknięcia mocniejsze sekwencje z udziałem odrażających
kreatur robią doprawdy spore wrażenie. Nie widać wszystkich
najdrobniejszych szczegółów i naprawdę chciałoby się obejrzeć
więcej pojedynków ludzi z bestiami, ale poczucie bolesnego
niedosytu powstrzymują zbliżenia na niektóre rany odniesione przez
obie strony i wykorzystanie jakże realistycznych, praktycznych
efektów specjalnych. Jak przed chwilą nadmieniłam twórcy tych
ostatnich nie skupiali się tylko i wyłącznie na pracy nad wyglądem
koszmarnych stworzeń ukrywających się w mrocznych pomieszczeniach
starego szpitala. Zaserwowali widzom również kilka równie
przekonujących umiarkowanie krwawych scen, z których muszę
wyróżnić zdzieranie sobie skóry z twarzy przez jedną z
pielęgniarek i wbijanie macek w ciała powalonych ofiar. W ostatnich
partiach takich umiarkowanie krwawych ujęć jest zdecydowanie
najwięcej, są jednak serwowane z tak nadmierną prędkością, że
wprost nie sposób zawiesić na nich oka na czas wystarczający do
wykrzesania z siebie żywszych emocji. UWAGA SPOILER Ponadto
nie przekonał mnie skręt w stronę zombie movies – gdyby
nie urozmaicono go tajnikami mistycznej działalności antybohatera wespół z nawiązaniami do Wielkich Przedwiecznych (acz nie wiem, czy
każdy tak to zinterpretuje) zapewne byłabym głęboko rozczarowana.
Ale w takim kształcie tylko powstanie z martwych kilku okaleczonych
osobników przyjęłam w kategoriach swego rodzaju zgrzytu, zbędnego
otarcia się o pospolitą marność KONIEC SPOILERA.
W
mojej ocenie tym, co wywiera najbardziej negatywny wpływ na jakość
„The Void” jest nieumiejętne rozłożenie środków ciężkości
w scenariuszu. Nie zniechęciła mnie ani sama tematyka filmu, ani
całkiem mroczne, klaustrofobiczne wnętrza starego szpitala
spowitego łatwo wychwytywaną aurą ogromnego zagrożenia, żeby
tego było mało doprawionego nutką intrygującej tajemniczości
uosabianej przez zakapturzone postacie uparcie tkwiące na zewnątrz,
zdające się mieć jakieś powiązania z monstrami znajdującymi się
w środku. Nie, te składowe „The Void” przyjęłam z wielkim
entuzjazmem – rozczarował mnie natomiast sposób budowania akcji.
Zamiast dokładnie zapoznać widzów z kluczowymi bohaterami podczas
wstępnych powolnych sekwencji, twórcy praktycznie od razu wrzucają
nas w sam środek akcji. Po dotarciu głównego bohatera, policjanta
Daniela Cartera do szpitala (słaba kreacja Aarona Poole'a)
scenarzyści przystępują do skrótowego przedstawiania pozostałych
osób znajdujących się wówczas w placówce. Robią to tak
pobieżnie, że właściwie nie sposób zidentyfikować się z
którymkolwiek z nich. Pod tym kątem największe nadzieje żywiłam
w stosunku do Allison, w którą z zadowalającym skutkiem wcieliła
się Kathleen Munroe, bo mimo denerwującej enigmatyczności
scenarzystów udało mi się zauważyć w niej cechy, które cenię w
kobiecych postaciach tj. niezależność, odwagę i zadziorność.
Dalszy rozwój fabuły nie pozwolił jednak na wytworzenie więzi
pomiędzy odbiorcą i Allison. Swoją sympatię skierowałam więc w
stronę jednego z uzbrojonych mężczyzn, którzy w pewnym momencie
wdarli się do szpitala - tego młodszego, choć nie było to łatwe
zważywszy na znikomą ilość informacji na jego temat jaką
otrzymałam i w związku z tym nie mogę powiedzieć, żeby uczucie,
które do niego żywiłam było szczególnie duże. Zbyt szybkie
zdynamizowanie akcji wpływa niekorzystnie również na poziom
napięcia. Zamiast nieśpiesznie stopniować zarysowane już na
początku poczucie zagrożenia twórcy błyskawicznie wpadają w
apogeum w formie pojedynku z bestią, w którą zamieniła się jedna
z pielęgniarek. Od tego momentu klimat i napięcie zamiast
sukcesywnie wzrastać zauważalnie opadają. To zjawisko nie jest
obecne przez cały czas, bo jednak w dalszych partiach seansu
dostaniemy kilka sekwencji zgrabnie intensyfikujących dramatyzm
sytuacyjny, ze zwiastunem rychłego niebezpieczeństwa na czele, ale
obok nich pojawia się tyle samo (albo jeszcze więcej) nudnawych
wędrówek protagonistów po ciemnych korytarzach szpitala i ich
nazbyt rozciągniętych w czasie chaotycznie sportretowanych przeżyć
w podziemiu, którym zdecydowanie brakuje skuteczności w dawkowaniu
napięcia.
„The
Void” to jeden z tych horrorów, na które reaguję dojmującym
przygnębieniem. Nie dlatego, że zasila grono kinematograficznych
gniotów, bo w mojej ocenie w ogólnym rozrachunku jest całkiem
niezły. Smutek budzi we mnie przekonanie, że niewiele mu brakowało
do wejścia w poczet najbardziej cenionych przeze mnie współczesnych
horrorów. Niewiele, bo wystarczyło jedynie bardziej rozbudować
rysy psychologiczne co poniektórych bohaterów, rozciągnąć w
czasie sekwencje zawiązujące akcję i wykazać się większą
konsekwencją w budowaniu klimatu i napięcia. Twórcy „The Void”
udowodnili, że ta ostatnia, najtrudniejsza z wymienionych sztuka nie
leży poza ich zasięgiem (doskonale uwidacznia się to w paru
sekwencjach), jednak z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu nie
wycisnęli z tego tyle, ile bym chciała. Potencjału tkwiącego w
tym projekcie całkowicie nie zaprzepaścili, nic z tych rzeczy –
gdyby jednak udało im się uniknąć wspomnianych mankamentów w
mojej ocenie efekt byłby nieporównanie lepszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz