Stronki na blogu

poniedziałek, 17 lipca 2017

„Sweet, Sweet Lonely Girl” (2016)

Nieśmiała Adele za namową swojej matki, która potrzebuje pieniędzy, wprowadza się do dobrze sytuowanej ciotki, Dory. Młoda kobieta ma odpłatnie opiekować się starszą krewniaczką, która cały czas spędza w swojej sypialni. Oprócz przyrządzania posiłków, robienia zakupów i podawania ciotce lekarstw do obowiązków Adele należy również dbanie o jej dom. Wszystkie postawione przed nią zadania stara się wykonywać z należytą sumiennością, dopóki nie poznaje Beth. Młodej, przebojowej kobiety, z którą szybko się zaprzyjaźnia. Aby przypodobać się nowej przyjaciółce Adele zaczyna oszukiwać i zaniedbywać Dorę. Spędza z Beth coraz więcej czasu i powoli rodzi się w niej przekonanie, że łączy je więź o wiele silniejsza niż zwykła przyjaźń.

Alejandro Daniel Calvo urodził się w Argentynie i jeszcze w dzieciństwie (w latach 70-tych) wraz z rodziną wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. W 2004 roku napisał scenariusz siedmiominutowego shorta zatytułowanego „Sitter” i sam podjął się jego reżyserii. W kolejnych latach nakręcił jeszcze kilka krótkich filmików, dopiero w 2008 roku pokazując światu swój pierwszy pełnometrażowy film, thriller „Po drugiej stronie torów”. Później stworzył trzy mało znane filmy grozy, „The Melancholy Fantastic”, „The Midnight Game” i „House of Dust” oraz komediodramat „The Missing Girl”. W 2016 roku powrócił do stylistyki horroru w swojej „Sweet, Sweet Lonely Girl”, minimalistycznej produkcji, która najprawdopodobniej już w zamyśle jej reżysera i scenarzysty miała przywodzić na myśl kino grozy z lat 70-tych, 80-tych.

Choć przed seansem „Sweet, Sweet Lonely Girl” nie czytałam żadnych recenzji tego filmu miałam podejrzenie graniczące z pewnością, że A.D. Calvo w swoim najnowszym obrazie starał się przywołać ducha kina grozy z dawnych lat. Zasugerował mi to sam plakat, nie wiedziałam tylko czy efekt okaże się zadowalający. Więc postanowiłam czym prędzej to sprawdzić. Okazało się, że twórcy „Sweet, Sweet Lonely Girl” faktycznie wykazywali pewne starania we wspomnianym kierunku, nie czynili tego jednak z taką agresywnością, żeby widz miał poczucie obcowania z produkcją, która usilnie stara się wywołać w nim wrażenie, że powstała jeszcze w poprzednim wieku, która próbuje sprawić, żeby choć na chwilę zapomniał, że to jeden z nowszych tworów. Z drugiej jednak strony zdjęcia bardzo różnią się od tych, którymi zazwyczaj raczy nas współczesne kino, zwłaszcza te wysokobudżetowe – kolorystyka przywodzi na myśl przede wszystkim starsze horrory nastrojowe, choć zdjęć nie znaczy nic, co wskazywałoby na leciwość taśmy. Widać, że twórcy dysponowali nowszym sprzętem, ale najchętniej wykorzystywane obecnie metody filmowania zdecydowanie ich nie interesowały. Zamiast silnie skontrastowanych, pastelowych, czy nawet plastikowych zdjęć twórcy „Sweet, Sweet Lonely Girl” serwują nam mgliste, przygaszone obrazki, które wydają się być niemalże żywcem wyjęte z jakichś starych fotografii. Kontury lekko się zacierają, praktycznie wszystkie kolory wyblakły, wpadając w swoistą ponurość, tak jakbyśmy oglądali artystyczną ewokację tak zwanej „jesieni życia”, próbę nasunięcia rzeczonego skojarzenia już poprzez samą kolorystykę. W „Sweet, Sweet Lonely Girl' wszystko zdaje się trwać w niejakim zawieszeniu, w obojętności, w oderwaniu od reszty wiecznie za czymś goniącego społeczeństwa, od wielkomiejskiego zgiełku, od świata, w którym nie ma czasu na introspekcję. Główna bohaterka, Adele (doskonała kreacja Erin Wilhelmi) nie ma wygórowanych ambicji, nie wykazuje żadnej inicjatywy woląc dostosowywać się do wymagań matki materialistki, która spodziewa się dziecka ze swoim obecnym partnerem. Na swoją przybraną starszą siostrę, Dorę, spogląda jak na bankomat, bo myślę, że to urządzenie było jej wówczas znane. Niełatwo jest umiejscowić akcję „Sweet, Sweet Lonely Girl” w jakimś konkretnym przedziale czasowym – patrząc na stroje aktorek i nie dostrzegając w ich otoczeniu żadnych nowoczesnych sprzętów, zamiast tego widząc zabawkę, która przed laty dostarczała dzieciakom (ze mną włącznie) niebywałej frajdy, czyli starego, dobrego walkmana, jestem skłonna zaryzykować twierdzenie, że akcja przypada na lata 80-te bądź 90-te. W każdym razie, gdy stan zdrowia ciotki Adele ulega pogorszeniu jej matka dostrzega w tym szansę na dodatkowy zastrzyk gotówki – tylko przez taki pryzmat spogląda na jej niedolę, materializm jest w niej bowiem silniejszy od współczucia. Adele pokornie udaje się więc do domu ciotki i roztacza nad nią opiekę. Która sprowadza się do zostawiania pod drzwiami jej pokoju (z którego Dory z jakiegoś powodu nie wychodzi) posiłków i leków oraz podążania za wytycznymi zazwyczaj spisywanymi na kartce przez jej podopieczną. Dory rzadko odzywa się do swojej siostrzenicy, choć ta parę razy stara się nawiązać rozmowę zza zamkniętych na klucz drzwi i przez dłuższy czas widz właściwie nie wie, dlaczego starsza kobieta się tak zachowuje. To jak w opowiadaniu Williama Wymarka Jacobsa „Małpia łapka”, w którym moment szczytowej grozy przypada na moment zasygnalizowania obecności czegoś potwornego za drzwiami, bo całą robotę wykonuje nasza wybujała wyobraźnia. Dopóki nie widać podopiecznej Adele, dopóki od czasu do czasu do naszych uszu dochodzi jedynie jej skrzekliwy głos oraz ciche stukanie w podłogę, dopóki tak naprawdę nie wiemy „co trzyma” starszą kobietę w tym niewielkim pomieszczeniu nasza wyobraźnia szaleje, podsuwając nam coraz to wymyślniejsze obrazy jej szkaradnej sylwetki. A przynajmniej tak być powinno. Wydaje się, że między innymi na tym zależało A.D. Calvo. I jeśli o mnie chodzi to zabieg w pełni się udał, ale szczerze powiedziawszy bardzo zdziwiłabym się, gdyby wielu widzów potrafiło doprowadzić swój umysł do choćby zbliżonego stanu.

„Sweet, Sweet Lonely Girl” to horror niszowy, który porusza się również po płaszczyźnie obyczajowej. Atmosfera podszytej zagrożeniem tajemniczości emanuje z dosłownie każdego kadru, akcenty jakie twórcy kładą na postacie Dory i Beth (w którą w znakomitym stylu wcieliła się Quinn Shephard) mają szansę ożywić wyobraźnię niektórych odbiorców i wówczas doprowadzić ich do słusznego skądinąd przekonania, że twórcy nie uciekają od stylistyki horroru. Po prostu przez większość czasu spoglądają na nią pod zupełnie innym kątem niźli ten do którego przywykli fani współczesnych kinowych straszaków. Z pozycji osób pokładających wiarę w naszą wyobraźnię, ludzi świadomych tego, że czasem wystarczy jedynie dotknąć jakiejś struny ukrytej w mózgu odbiorcy, aby pobudzić jego wyobraźnię. To niełatwa sztuka, ale nie niewykonalna, co widać choćby na tymże przykładzie (ale i na wielu innych), która moim zdaniem zda egzamin przede wszystkim w przypadku moli książkowych. Ta grupa bowiem szczególnie nasuwa mi się na myśl w kontekście obrazu, który wymaga wkładu wyobraźni odbiorcy. A.D. Calvo początkowo kreśli przygnębiający obraz nudnej egzystencji młodej kobiety – powolne najazdy kamer na jej codzienne pospolite czynności, podkreślanie monotonii w jaką wpadło samotne, nieśmiałe dziewczę podejmujące opiekę nad schorowaną ciotką, kilka fantazyjnych kątów nachylenia kamer (najbardziej pomysłowy pojawia się podczas jednej ze wspinaczek Adele po schodach) – wszystko to tworzy wrażenie swoistej intymności, przyczynia się do wytworzenia więzi pomiędzy odbiorcą i główną bohaterką, która nie sprawia, że czujemy się komfortowo, że nie niepokoi nas bliskość tej młodej kobiety przede wszystkim dlatego, że tak naprawdę nie wiemy, co dzieje się w jej głowie. Początkowo, bo gdy u jej boku pojawia się Beth, również młoda kobieta, która jednak stanowi zupełne przeciwieństwo Adele, scenarzysta w osobie A.D. Calvo zaczyna bardziej przybliżać nam charakter Adele. Pytanie tylko: czy wówczas ujawnia się jej prawdziwa osobowość, czy dziewczyna zmusza się do karygodnych zachowań po to, aby przypodobać się nowej przyjaciółce? Czy Beth, którą niejednokrotnie „przyłapujemy” na rzucaniu wrogich spojrzeń w kierunku Adele i przybieraniu kamiennego, nieprzeniknionego oblicza wywiera jakiś zgubny wpływ na psychikę pierwszoplanowej postaci z wykorzystaniem nadprzyrodzonych sił, którymi włada? A może wyjaśnienie jest bardziej zwyczajne – może Adele wpadła w sidła zastawione przez kobiecy czarny charakter, w którym nie drzemią żadne nadnaturalne moce? Czy pod którymś z wyżej wspomnianych kątów należy spoglądać na ich relację, która jak wiele na to wskazuje, powoli ewoluuje z przyjaźni w miłość? Czy obrać zupełnie inny punkt widzenia, przyjąć do wiadomości fakt, że Beth nie stanowi żadnego zagrożenia dla Adele, że jedyną osobą, która może skrzywdzić tę drugą jest ona sama? Młoda kobieta, która jak wiemy od czasu do czasu słyszy głos wypowiadający jej imię, która widzi zjawę swojej ciotki bujającą się na fotelu za jednym z mijanych przez dziewczynę drzew i która być może wcale nie odczuwa wyrzutów sumienia oszukując swoją podopieczną. Innymi słowy mamy tutaj do czynienia z przysłowiową „cichą wodą, która brzegi rwie”, czy ofiarą kobiecej, być może demonicznej postaci, która nagle wkracza w jej życie, po to, aby je doszczętnie zniszczyć? Tajemnica goni więc tajemnicę, a to wszystko spowija tak melancholijny, przytłaczający ogromem samotności i zagubienia klimat, że nawet gdybym bardzo chciała nie potrafiłabym przejść obok tego obrazu obojętnie. Nie potrafiłabym na własnej skórze nie odczuć nieprzyjemnych emocji towarzyszących głównej bohaterce tak rozpaczliwie poszukującej bratniej duszy, której nie mogłam nie współczuć, ale też nie umiałam w pełni jej zaufać. Dopiero w ostatnich partiach „Sweet, Sweet Lonely Girl” pojawia się trochę dosłowności, nie należy jednak przez to rozumieć, że twórcy posiłkują się widowiskowymi efektami specjalnymi, albo sięgają po tak prymitywne chwyty jak jump scenki - końcówka jest dynamiczna, a finał zaskakujący i dający do myślenia, ale popisywania się efekciarstwem nie zobaczymy nawet tutaj. Filmowcy nie wyrzekli się minimalizmu, pozostali mu wierni. Chociaż nadali akcji większego pędu i dodali kilka wizualnych smaczków zamiast tak jak wcześniej liczyć na wyobraźnię widza nie uczynili tego tak agresywnie, żeby sprawić wrażenie całkowitego oderwania od wcześniejszej formy.

„Sweet, Sweet Lonely Girl” to horror nastrojowy zmieszany z kinem obyczajowym, który został nakręcony jakby za podszeptem mojego gustu. W dosłownym tego określania znaczeniu tak oczywiście nie było, ale najnowszy obraz A.D. Calvo bez wątpienia powstał z myślą o tej niszy, którą sama zasilam – tej grupce widzów, która ceni sobie minimalizm, która woli dbałość o klimat i skupienie na intrygującej choć może niewyszukanej fabule od wszędobylskiego plastiku i drogiego efekciarstwa. To produkcja ukierunkowana na bardzo wąskie grono, dlatego też podejrzewam, że przejdzie bez większego echa, albo będzie się o niej mówić w prawie samych negatywach. Choć oczywiście wolałabym się mylić.

7 komentarzy:

  1. Nie miałam jeszcze okazji obejrzenia horroru z nutą opowieści obyczajowej. Tym mnie ten tytuł do siebie zachęcił. Obejrzę w wolnej chwili, gdyż jestem ciekawa czy mnie udzieli się klimat tej produkcji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Buffy, o co chodzi w tym filmie? Obejrzałam i nie zrozumiałam...dodam, że mam na swoim koncie obejrzanych setki różnych horrorów, jednak ten jest dla mnie niezrozumiały....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. SPOILERY SPOILERY SPOILERY

      Ja to interpretuję tak (ale nie wykluczam, że interpretacji może być więcej, albo że zwyczajnie jestem w błędzie). Moim zdaniem przodkowie Adele uprawiali jakieś dziwaczne, może okultystyczne praktyki (Beth niejasno o tym opowiada Adele), które przyczyniły się do obłożenia ich rodziny klątwą. Przywołali jakiegoś demona? upiora? w postaci Beth, który w pewnym momencie nawiedza niektórych kolejnych członków tej rodziny (wiemy tylko o kobietach) i doprowadzała każdego z nich do takiego stanu, że wkrótce boi się wyjść z pokoju (agorafobia). I wtedy koło się zamyka, bo ową nieszczęśnicą opiekuje się wówczas kolejna członkini tego rodu, którą w tym samym czasie nawiedza Beth. Wydaje mi się, że to zaczęło się od Dory, że brała ona udział w tym domniemanym obrzędzie, który przywołał Beth, bo ominęło matkę Adele. Z drugiej jednak strony jakieś znacznie może mieć tutaj fakt, że była ona jedynie siostrą przyrodnią Dory, ale nie wydaje mi się, bo wówczas chyba nie objęłoby to jej córki, Adele.

      Usuń
  3. UWAGA!
    Odpowiedź na spoilera!!!!!!


    Co do praktyk to się zgodzę bo faktycznie Beth mówiła coś podobnego. Jednak zastanawia mnie fotografia w końcowej scenie na której jest jej postać a chyba we wcześniejszych ujęciach nie było.
    Możliwe jest również, że to dom był nawiedzony i zatrzymywał kolejne osoby żywiąc się ich strachem (stąd pozostawanie w pokoju).
    I dlaczego Adele ciągle słyszała głosy???
    Wydaje mi się także, iż jakieś znaczenie mogły mieć porcelanowe figurki, lalki, etc. Być może to jakieś symbole, np. ta dziwna małpka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. SPOILERY

      O ile mnie pamięć nie myli to Beth była na fotografii tylko jej postać była zamazana, no i palec Adele szybko ją przykrył. Ale, ale to nie znaczy, że nie można pójść tą ścieżką, o której piszesz. Nie wiem, czy nie można by też kombinować tak, że Beth była przyjaciółką z dzieciństwa Dory, albo członkinią jej rodziny i ta druga jakoś przyczyniła się do jej śmierci. Że Beth powróciła jako upiór? duch? i mści się teraz na samej Dory, jej opiekunce, potem opiekunce tej drugiej i tak dalej. W sumie to jakby tak poszukać to pewnie jeszcze parę możliwych interpretacji by się nasunęło;) Innymi słowy chyba mamy tutaj tego rodzaju film, który może być rozumiany / odbierany na różne sposoby.

      Usuń
    2. Faktycznie możemy tutaj dywagowac nad interpretacją tego filmu ale chyba nie jesteśmy w stanie odgadnąć zamysłu reżysera.:)

      Usuń