Sędzia
federalny, Scott Sampson, szczęśliwy mąż i ojciec sześcioletnich
bliźniąt, Sama i Emmy, pewnego popołudnia odbiera SMS-a od żony
Alison, w którym kobieta informuje go, że tym razem to ona odbierze
dzieci ze szkoły. Tego samego dnia pani Sampson wraca do domu bez
Sama i Emmy, upierając się, że nie wysyłała Scottowi żadnej
wiadomości. Zaraz potem sędzia odbiera telefon od
niezidentyfikowanego mężczyzny, który informuje go, że jego
dzieci zostały porwane. W zamian za życie Sama i Emmy wymaga od
Sampsonów absolutnej dyskrecji – nie wolno im z nikim dzielić się
wiadomością o porwaniu. Ponadto chce, aby Scott wydał podyktowany
przez niego werdykt w jednej ze spraw, którą się zajmuje. Z czasem
okazuje się, że w dniu porwania bliźniąt sędzia odebrał jedynie
wstępną instrukcję, że oczekuje się od niego czegoś więcej, a
wypełnienie żądań porywaczy zajmie nieporównanie więcej czasu
niż zakładał. Na domiar złego Scott odkrywa, że jest okłamywany
przez Alison, przed którą również ukrywa kilka faktów.
Brad
Parks jest amerykańskim powieściopisarzem, który wsławił się
literacką serią o fikcyjnym dziennikarzu śledczym Carterze Rossie.
Pisarska kariera Parksa rozwija się szybko od 2009 roku, kiedy to w
Stanach Zjednoczonych ukazała się jego debiutancka powieść.
Zdążył już zaskarbić sobie niemałe grono wiernych czytelników
i wbić się w świadomość opinii publicznej, jako jedyny pisarz
uhonorowany wszystkimi trzema prestiżowymi nagrodami: Shamusa, Nero
i Lefty. Pierwotnie wydany w 2017 roku thriller „Siedź cicho”
jest utworem autonomicznym, niepowiązanym z kryminalną serią Brada
Parksa, który został bardzo dobrze przyjęty zarówno przez krytykę
oraz zwykłych amerykańskich czytelników, jak i wielu innych
pisarzy. Jeffery Deaver w swojej opinii na temat „Siedź cicho”
obiecywał porywającą dynamikę, Chris Pavone fascynujące
postacie, zaskakujące zwroty akcji i wściekłe napięcie, a Peter
James potężne nagromadzenie emocji.
Przytoczone
wyżej entuzjastyczne wypowiedzi na temat „Siedź cicho” w moich
oczach doskonale oddają faktyczną wartość tej książki – w
żadnym wypadku nie są jedynie czczymi gadkami, obietnicami
nieznajdującymi pokrycia w rzeczywistości, wymuszonymi
uprzejmościami w stosunku do Brada Parksa. Poziom literackich
thrillerów w obecnych czasach jest bardzo wysoki. Nie chcę
oczywiście przez to powiedzieć, że wszystkie współczesne
powieści przypisane do tego gatunku przedstawiają sobą dużą
wartość, bo tandeta też się pojawia, ale o wiele łatwiej jest
znaleźć jakiś godny uwagi nowszy dreszczowiec niż na przykład
horror. A przynajmniej ja od dłuższego czasu odnoszę takie
wrażenie. Moim zdaniem ta wysoko zawieszona poprzeczka zmusza
autorów dreszczowców do wzmożonego wysiłku, trzeba się bowiem
nielicho natrudzić, żeby jej dosięgnąć. Czytelnicy z lektury na
lekturę stają się coraz bardziej wymagający, dlatego potrzeba
niemałego talentu i niestrudzonej pracy, aby zdobyć uznanie z ich
strony, o które to zabiega chyba każdy powieściopisarz. Zapytacie
więc: co takiego wyjątkowego jest w powieści, która jak wskazuje
już sam opis zamieszczony na okładce, koncentruje się na mocno
wyświechtanym motywie porwania dzieci? Istotnie, po niniejszy wątek
sięgało już wielu artystów, z lepszym lub gorszym skutkiem, ale
intryga, którą Parks zbudował na owym fundamencie odróżnia to
dziełko od innych thrillerów o porwaniu dzieci / dziecka. Jednym z
najlepszych pomysłów autora „Siedź cicho” było uczynienie
głównym bohaterem i zarazem narratorem (z wyłączeniem krótkich
relacji z niektórych poczynań porywaczy pisanych w trzeciej osobie)
sędziego federalnego, bo dzięki temu wprowadził w fabułę jakże
dramatyczny konflikt pomiędzy życiem rodzinnym i zawodowym. A
raczej powołaniem. Od sędziego wymaga się stania na straży prawa,
wydawania niezawisłych wyroków w oparciu o przedstawione mu dowody.
W przeciwnym wypadku mamy do czynienia ze skorumpowanym osobnikiem
niegodnym przywdziewania togi, z kimś kto powinien zostać
pociągnięty do odpowiedzialności za pogwałcenie Konstytucji, kimś
kto zasługuje jedynie na najwyższe potępienie. A co jeśli
rzeczony sędzia musi wybierać między życiem swoich własnych
dzieci a wartościami przyświecającymi stanowisku, które piastuje?
Czy takiego sędziego powinno się potępiać? Czy właściwe
wykonywanie obowiązków sędziego powinno być dla niego wartością
nadrzędną, ważniejszą nawet od życia jego własnych dzieci? Na
to pytanie nietrudno sobie odpowiedzieć. Nawet wziąwszy pod uwagę
nieprzyjemne reperkusje w postaci działania wbrew prawu i interesowi
społecznemu, w postaci pogwałcenia niezawisłości sędziego,
uczynienia z niego swoistej marionetki sterowanej przez okrutnych
przestępców. Brad Parks od początku sympatyzuje ze Scottem –
kreśli rozpaczliwą sytuację, w której się znalazł w sposób,
który ani przez chwilę nie każe czytelnikowi powątpiewać w
słuszność jego decyzji. Od początku trwamy w przekonaniu, że
sędziowskie powołanie w zaistniałych okolicznościach nie ma
absolutnie żadnego znaczenia, że życie niewinnych sześciolatków,
swoich własnych dzieci, jest nieporównanie ważniejsze. Brad Parks
w ten oto sposób otwiera wątek sądowy, w tym aspekcie najsilniej
skupiając się na dwóch rozprawach, którym przewodniczy sędzia
sterowany przez kryminalistów i przez które przeprowadza odbiorców
z rzadko spotykanym wyczuciem dramaturgii, z dbałością o
nieustannie wzrastające napięcie, dodatkowo podkręcane coraz to
bardziej napiętym życiem prywatnym głównego bohatera.
„Bezpieczeństwo
było iluzją, wielkim kłamstwem, którym się karmiliśmy, żeby
nie myśleć o ponurym stanie ludzkiej duszy. Umowa społeczna była
bardziej zamkiem na piasku niż kamienną budowlą. W dowolnej chwili
mógł go zdmuchnąć z powierzchni ziemi każdy, kto miał
dostatecznie silne płuca.”
Brad
Parks zaczyna swoją opowieść od hitchcocowskiego trzęsienia ziemi
w postaci porwania dwójki sześciolatków i przekazania żądań
porywaczy, a następnie dając czytelnikom niezaprzeczalne dowody
dostosowywania się do dalszych sformułowań zasady, którą tak
uwielbiał nadmieniony reżyser. Akcja nie zwalnia po tej wstępnej,
ogłuszającej informacji, tylko nabiera jeszcze większego tempa, co
swoją drogą wcześniej wydawało mi się rzeczą nieosiągalną. Bo
czy dążenie zrozpaczonych rodziców do odzyskania swoich dzieci
może przyćmić wcześniej zdetonowaną bombę? Nieodkrywczą, ale
to i tak nie zmniejsza jej mocy, zapewne dzięki doskonałemu stylowi
obranemu przez autora. Podejrzewałam, że Brad Parks uraczy mnie
standardowym dążeniem zrozpaczonych rodziców do odzyskania ich
pociech, konwencjonalnym amatorskim dochodzeniem śladami porywaczy,
przewidywalną intrygą, uknutą przez osobę, której tożsamości
domyślę się na długo przed wyjawieniem tego faktu przez autora. A
tymczasem dostałam opowieść, która nie dawała nawet chwili
oddechu, sytuację zmieniającą się jak w kalejdoskopie za sprawą
coraz to bardziej zdumiewających zwrotów akcji, powoli składających
się na coraz to bardziej logiczny ciąg wydarzeń, którego i tak do
końca nie byłam pewna, bo przecież wcześniej Ross kilkukrotnie
udowodnił mi, że jednym zdecydowanym posunięciem może zrujnować
cały zbudowany przez siebie porządek. I niezwłocznie przystąpić
do tworzenia nowego, jeszcze bardziej fascynującego i zarazem
ściślej koegzystującego z (w domyśle) niezaprzeczalnymi,
niezbywalnymi faktami ujawnionymi wcześniej. Podejrzani mnożną się
w zastraszający tempie, z poczynań głównego bohatera przebija
coraz większa desperacja, a zastanawiające zachowanie jego żony z
czasem zmusza nas do wyciągania iście wstrząsających wniosków.
Na domiar złego porywacze wykazują się coraz większą
bezwzględnością w stosunku do córeczki Sampsonów, widać, że są
gotowi na absolutnie wszystko, aby osiągnąć swój cel, którego
nie znamy. I zaryzykuję przypuszczenie, że żaden odbiorca „Siedź
cicho” nie będzie w stanie przedwcześnie przeniknąć ich planu,
domyślić się co nimi kieruje, jakie korzyści chcą osiągnąć
poprzez „wzięcie sędziego federalnego na smycz”. Z której co
jakiś czas się zrywa, tym samym racząc nas kolejnymi niebywale
trzymającymi w napięciu, nierzadko osnutymi paranoiczną wręcz
atmosferą tkwienia wyłącznie w gronie osób zamieszanych w spisek,
staraniami Scotta w kierunku przechytrzenia porywaczy.
Wypunktowywania minusów „Siedź cicho” ode mnie nie oczekujcie,
bo choć szukałam ich z niemalże nadludzkim zapamiętaniem to nie
udało mi się znaleźć ani jednego. Chociaż nie, jeśli spojrzeć
na to pod odpowiednim kątem to końcówka mogłaby być bardziej
porażająca. Cała historia mogłaby dobrnąć do punktu wcześniej
zasugerowanego przez samego autora (oczywiście bez owej uprzedniej
sygnalizacji), ponieważ to moim zdaniem byłoby wyrazem większej
bezkompromisowości. Z drugiej jednak strony wybrany przez Brada
Parksa finał i poprzedzające go rewelacje też mogą poszczycić
się wieloma superlatywami – jest zaskoczenie, jest wzruszenie i
jest dramatyzm, więc tak na dobrą sprawę za bardzo narzekać i tak
chyba nie można.
Na
koniec mam taką małą prośbę do polskich wydawców o wypuszczenie
na nasz rynek również wcześniejszych utworów Brada Parksa, bo
skazanie mnie na znajomość tylko jednej publikacji takiego
utalentowanego powieściopisarza byłoby istną torturą. Zwykłym
okrucieństwem, którego wybaczyć nijak by się nie dało. Tak więc
do naszych rodzimych wydawców apeluję o opublikowanie polskich
wydań innych książek Parksa, a wielbicieli literackich thrillerów
bardzo proszę o sięgnięcie po „Siedź cicho”. Tej grupie w szczególności wyjdzie to chyba na dobre.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz