Lenore
Harker zawiesza studia, aby móc w pełni poświęcić się opiece
nad swoim dzieckiem, które już wkrótce ma przyjść na świat.
Wprowadza się do domu swojego chłopaka, ojca dziecka, architekta
Franka Davisa, który od śmierci rodziców mieszka z poruszającym
się na wózku inwalidzkim młodszym bratem Chrisem. Niedługo po
przyjeździe do nowego lokum Lenore dostaje skurczy. Frank zawozi ją
do szpitala, a lekarze decydują się na cesarskie cięcie. Usypiają
ciężarną, a gdy kobieta wraca do przytomności dowiaduje się, że
ma zdrowego syna, któremu ona i Frank dają na imię Daniel. Ona i
jej partner zostają także poinformowani o zabójstwach lekarzy i
pielęgniarek, do których doszło tuż po porodzie, w sali, w której
znaleziono Lenore i jej dziecko. Po powrocie do domu Lenore skupia
się głównie na Danielu, a Frank dużo czasu spędza w pracy.
Kobieta szybko odkrywa, że ich syn nie jest zwyczajnym dzieckiem.
Poznaje jego morderczą naturę, ale z nikim nie dzieli się tą
informacją. Ukrywa dowody zbrodni Daniela, dziecka łaknącego krwi
i surowego mięsa zwierząt oraz ludzi.
„To
żyje” w reżyserii Josefa Rusnaka jest remakiem „A jednak żyje”
Larry'ego Cohena z 1974 roku, horroru, który ponadto doczekał się
jeszcze (jak na razie) dwóch sequeli. W swoich rodzimych Stanach
Zjednoczonych film trafił bezpośrednio na rynek DVD w 2009 roku, a
jego budżet oszacowano na dziesięć milionów dolarów. Twórca
oryginału Larry Cohen brał udział w pisaniu scenariusza –
działał przy tym wspólnie z Paulem Sopocy i Jamesem Portolese –
ale kilka lat po premierze produkcji Rusnaka radził fanom „A
jednak żyje” trzymać się z dala od jego remake'u. Obraz Rusnaka
opisał słowem „okropny”, w czym wtóruje mu duża część
pozostałych odbiorców „To żyje”. Właściwie to negatywne
opinie na temat tej produkcji dominują. Można chyba bezpiecznie
stwierdzić, że nowa wersja ma zdecydowanie więcej przeciwników
niźli zwolenników.
Nie
należę do tych osób, które z góry skreślają wszystkie remaki
tylko dlatego, że są remake'ami. Nie mam też wobec nich
wygórowanych wymagań, bo nie znam wielu uwspółcześnionych wersji
horrorów, które (w mojej ocenie) przebijają swoje pierwowzory lub
chociaż im dorównują. Zresztą, szczerze powiedziawszy, do
wszystkich XXI-wiecznych filmów grozy zasiadam bez dużych
oczekiwań. Takie pesymistyczne nastawienie od czasu do czasu owocuje
niemałą niespodzianką i oczywiście pozwala uniknąć
rozczarowania, gdy film w mojej ocenie nie dobija nawet do średniej.
Jestem przekonana, że tak, jak wielu przede mną, nie zostawiłabym
na „To żyje” suchej nitki, gdybym przygotowała się na godne
pierwowzoru widowisko, na poziom zbliżony do poziomu „A jednak
żyje” Larry'ego Cohena. Obawiałam się spotkania z tzw. remakiem
całkowitym, bo choć wprost przepadam za nową wersją „Funny
Games” Michaela Hanekego to już taki „Psychol” Gusa Van Santa
i „Omen” Johna Moore'a nielicho mnie wynudziły. Lubię, gdy
remaki nie kalkują zbytnio z oryginałów, gdy zawiera się w nich
coś, czego nie odnajdę w pierwowzorze, dlatego ulżyło mi, kiedy
uświadomiłam sobie, że scenariusz „To żyje” nie jest kopią
scenariusza „A jednak żyje”. A do takiego przekonania doszłam
już we wstępnej fazie seansu, podczas scen osadzonych na uczelni.
Wówczas to poznajemy ciężarną młodą kobietę, Lenore Harker,
która właśnie zawiesiła studia i przygotowuje się do
przeprowadzki do położonego z dala od miasta domu jej chłopaka
Franka Davisa. Jej najlepsza przyjaciółka, Marnie, uważa, że źle
robi, że nie powinna ryzykować przekreślenia wszystkiego, co
dotychczas osiągnęła, ale Lenore jest zdecydowana zasmakować
innego życia. Jej partner i zarazem ojciec dziecka, które już
wkrótce przyjdzie na świat, nie posiada się ze szczęścia na myśl
o założeniu rodziny. Od śmierci rodziców Frank mieszkał tylko ze
swoim niepełnosprawnym młodszym bratem, Chrisem, z którym Lenore
udało się nawiązać dobrą relację. Chłopiec nie ma więc nic
przeciwko nowym domownikom. Ale jego nastawienie zmienia się wkrótce
po narodzinach jego bratanka, Daniela. Dziecka, które bynajmniej
zwyczajne nie jest. W „A jednak żyje” zmutowany noworodek uciekł
ze szpitala zaraz po porodzie i przez długi czas przebywał poza
domem swoich rodziców, siejąc postrach w mieście. Scenarzyści
remake'u zmienili dzieje małego potworka – Daniel sam nie opuszcza
szpitala. Rodzice zabierają go do domu, po czym roztaczają nad nim
troskliwą opiekę. Zwłaszcza Lenore, bo Frank dużo czasu spędza w
pracy. W końcu jest jedynym żywicielem rodziny. Przez to właśnie
mężczyzna widzi mniej niż Lenore, a właściwie to jest ślepy na
to, co się dzieje. Nie zna prawdziwej natury swojego syna, nie ma
pojęcia o jego nietypowych zwyczajach żywieniowych, za to jego
partnerka szybko poznaje prawdziwe oblicze ich latorośli. Larry
Cohen, Paul Sopocy i James Portolese kreatywnością się tutaj nie
wykazali – podczepili się pod znany motyw wychowywania morderczego
dzieciaka, z tą różnicą, że postawili na niemowlaka, a nie
kilkulatka/kilkunastolatka, jak to zazwyczaj bywa. Daniel nie jest
Antychrystem jak Damien Thorn, ani młodocianym psychopatą jak Henry
z thrillera Josepha Rubena. Jest zmutowanym człowiekiem
rozsmakowanym w krwi i mięsie zwierząt oraz ludzi. Ale ci, którzy
potraktują to jako zapowiedź odstręczającej, szokującej rzezi,
nastawią się na multum realistycznie się prezentujących scen
mordów to najpewniej srogo się zawiodą. Dziesięć milionów
dolarów to całkiem sporo jak na horror, który w dodatku w swoim
rodzimych kraju został wpuszczony bezpośrednio na rynek DVD. Te
większe nakłady pieniężne zawsze działają na mnie
alarmistycznie, ponieważ aż nazbyt często okazuje się, że w
takich filmach nie brakuje jakże sztucznych efektów komputerowych,
za to tych preferowanych przeze mnie, efektów praktycznych,
fizycznie obecnych na planie, już tak. I tak też jest w tym
przypadku. Właściwie to najlepiej spuścić zasłonę milczenia na
tą różową krew i wygenerowane komputerowo rany zadawane przez
krwiożerczego mutanta, bo po co podsycać swoją wściekłość?
Lepiej jak najszybciej wyrzucić z pamięci właściwie wszystkie
ujęcia gore i skupić się na innych aspektach „To żyje”.
Wielu
odbiorców tego filmu uważa, że proces gnicia zaczyna się tutaj od
scenariusza, że już twórca oryginału Larry Cohen oraz
współpracujący z nim Paul Sopocy i James Portolese zaszkodzili
temu obrazowi. Fabułę oskarża się między innymi o monotonię i
rażące nielogiczności, ale akurat ja tego tutaj nie dostrzegłam.
Opowieść jest wtórna i bynajmniej nie dlatego, że to remake, bo
znacznie różni się od oryginału, ale z powodu, o którym
wspomniałam wcześniej. Wykorzystano motyw dobrze znany wielbicielom
horrorów i thrillerów, z modyfikacją, z którą zderzył nas już
Larry Cohen w swoim obrazie z 1974 roku, ale jako, że innowacyjność
nie jest dla mnie ważna i ze względu na sympatię, jaką żywię do
tej konwencji, powtarzalność w najmniejszym stopniu mi nie
przeszkadzała. Aktorstwo już tak. Ani odtwórczyni roli głównej,
Bijou Phillips, ani partnerujący jej James Murray, ani nawet
młodociany Raphael Coleman wcielający się w postać poruszającego
się na wózku inwalidzkim brata Franka Davisa, ojca małego
potworka, nie przekonali mnie do swoich bohaterów. Obniżali poziom
wiarygodności, który przez te przeklęte efekty komputerowe i tak
nie był zbyt wysoki. Sytuację trochę ratowała atmosfera. W sumie
to klimat moim zdaniem wyszedł twórcom najlepiej. Powtórki z
oryginału na tym polu także nie uświadczymy, a nawet będziemy w
stanie wymienić sporo tytułów innych XXI-wiecznych horrorów,
które mogą się pochwalić dużo lepszą atmosferą, ale jeśli o
mnie chodzi to jeszcze częściej stykam się z czymś nieporównanie
gorszym. Lokalizacja bardzo pomogła Josephowi Rusnakowi i jego
ekipie w wytworzeniu podszytej zdefiniowanym zagrożeniem aury
wyobcowania, ale nie bez znaczenia są też zdjęcia Wedigo von
Schultzendorffa. W miarę mroczne, z lekka metaliczne obrazy
położonego z dala od miasta, na istnym pustkowiu, uroczego domu,
nieopodal którego rozciąga się też las, gdzie mały mutant zwykł
polować na zwierzynę. Koncentracja scenarzystów przede wszystkim
na Lenore, pokazywanie jej samotnych zmagań z nową, koszmarną
rzeczywistością, w jakiej znalazła się za sprawą swojego
niedawno narodzonego syna podsyca poczucie wyalienowania
wprowadzonego przez scenerię, a jej zachowanie ubarwia tę opowieść.
Zamiast matki stającej do walki ze swoim morderczym dzieckiem
dostajemy kobietę, która stawia się w pozycji jego wspólniczki.
Nie pomaga mu w popełnianiu zbrodni, nie zachęca go do tego,
bynajmniej nie reaguje radością na widok zwłok zwierząt i ludzi.
Aż tak zaburzona Lenore nie jest. Aczkolwiek jej psychika ewidentnie
uległa pewnemu zdestabilizowaniu. Główna bohaterka „To żyje”
pozbywa się znajdowanych resztek zwłok i nie informuje nikogo,
nawet swojego partnera, o prawdziwej naturze Daniela. UWAGA
SPOILER Taka postawa mogła narodzić się z poczucia winy (poza
matczyną miłością, rzecz jasna). Z czasem dowiadujemy się
bowiem, że Lenore na początku ciąży zażyła zakupione przez
Internet tabletki poronne, które (w domyśle) według niej mogły
wywołać mutację płodu. W tym wątku można dopatrzeć się
swoistej przestrogi przed zażywaniem niesprawdzonych środków, przed
próbami usunięcia noszonego pod sercem płodu na własną rękę,
bez oddawania się w ręce specjalistów, albo krytyki aborcji w
ogóle KONIEC SPOILERA. W każdym razie zaczyna się od
gryzienia matce piersi podczas karmienia. Potem mały Daniel
przerzuca się na zwierzęta, na które sam poluje (chciałabym to
zobaczyć, ale niestety oszczędzono mi widoku raczkującego malca
ganiającego za pożywieniem), a z czasem bierze się za ludzi,
skrzętnie omijając członków swojej rodziny. W przeciwieństwie do
„A jednak żyje” z 1974 roku zazwyczaj wygląda jak zwyczajne
dziecko, ale od czasu do czasu jego twarz się zmienia i wówczas...
no, widzimy kolejny porażający sztucznością twór, tak tandetny,
że aż marzy się, żeby jak najszybciej puścić to w niepamięć.
W
stanie najwyższego napięcia tego remake'u nie oglądałam, mocnych
wrażeń mi nie zapewnił, ale całkowicie obojętna na los bohaterów
też nie byłam. „A jednak żyje” jest dużo bardziej
poruszający, wzbudza o wiele silniejsze emocje, ale jak nie ma się
dużych wymagań to i tę podróbkę można wchłonąć bez ogromnych
cierpień. Przymknąć oczy na parę mankamentów trzeba, cudów
spodziewać się nie należy, ale w kategorii niewymagającej
myślenia jednorazowej jako takiej rozrywki może się sprawdzić.
Zwłaszcza wtedy gdy zrezygnuje się z zestawiania go z oryginałem,
gdy nie będzie się nastawiało na jakość zbliżoną do „A
jednak żyje” Larry'ego Cohena tylko co najwyżej na typowego
średniaczka, horror niczym niewyróżniający się na tle
współczesnych rąbanek, którego lepiej traktować jak wypełniacz
tego wolnego czasu, z którym akurat nie ma się co zrobić.
Mocna książka - dosyć kontrowersyjna, ale mocna. Zdecydowanie polecam każdemu, kto musiał przez to przejsć.
OdpowiedzUsuń