Stronki na blogu

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Wendy Walker „Śladami Emmy”

Siostry Tanner, piętnastoletnia Cassandra i siedemnastoletnia Emma, zaginęły przed trzema laty. Teraz młodsza z nich wraca do domu, do narcystycznej matki Judy Martin mieszkającej ze swoim drugim mężem. Prowadzący tę sprawę agent FBI Leo Strauss pozwala uczestniczyć w niej doktor Abigail Winter, psychologowi sądowemu z ich biura, która tak jak on była zaangażowana w sprawę zniknięcia sióstr Tanner przed trzema laty. Kobieta była i wciąż jest przekonana, że w domu Judy Martin źle się działo i w przeciwieństwie do innych osób biorących udział w śledztwie podejrzewała, że matka Cass i Emmy ma narcystyczne zaburzenie osobowości. Ale Cassandra nie opowiada o swoim trudnym życiu u boku chorej matki tylko o ostatnich trzech latach spędzonych na jednej z wysp w stanie Maine. O ludziach, którzy przetrzymywali tam ją i jej siostrę wbrew ich woli, o piekle jakie zgotowali jej i Emmie i o swojej ucieczce z wyspy. Nade wszystko pragnie, by odnaleziono jej siostrę, ale informacje, które podaje agentom są tak skąpe, że to wymaga czasu. Tymczasem doktor Winter zaczyna podejrzewać, że ta sprawa ma jakieś drugie dno.

Amerykanka Wendy Walker, była analityczka finansowa i prawniczka specjalizująca się w prawie rodzinnym, na rynku literackim zadebiutowała w roku 2016 – wówczas to w Stanach Zjednoczonych ukazało się pierwsze wydanie jej pierwszej powieści, thrillera psychologicznego „All Is Not Forgotten”, który w Polsce pojawił się w roku 2017 pod tytułem „Nie wszystko zostało zapomniane”. „Śladami Emmy” to druga książka Walker i na pewno nie ostatnia, bo pisarka ogłosiła już, że właśnie pracuje nad swoim kolejnym utworem, który to tak samo jak jej dwie poprzednie powieści będzie thrillerem. I dobrze, bo choć „Nie wszystko zostało zapomniane” nie miałam jeszcze okazji przeczytać to „Śladami Emmy” wyrobiło we mnie przekonanie, że w tym gatunku Walker czuje się jak przysłowiowa ryba w wodzie.

„Wierzymy w to, w co pragniemy wierzyć”. Takim oto stwierdzeniem Wendy Walker rozpoczyna swoją opowieść (nie licząc króciutkiego ustępu zamieszczonego tuż przed). Zdaniem przewijającym się w głowie osiemnastoletniej Cassandry Tanner, która po trzech latach przymusowej rozłąki z rodziną wraca do domu. To ważne, bo to ona będzie opowiadać o tym, co działo się z nią i jej starszą siostrą, Emmą, przez ostatnie lata. Tylko ona posiada wiedzę o tym, co najbardziej interesuje czytelnika, można wręcz rzec, że w tej materii tylko na niej może polegać. Ale już to pierwsze zdanie zabrania odbiorcy w pełni jej ufać, każe mu podejrzliwie reagować na jej słowa, starać się oddzielić prawdę od kłamstw. A przynajmniej ja tak odczytałam zamiary Walker, a żeby było jeszcze ciekawiej w parze z podejrzliwością szło we mnie przemożne pragnienie odrzucenia precz tego sceptycyzmu i zaprzestania doszukiwania się w tym jakiegoś drugiego dna. Bo opowieść Cass była na tyle prawdopodobna i szczegółowa, że spokojnie można było w to uwierzyć. Gdyby nie jej przemyślenia, drobne nieścisłości, które wkradały się w jej zeznania (chociaż te można było wytłumaczyć stresem, w jakim żyła) i silne postanowienie niedzielenia się ze śledczymi swoją traumatyczną egzystencją w domu rodzinnym, w którym niepodzielną władzę sprawowała jej narcystyczna matka Judy Martin. Chociaż może nie do końca „niepodzielną”, bo jak zauważyła sama Cass miejsce to było polem bitwy paru osób, gdzie każda dążyła do osiągnięcia swoich własnych celów. A Cass była tylko obserwatorem, niemalże niewidzialną istotą, która z trudem znosiła coraz bardziej napiętą atmosferę panującą w domu. W omawianej powieści przeplatają się dwie perspektywy – trzecioosobowa skupiająca się na doktor Abigail Winter i pierwszoosobowa, z punktu widzenia Cass. Ta druga cechuje się nieporównanie większą wnikliwością. Walker najbardziej zagłębia się w umysł najmłodszej członkini rodu Tannerów, która to poddaje dosyć szczegółowej analizie całe swoje otoczenie. Głównie pozostałych domowników w okresie sprzed zaginięcia jej i jej siostry, bo w „Śladami Emmy” odnajdziemy liczne retrospekcje, będziemy wpychani przez Cass w przeszłość, która bynajmniej nie była dla niej usłana różami. Wszak mieszkała pod jednym dachem z osobą dotkniętą narcystycznym zaburzeniem osobowości, z matką, która wykorzystywała swoje córki do podnoszenia swojego poczucia wartości, dla której liczył się tylko jej własny komfort życiowy, a jeśli ktoś ośmielił się go zakłócić bezzwłocznie przechodziła do ataku. Postać Judy Martin, wybór akurat tego zaburzenia psychicznego stanowi jeden z czołowych motorów napędowych „Śladami Emmy”. To wionący świeżością, mocno intrygujący motyw, który generuje niemałe napięcie, stanowi zapowiedź rychłego nieszczęścia, którego natury aż do ostatnich partii książki możemy się tylko domyślać. Część z tego udało mi się przewidzieć, ogólny zarys finału mnie nie zaskoczył - szczerze mówiąc to wymyśliłam sobie trochę bardziej wstrząsający scenariusz, ale nie oznacza to, że ostało się bez żadnych niespodzianek, bo kilka ważnych detali zamykających tę opowieść przyjęłam z niemałym zdumieniem. Na tyle dużym, żebym doszła do przekonania, że Wendy Walker w pewnym stopniu już opanowała sztukę zaskakiwania czytelników, że niewiele jej brakuje do osiągnięcia mistrzowskiego poziomu na tym konkretnym polu.

Dwie pierwszoplanowe bohaterki. Trzy okresy czasowe. I mnóstwo pytań, na które jak najszybciej chce się znaleźć odpowiedzi, a które autorka książki długo stara się zaciemniać. W stosunkowo krótkiej publikacji Wendy Walker udało się zmieścić aktualne dzieje Cass Tanner i doktor Abigail Winter, poprzedzający je pobyt tej pierwszej i jej starszej siostry Emmy na jednej z wysp w stanie Maine i jeszcze wcześniejsze wyrywki z ich życia u boku narcystycznej matki. Styl autorki do najbardziej szczegółowych z pewnością nie należy – Walker nie operuje długimi zdaniami i nie serwuje bardzo obszernych opisów miejsc i wydarzeń, chociaż kluczowe postacie, poza doktor Winter omawia dosyć szeroko, a przecież w tego typu historiach akurat bohaterowie i antybohaterowie są najważniejsi. Niemniej nie miałabym nic przeciwko większemu rozbudowaniu tej opowieść. Zwłaszcza w przypadku retrospekcji z życia Cass i Emmy u boku rodzica z narcystycznym zaburzeniem osobowości chciałoby się bardziej szczegółowych opisów i jeszcze więcej burzliwych i coraz to bardziej złowróżbnych sytuacji. Bo te fragmenty angażowały mnie najsilniej, dostarczały zdecydowanie najwięcej tak pożądanych niewygodnych emocji, więcej nawet niż opowieść Cass o uwięzieniu jej i Emmy na wyspie przez małżeństwo, które zdawało się być zdolne nawet do morderstwa. Co nie wróżyło dobrze starszej siostrze Cassandry, którą ta była zmuszona zostawić z ich oprawcami. Nie oznacza to jednak, że z trudem zagłębiałam się w zeznania osiemnastoletniej panny Tanner, dziewczyny dzielącej się ze śledczymi swoimi przeżyciami z ostatnich trzech lat, nastolatki, której udało się uciec, ale nie posiada informacji, które pozwoliłyby agentom FBI szybko dotrzeć do jej siostry. Czas ucieka – im dłużej śledczy kręcą się w kółko, tym większe prawdopodobieństwo, że już nigdy nie uda im się odnaleźć Emmy. A głównie na tym zdaje się zależeć jej młodszej siostrze. Właśnie „zdaje się”, bo czytelnicy, tak samo jak doktor Winter z czasem prawdopodobnie nabiorą przekonania, że Cass ma jakiś sekretny plan. Autorka wcale tego nie ukrywa. Wręcz przeciwnie: nie ustaje w wysiłkach mających wyrobić w odbiorcach pewność, że dziewczyna toczy jakąś grę i chociaż doskonale wiemy, kogo obrała sobie za cel, to już sposób jaki wybrała do osiągnięcia tego, o czym od dawna marzy, jest mocno zastanawiający. Jak to się ma do historii, którą Cass dzieli się ze śledczymi? I czy jakiś związek w ogóle istnieje? Dlaczego osiemnastolatka wybrała tak zawoalowany sposób na przekazanie innym prawdy o swojej rodzinie i co tak naprawdę wydarzyło się na wyspie? I czy w ogóle tam była? A jeśli nie tam, to gdzie spędziła ostatnie trzy lata swojego życia – co ona i Emma zrobiły takiego, że były zmuszone do ukrywania się przed światem? I czy w ogóle zrobiły coś złego, czy może rzeczywiście były, a jedna z nich nadal jest, ofiarami mocno zaburzonych jednostek? „Z deszczu pod rynnę”, ktoś mógłby rzec. Od znęcającej się nad nimi matki do równie okrutnych nieznajomych, którzy jak wynika z historii Cass (która wcale nie musi być prawdziwa) mieli zgoła inne potrzeby od ich narcystycznej rodzicielki. Wszystkie te pytania, wątpliwości, mnogość alternatywnych wersji wydarzeń, które się nasuwają podczas śledzenia wszystkich tych historii podawanych przez Cass Tanner – to wszystko tak silnie podsycało moją ciekawość, tak mocno przykuwało moją uwagę i rozpędzało trybiki w moim mózgu do tak szaleńczego tempa, że naprawdę ciężko było mi oderwać się od kart „Śladami Emmy”. Z wielkim żalem przyjmowałam konieczność zrobienia sobie przerwy od lektury i z ogromną radością (która pewnie byłaby jeszcze większa, gdyby bardziej ten utwór rozbudowano) wracałam do mrocznego świata wykreowanego przez Wendy Walker. A i jeszcze muszę pochwalić nastrojową okładkę polskiego wydania tej książki – kojarzy mi się z głównym plakatem „Egzorcyzmów Emily Rose” Scotta Derricksona.

Nie mam żadnych oporów przed rekomendowaniem „Śladami Emmy” każdemu miłośnikowi i miłośniczce literackich thrillerów psychologicznych. Nie jest to oczywiście powieść doskonała - to znaczy w mojej ocenie posiada kilka minusów, ale nie sądzę, żeby znacząco rzutowały one na jakość tego dokonania Wendy Walker. A właściwie to wątpię, żeby znalazło się wielu odbiorców, którzy w ogóle znajdą tutaj jakieś uchybienia. Coś, co według nich powinno się poprawić. Bo „Śladami Emmy” spisano w stylu preferowanym przez niezliczoną ilość współczesnych czytelników, a autorka na tyle zwinnie porusza się w ramach thrillera psychologicznego, tak dobrze dobrze czuje się w tym gatunku, że nie mam absolutnie żadnych wątpliwości, że jej druga powieść zyska sporo sympatyków. Do których, mimo wszystko, i ja się zaliczam.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

1 komentarz:

  1. Zabrzmi banalnie, ale chcę przeczytać. Bardzo mnie ciekawi ten cały narcyzm.

    OdpowiedzUsuń