Nastoletni
Jarod Leary jest outsiderem. Nie ma przyjaciół, a na domiar złego
dręczy go grupka jego rówieśników. Od śmierci ojca mieszka tylko
z matką, która, ku wielkiemu niezadowoleniu Jaroda, niedawno
zaczęła spotykać się z mężczyznami. Kobieta chce, by jej syn
znalazł jakąś pracę, do której mógłby chodzić po szkole i w
weekendy. Jarod udaje się więc do krematorium należącego do
mężczyzny imieniem Stan, który nikogo nie zatrudnia. Nie jest on
chętny do dania posady Jarodowi, ale propozycja, którą chłopak mu
przedstawia jest na tyle atrakcyjna, że postanawia dać mu szansę.
Nastolatek bardzo przykłada się do pracy, ale dla Stana większe
znaczenie ma to, że ma wreszcie kogoś, z kim dobrze się rozumie.
Chłopak nie wie o tym, że Stan jest seryjnym mordercą, polującym
głównie na osoby, które w jakiś sposób mu się naraziły i
przechowującym urny z prochami swoich ofiar w krematorium, którego
jest właścicielem. A teraz nie zawaha się również zabić
każdego, kto uprzykrza życie Jarodowi.
„Śmierć
i kremacja” to niezależny amerykański thriller w reżyserii
debiutującego w pełnym metrażu Justina Steele'a. Scenariusz
napisał on wespół z również niedoświadczonym Alecciem Bracero.
Zdjęcia ruszyły latem 2009 roku w Los Angeles i jego okolicach.
Kręcono między innymi w kilku domach pogrzebowych i w parku
przyczep w Montebello. Pierwszy pokaz filmu odbył się w
październiku 2010 roku na Screamfest Film Festival, a w kwietniu
2012 roku trafił na amerykański rynek DVD. Nie dotarł jednak do
wielu widzów, tak w Stanach Zjednoczonych, jak i w innych krajach
świata (włącznie z tymi, w których gościł na małych ekranach,
do których to zaliczyć można Polskę), ale większość tej
garstki osób, która film obejrzała, a potem zrecenzowała,
wspomina go całkiem dobrze.
„Śmierć
i kremacja” to teatr dwóch aktorów: Jeremy'ego Sumptera i Brada
Dourifa (tak, tak, Chucky), w całkowicie przekonujący sposób
wcielających się w pierwszoplanowe postacie, które stosunkowo
szybko połączy przyjaźń. Ten drugi jest właścicielem
krematorium, które cienko przędzie (co zresztą w ogóle Stanowi
nie przeszkadza) i zarazem seryjnym mordercą, pozbywającym się
głównie tych osób, które w jakiś w sposób mu się naraziły.
Ich zwłoki Stan poddaje kremacji w swojej firmie, gdzie przechowuje
również urny z ich prochami. Akcja „Śmierci i kremacji” toczy
się na amerykańskim przedmieściu, które bynajmniej nie jawi się
niczym malownicza oaza (z zewnątrz, na pierwszy rzut oka), pełna
przemiłych ludzi, którzy na pozór nie mają żadnych trosk. W
thrillerach (i horrorach) przedmieścia, małe miasteczka zresztą
także, najczęściej odmalowuje się właśnie w takich sposób: z
zewnątrz istny raj, a wewnątrz zgnilizna. Ale zdjęcia Akisa
Konstantakopoulosa nie pozwalają dopisać „Śmierci i kremacji”
do tego rodzaju dreszczowców. Klimat jest tak ponury, że nie ma
mowy, o tym jakże dla mnie atrakcyjnym, tworzeniu pozorów
pozostawania w zacisznej, ładnej okolicy, w której nagle zaczyna
dziać się coś złego, burząc spokój mieszkańców. Obrazy wydają
się być z lekka pobrudzone, a na pewno całkiem mroczne – jak na
standardy XXI-wiecznych thrillerów to nawet bardzo. I chociaż
niektóre zbliżenia według mnie są kompletnie od czapy (na
przykład picie wody przez nastolatkę), to w przeważającej mierze
ta leniwa praca kamer bardzo przydaje się w budowaniu dramaturgii.
Chciałabym, by twórcy hollywoodzkiego współczesnego kina grozy
obejrzeli reżyserski debiut Justina Steele'a i wyciągnęli z niego
naukę, bo tak zrealizowane dreszczowce to mogę spokojnie oglądać,
w przeciwieństwie do tego hollywoodzkiego plastiku. Warstwie
technicznej „Śmierci i kremacji” moich zdaniem bliżej do lat
90-tych XX wieku niźli pierwszej dekady wieku XXI, w której to tak
naprawdę został nakręcony. Bardziej przypomina ten wcześniejszy
okres, ale i bez wątpienia nie jest to podobieństwo całkowite, bo
i nie sądzę, by twórcom zależało na wytworzeniu w widzach ułudy
obcowania z produkcją stworzoną w minionym wieku. Tak po prostu
wyszło. A przynajmniej tak ja to odebrałam, nie jestem bowiem
przekonana, że innym atmosfera „Śmierci i kremacji” również
nasunie na myśl kino grozy z ostatniej dekady XX wieku. Kolejnym
elementem, który kazał mi myśleć o starszych produkcja była
fabuła filmu. Twórcy współczesnych thrillerów nader często
zanadto kombinują – od czasu do czasu trafia mi się jeszcze jakaś
prosta opowieść tego typu, ale niestety najczęściej muszę zmagać
się z wymuszonymi pomysłami zmętniającymi daną historię i
postacie, które w niej występują. Scenariusz „Śmierci i
kremacji” jest natomiast z gruntu prosty, nieprzekombinowany,
pospolity można by rzec, gdyby nie niecodzienna przecież relacja
dwóch osób, które dzieli niemała różnica wieku, będąca
podstawą tej opowieści. To na tym wątku najsilniej skoncentrowali
się scenarzyści „Śmierci i kremacji” - na przyjaźni
nastolatka i starszego mężczyzny, który skrywa przed światem
mroczny sekret. Zarówno Jarod, jak i Stan są samotnikami,
outsiderami, którym w sumie przede wszystkim zależy na życiu w
spokoju. Nie starają się jakoś dopasować do społeczeństwa, w
którym przyszło im żyć, nie zabiegają o sympatię innych,
chociaż można domniemywać, że akurat Jarod ma potrzebę bliskości
drugiego człowieka. Stan raczej takiego pragnienia nie odczuwa. Ale
gdy w jego życie wkracza ten dręczony przez grupkę swoich
rówieśników nastolatek, właściciel krematorium odkrywa, że
chociaż nie zdawał sobie z twego sprawy, przez długie lata tęsknił
za towarzystwem. Nie pierwszej lepszej osoby, tylko kogoś, kto
będzie go rozumiał, kto pod pewnymi względami będzie przypominał
jego samego.
Brad
Dourif ponoć zasugerował Justinowi Steele'owi, by jego postać
miała brzydkie rany na twarzy. W scenariuszu wspomniano, że Stan
miał bądź ma łuszczycę, a Dourif uznał, że dobrze będzie
wyraźnie to podkreślić. Charakteryzacja tej postaci, tak jak i
substancja służąca za krew, wypadają bardzo realistycznie –
poza widokiem zmiażdżonej czaszki (w sumie nieobfitującym w
szczegóły) nie ma jednak w „Śmierci i kremacji” ujęć
odrażających śmiertelnych obrażeń, które Stan zadaje wybranym
osobom. Jego ulubionym narzędziem zbrodni wydaje się być kij
baseballowy, ale nie ogranicza się do tego przedmiotu, w swojej
zbrodniczej działalności wykorzystuje też inne narzędzia (na
przykład młot), a i samochód czasami bardzo mu się przydaje. Trup
nie ściele się w „Śmierci i kremacji” często – celem
twórców zauważalnie nie było epatowanie makabrą, zrobienie z
tego zwykłej rąbanki, filmu o maniaku, który nic tylko zabija
każdego, kto się napatoczy. Stan wydaje się być typem mordercy,
który swoje ofiary wybiera bardzo starannie, typem sprawcy
zorganizowanego, dokładnie planującego swoje zbrodnie, których to
dopuszcza się w konkretnym celu. Nie pada to wprost, ale miałam
wrażenie, że Stanem kieruje potrzeba oczyszczenia okolicy, w której
żyje z jednostek, które w jakiś sposób szkodzą innym
(pojedynczym osobom bądź całej wspólnocie). Do tego wniosku
doprowadziła mnie jedna z rozmów pomiędzy Stanem i jego jedynym
przyjacielem, nastoletnim Jarodem Learym. Chłopak chwali wówczas
działalność poszukiwanego przez policję seryjnego mordercy,
uwalniającego innych spod jarzma zdemoralizowanych jednostek, a Stan
ochoczo mu przytakuje – widać po nim, że Jarod rozpracował jego
motywacje. Czy chłopak już wtedy wiedział, że jego pracodawca i
zarazem przyjaciel odpowiada za zniknięcia, które wstrząsnęły tą
niewielką społecznością? Tego nie mogę zdradzić, ale pewnie
nikt nie będzie miał trudności z domyśleniem się, jaką ścieżką
będzie podążać ta opowieść już w początkowych scenach filmu.
To znaczy, myślę, że nie ostanie się ani jeden widz, który nie
przewidzi jak rozwinie się ta sytuacja, do jakiego punktu Jaroda
doprowadzi przyjaźń z tym dużo starszym od siebie mężczyzną.
Trudniej natomiast rozszyfrować, jak zadziała ona na Stana, trzeba
bowiem brać pod uwagę zarówno to, że grono jego ofiar będzie
ciągle się rozrastać (tj. od teraz będzie też zabijał osoby,
które naraziły się jego przyjacielowi, a nie jak wcześniej tylko
jemu), na co wskazuje reakcja Stana na opowieść Jaroda o jego
przejściach w liceum, ale i to, że odnalezienie bratniej duszy
będzie miało dla niego zbawienny skutek, że przyjaźń z innym
outsiderem da właścicielowi krematorium spełnienie, które
dotychczas dawało mu tylko zabijanie, traktowane przez niego jak coś
w rodzaju misji ratowania świata (albo raczej przedmieścia, na
którym mieszka i pracuje). Prawie przez cały czas niejako zmusza
się widza do brania pod uwagę obu tych ewentualności, nie można
oprzeć się jednak wrażeniu, że jedna z nich jest faworyzowana
przez twórców, że w jedną z tych stron coraz bardziej się
przechylają. Czy ma to na celu zmylić odbiorcę, czy w ten oto
sposób od pewnego momentu starają się odciągnąć jego uwagę od
tej drugiej możliwości, sprawić, by odrzucił tę teorię, która
pod koniec filmu okaże się tą właściwą? To musicie sprawdzić
sami – ostrzegam jednak, że możecie srodze rozczarować się tym
konkretnym procesem twórczym, że jakby na to nie patrzeć Justin
Steele i jego ekipa nie przykładają większej wagi do zagęszczania
niepewności, nie zasiewają w widzach dręczących wątpliwości, a
i przez cały czas może się wydawać, że ta historia nie dąży do
jakiegoś mniejszego, czy większego zwrotu akcji. Ani do czegoś
zaskakującego, ani chociażby jakiegoś mocniejszego, zapadającego
w pamięć uderzenia. Niemniej w napięciu „Śmierć i kremacja”
przez cały czas mnie trzymała – frapującej zagadki, owszem, nie
dostałam, ale przez cały czas towarzyszyło mi poczucie
nieuchronności tragedii, wrażenie staczania się jednostki w
otchłań, z której nie będzie odwrotu, w otchłań, która w jej
mniemaniu jest lepszą alternatywą dla egzystencji, którą to
dotychczas ta osoba wiodła. To nie znaczy jednak, że nie miałam
apetytu na jakieś bardziej charakterystyczne zamknięcie, na coś
generującego silniejsze emocje od tych, które serwowano mi do tego
momentu. Tak, ten apetyt niestety zaspokojony nie został, ale inne
owszem. Dlatego nie umiem gniewać się na twórców omawianego filmu
za tę, notabene dość poważną, niedogodność.
„Śmierć
i kremacja” to niestety mało znany kameralny thriller w reżyserii
Justina Steele'a, który tym oto przedsięwzięciem rozpoczął swoją
przygodę z pełnym metrażem. „Niestety”, bo jak na standardy
XXI-wiecznych dreszczowców (horrorów zresztą również) jest to
film całkiem mroczny, dostarczający sporo napięcia, a i pokazujący
coś, co dla mnie zawsze było oczywiste, a mianowicie to, że nie
trzeba mocno rozbudowanych, pokomplikowanych, naszpikowanych
zaskakującymi zwrotami akcji, fabuł, by zyskać zainteresowanie
widzów. Bo większość opiniujących ten obraz widzów ta opowieść
faktycznie zdołała wciągnąć, pomimo tego, że scenariusz nie
oferuje praktycznie niczego, co mocno wyróżniałoby się na tle
całego gatunku. Realizacja za to, ze ścieżką dźwiękową
włącznie, ma szansę pozytywnie zaskoczyć miłośników tak
filmowych thrillerów, jak i horrorów. Bo takiego klimatu moim
zdaniem nie powstydziłby się nawet horror, chociaż oczywiście do
tego gatunku „Śmierć i kremacja” nie przynależy.
Film jest świetny poprostu świetna gra aktorska i świetny debiut reżyserski,oby więcej takich filmów polecam :)
OdpowiedzUsuń