OSOBY
NIEPEŁNOLETNIE PROSZĘ O OPUSZCZENIE TEGO TEKSTU
Bogate
małżeństwo, Otavio i Gilda, mają w zwyczaju zabijać i zjadać
niektórych swoich pracowników. Mężczyzna ponadto jest jednym z
członków sekretnego klubu prowadzonego przez kongresmena Borgesa.
To nieformalne stowarzyszenie tworzy garstka majętnych, wpływowych
ludzi, który rozsmakowali się w ludzkim mięsie. Gilda, ku swojemu
ogromnemu niezadowoleniu, nie „dostąpiła zaszczytu” wstąpienia
w te szeregi, ale pewnego wieczora odkrywa coś, o czym wie jeszcze
mniej ludzi. Poznaje inną tajemnicę kongresmena Borgesa, którą
początkowo z nikim się nie dzieli, nawet z Otaviem. Sytuacja jest
dosyć niezręczna, ale Gilda nie widzi powodów do niepokoju.
Zamiast wypatrywać zagrożenia ze strony Borgesa, wraz z mężem
oddaje się przygotowaniom do kolejnej uczty.
„Klub
kanibali” to brazylijski horror w reżyserii i na podstawie
scenariusza Guto Parente, który gościł na wielu festiwalach
filmowych, zbierając mieszane recenzje od widzów, w tym krytyków.
Oficjalnie obraz został sklasyfikowany jako horror komediowy,
ponieważ jest on między innymi satyrą społeczną, ale nie
powiedziałabym, że zostało to posunięte na tyle daleko, aby
uzasadnione było doklejanie „Klubowi kanibali” etykietki
komedii. Film kosztował niespełna dwieście pięćdziesiąt tysięcy
euro, a do szerszego obiegu wszedł dopiero w 2019 roku, wcześniej
goszcząc jedynie na festiwalach.
Do
obejrzenia „Klubu kanibali” zachęciły mnie recenzje. A
konkretnie te głoszące, że film ten nie patyczkuje się z widzem –
przekracza granice dobrego smaku, szokuje, zniesmacza, i tym podobne.
Film istotnie otwiera w miarę mocne uderzenie. Poznajemy oto majętne
małżeństwo, Otavia i Gildę, którzy zastawiają pułapkę na
swojego ogrodnika. Pan domu informuje go, że wyjeżdża i
jednocześnie prosi o pilnowanie domu oraz jego żony. Ale tak
naprawdę zostaje i najpierw obserwuje stosunek seksualny Gildy i
swojego ogrodnika (bynajmniej niebiernie, bo jego ręka w tym czasie
pracuje pełną parą...), a potem wchodzi do sypialni i zabija
kochanka swojej żony. Otavio właśnie w tym momencie przeżywa
orgazm (twórcy nie omieszkali pokazać nam kapiącego nasienia,
swoją drogą z takich niby-odważnych detali można jeszcze wyróżnić
późniejsze korzystanie z toalety i wymiotowanie), a Gilda z
rozkoszą rozmasowuje krew ofiary po swoim nagim ciele. Potem mamy
ćwiartowanie zwłok, które nie trwa długo, ale i tak zwraca uwagę
realistycznymi efektami specjalnymi. Już podczas zabójstwa
ogrodnika dało się zauważyć dużą dbałość twórców o ten
aspekt filmu, ale podczas sztukowania mięsa rzuca się to w oczy
dużo silniej. Scenę tę kończy uczta – romantyczna kolacja
Otavia i Gildy, gdzie daniem głównym jest dopiero co zamordowany
przez nich ogrodnik. Radzę jednak nie spodziewać się wkładania do
ust surowych organów wyjętych z zakrwawionego ciała, bo Otavio i
Gilda nie są przecież dzikusami rodem z włoskiego kina
kanibalistycznego, tylko wytwornymi smakoszami. Zauważycie może, że
Hannibal Lecter też był szykowny, ale jego filmowy odpowiednik
przed czymś w ten deseń wcale się nie wzdragał (pamiętna
sekwencja z konsumpcją mózgu przez samą ofiarę z „Hannibala”
Ridleya Scotta). Tak, ale Guto Parente chciał inaczej. Zdecydował
się podejść do ludożerstwa w sposób mocno ocenzurowany – ot,
pokażemy upieczone mięso, już wcześniej dając jasno do
zrozumienia, że jest ludzkie i niechaj wyobraźnia widza pracuje. U
niektórych odbiorców filmu pewnie zda to egzamin, ale ja niestety
nie czuję wstrętu na widok idealnie przyrządzonego dania mięsnego
podawanego na czyściutkich talerzach. Chyba że to powodowane myślą
o zwierzęciu, które „straciło życie, żeby można było
nakręcić te sekwencje”. Innymi słowy, mojej wyobraźni te scenki
nie uruchamiały w sposób, o który twórcy „Klubu kanibali”
zabiegali. Inna sprawa, że było ich niewiele. Tak samo zresztą jak
krwawych mordów. Te aspekty ustępują warstwie erotycznej. Seksu
jest więcej i co ciekawe pełni on różne role. Twórcom
zdecydowanie nie chodziło tylko o świecenie golizną, czy że tak
to ujmę, o seks dla samego seksu - ażeby było bardziej pikantnie.
Nie, stosunki seksualne są ważnymi składnikami fabuły „Klubu
kanibali”, mają niebagatelne zadania do wypełnienia. To znaczy
ważkie w kontekście tego moim zdaniem mizernego scenariusza. Otavio
i Gilda „zakazanymi” uciechami cielesnymi wabią swoje ofiary.
Seks z elegancką panią domu w czasie nieobecności jej męża służy
sprowadzeniu upatrzonego mężczyzny w konkretne miejsce i uśpieniu
jego czujności. Ale jest też źródłem podniet Otavia i Gildy, bo
to tak zwani swingersi są. W sekretnym klubie prowadzonym przez
kongresmena Borgesa organizowane są erotyczne pokazy, które filmuje
się „dla potomności”. Starsi mężczyźni w ciszy i prawie w
kompletnym bezruchu przyglądają się swoim przyszłym ofiarom
znajdującym się w niedwuznacznej sytuacji i doskonale zdają sobie
sprawę z tego, że uczestniczą w publicznym pokazie. Guto Parente
nie zgłębia tego tematu, ale można wywnioskować, że Otavio
zapożyczył sobie ów modus operandi, że przeniósł ten zbrodniczy
sposób działania w domowe pielesze. I że nie są to dobrowolne
publiczne pokazy, że członkowie klubu porywają kobiety i mężczyzn,
a potem jakimiś nieznanymi nam sposobami zmuszają ich do seksu. Nie
muszą usypiać ich czujności, mogą ich po prostu zabić, ale to
byłoby przecież marnotrawstwo. Napełnić nimi brzuchy można
później, po nacieszeniu się podniecającymi i być może
zaostrzającymi apetyt widokami. Najistotniejszy dla rozwoju akcji
będzie jednak homoseksualny stosunek – niepozostawiający niczego
wyobraźni widza seks dwóch mężczyzn zajmujących różne pozycje
w tak zwanej hierarchii społecznej. Jeden obrzydliwie bogaty i
wpływowy, a drugi pracujący jako ochroniarz dla bardzo wymagającego
człowieka. To ma znacznie z tego względu, że Guto Parente pozwolił
sobie na skomentowanie społecznej i politycznej sytuacji w swoim
kraju. Na krytyczne, do pewnego stopnia satyryczne spojrzenie na
współczesną Brazylię. Ot, taki krytycyzm w lekko krzywym
zwierciadle.
Dosyć
przekonująco wykreowani przez Tavinha Teixeira i Anę Luizę Rios,
Otavio i Gilda, to bogate małżeństwo, w którym co prawda często
pojawiają się tarcia, ale w sumie bardzo się kochają. Łączą
ich nietypowe gusta kulinarne, silny pociąg do zbrodni, preferencje
seksualne, dosyć osobliwy światopogląd (nie cały) i zamiłowanie
do wystawnego, wygodnego życia. Za to dzieli ich przynależność
Otavia do tytułowego klubu oraz nieposłuszeństwo Gildy. To znaczy
Otaviowi przeszkadza to, że jego żona nie chce mu się
podporządkować – facet najwidoczniej ma skrajnie konserwatywny
pogląd na pożycie małżeńskie. Według niego żona powinna być
całkowicie podległa mężowi. Gildę natomiast nie tyle denerwują,
ile bawią tego rodzaju żądania męża. Bo to tak zwana kobieta
wyzwolona... Choć bardziej adekwatne byłoby tutaj stwierdzenie, że
to kobieta do szczętu zepsuta, zresztą tak jak jej konserwatywny
mąż. A najzabawniejsze jest w tym to, że ci oto mordercy i
kanibale mają się za szacownym reprezentantów brazylijskiego
społeczeństwa. Koledzy z sekretnego klubu, w którego skład
wchodzi Otavio, też mają takie mocno wypaczone spojrzenie na siebie
samych. Nienawidzą brazylijskiego rządu między innymi za to, że
nie walczy skutecznie z wszelkiej maści przestępstwami i nie stara
się zatrzymać nieustannie postępującego rozwarstwienia
społecznego, przeciwdziałać szerzeniu się skrajnego ubóstwa.
Takie płomienne mówki głoszą, a co robią? Nadużywają swojej
wysokiej pozycji w hierarchii społecznej, twardą ręką trzymają
służbę, z góry patrzą na osoby, którym w życiu się nie
powiodło, zabijają własnymi bądź cudzymi rękami (zlecanie
morderstw), w domyśle porywają ludzi i zmuszają ich do odbywania
stosunków seksualnych na ich oczach oraz spożywają mięso osób,
które w bestialski, bezduszny sposób mordują. Jeden z członków
klubu wypomina rządowi to, że przymyka oczy na tak zwanych
pederastów. W Polsce ta nazwa (choć nie przez wszystkich) zwykła
być rozumiana jako pejoratywne określanie homoseksualistów i
myślę, że właśnie o nich tutaj chodziło. I to kolejny przejaw
hipokryzji, o tyle niecodzienny (bo przecież o zjawisku udawanej
homofobii krypto homoseksualistów słyszeli już chyba wszyscy), że
przez jakiś czas wygląda to tak, jakby ów człowiek nie przyjmował
do wiadomości tego, że sam jest gejem. Jakby wypierał ten fakt ze
świadomości, nie zdawał sobie sprawy z tego, z kim zdradza żonę
albo po zakończeniu każdego stosunku z mężczyzną natychmiast o
nim zapominał. Co do pozostałych przekonań członków klubu
kanibali i Gildy, to nie miałam już absolutnie żadnych
wątpliwości, że oni naprawdę wierzą, w swoje słowa, że mają
się za praworządnych, uczciwych, dobrotliwych obywateli, którzy
całym sercem kochają swój kraj i są gotowi zrobić wszystko, co w
ich mocy, by zapobiec całkowitemu upadkowi Brazylii. Bo ci oto
„patrioci” są święcie przekonani, że jak niczego się nie
zrobi, to ich państwo upadnie, pogrąży się w deprawacji, występku
i biedzie. Warstwa fabularna swoje smaczki więc ma. Nic szczególnie
zajmującego, ani tym bardziej wyszukanego, czy złożonego, ale
choćby konstrukcja czarnych charakterów (pozytywnych postaci jest
nieporównanie mniej), czy krytyczne i w pewnym stopniu satyryczne
komentarze Guto Parente na temat kondycji politycznej i społecznej
Brazylii oraz te niestety nieliczne, bardzo realistycznie się
prezentujące umiarkowanie krwawe efekty specjalne, przynajmniej
utrzymały mnie przed ekranem. Silnych emocji nie wzbudzały, ale
dzięki nim albo przez nie (zależy jak na to spojrzeć) wytrwałam
do napisów końcowych (w ich trakcie jest jeszcze jedna scenka). Do
plusów mogę dodać ścieżkę dźwiękową, za którą odpowiada
Fernando Catatau. Ale to już taki malutki plusik. Za to ogromny
minus za zdjęcia. Zdecydowanie za dużo żywych kolorów, a mroku
prawie wcale. No cóż, być może Guto Parente chciał pochwalić
się malowniczymi krajobrazami Brazylii i w przyciągający wzrok
sposób skontrastować to z haniebnym trybem życia czołowych
postaci filmu. Mnie jednak ten kontrast mocno drażnił – w moich
oczach nie malowało się to dobrze, nie grało mi to tak, jak grać
w takich przypadkach powinno. Uważam, że ten niełatwy przecież,
nieraz już przeprowadzany w kinie grozy (również w efektywny
sposób), eksperyment, przerósł twórców owego filmu. I to z
przytupem, bo ta mdląca wręcz jaskrawość przynajmniej mnie
najbardziej psuła odbiór „Klubu kanibali”. Bardziej nawet niż
warstwa tekstowa, którą znaczy duża naiwność, banalny i
przewidywalny przebieg akcji (ta cała a la intryga) i niesprzyjający
silnym emocjom nadmierny pośpiech. Dynamizm, którego nie
powstydziłaby się hollywoodzka superprodukcja.... No nie, bo trzeba
by jeszcze powpychać w to multum drogich efektów komputerowych.
„Klub
kanibali” co poniektórym może nasuwać skojarzenia z „Hostelami”
(dotychczas nakręcono trzy części: dwie stworzył Eli Roth, a
jedną Scott Spiegel) i to nie tylko przez sekretny klub istnych
zwyrodnialców – Gilda kąpiąca się w ludzkiej krwi do złudzenia
przypomina pewną kobietę, która w drugiej odsłonie „Hostelu”
chciała poczuć się jak Elżbieta Batory. Ale nie sądzę by
znalazło się wiele osób, które przyznają brazylijskiemu „Klubowi
kanibali” w reżyserii Guto Parente wyższość nad wspomnianymi
przedsięwzięciami Eliego Rotha. Nad „Hostelem 3” prędzej, ale
ciężko to uznać za duży komplement. Fani horrorów
kanibalistycznych, i być może kina gore w ogólności,
pewnie tak czy inaczej to obejrzą (jeśli tylko będą mieli
możliwość). Inna sprawa, ile z tych osób wyjdzie z rzeczonego
spotkania z jako taką satysfakcją. Cóż, jakoś nie potrafię
uwierzyć (abstrahuję tutaj od przynajmniej na razie niezbyt dużej
dostępności tego filmu) w istny wysyp takich szczęściarzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz