Doktor
Edward Hawks jest kierownikiem Wydziału Badań w amerykańskiej
firmie Continental Electronics. On i jego zespół na zlecenie
marynarki wojennej zajmują się badaniem tajemniczego obiektu
znajdującego się na Księżycu. Skonstruowana przez Hawksa maszyna
pozwala w szybkim tempie przemieszczać się pomiędzy Ziemią i
Księżycem, ale ochotnicy wybierający się w tę podróż muszą
liczyć się z tym, że mogą wrócić w zmienionej formie. Jeśli w
ogóle wrócą, bo wędrówka przez interesujący naukowców
pozaziemski obiekt niektórym śmiałkom przyniosła śmierć, a
pozostali postradali zmysły. Gdy doktor Hawks dochodzi do wniosku,
że tę wielce ryzykowaną próbę może przejść jedynie człowiek
niebojący się śmierci, dyrektor personalny Continental
Electronics, Vincent Connington, proponuje mu człowieka, którego od
jakiegoś czasu ma na oku. Uzależnionego od adrenaliny Indianina Ala
Barkera. Obaj udają się do niego i Hawks przedstawia mu swoją
propozycję, którą ten bez dłuższego zastanowienia przyjmuje.
Współpraca z Barkerem nie jest dla Hawksa łatwa, ale naukowiec ma
powody by przypuszczać, że to właśnie on będzie pierwszym
człowiekiem, który zdoła przejść przez posiadającą niezwykłe
właściwości formację znajdującą się na Księżycu. Ale bierze
pod uwagę też to, że Al może być kolejnym człowiekiem, który
obciąży jego sumienie, że podróż ta może skończyć się dla
niego równie tragicznie, jak dla wcześniejszych ochotników.
Nieżyjący
już amerykański pisarz, redaktor i krytyk litewskiego pochodzenia,
Algis Budrys, o zostaniu pisarzem specjalizującym się w science
fiction marzył od dzieciństwa, od kiedy po raz pierwszy przeczytał
„Wehikuł czasu” Herberta George'a Wellsa. Początek jego
pisarskiej kariery przypadł na pierwszą połowę lat 50-tych XX
wieku, ale bardziej znany był jako krytyk science fiction,
recenzujący dla „Galaxy Science Fiction” i „The Magazine of
Fantasy and Science Fiction”, czym zajął się po roku 1960, nie
rezygnując jednak z pisania między innymi powieści i opowiadań.
Algis Budrys zdobył kilka nominacji do nagród Hugo i Nebula, a w
2007 roku otrzymał, przyznawaną przez Science Fiction Research
Association, Nagrodę Pielgrzyma, za swój wkład w gatunek. „Rogue
Moon” (polski tytuł: „Ten cholerny Księżyc”) to jedna z
najbardziej znanych powieści Budrysa. Pierwotnie wydana w 1960 roku
(w „The Magazine of Fantasy and Science Fiction” opublikowano
skróconą wersję tej historii), nominowana go nagrody Hugo i
zaadaptowana na słuchowisko radiowe przez Jurija Rosowskiego w 1979
roku. Dotychczas tylko dwa utwory Budrysa doczekały się swoich
filmowych wersji - „The Kill a Clown” (1972) w reżyserii
George'a Bloomfielda oparto na opowiadaniu Algisa Budrysa pt. „The
Master of the Hounds”, a „Who?” (1974) Jacka Golda powstał na
kanwie jego powieści pod tym samym tytułem.
Licząca
sobie zaledwie 232 strony (wydanie Zysk i S-ka z 2019 roku) książka
pt. „Ten cholerny Księżyc” to klasyczne science fiction, ale i
pod pewnymi względami powieść egzystencjalna. Niekonwencjonalne
wyprawy na Księżyc u Algisa Budrysa zostały wykorzystane również
jako pretekst do zgłębienia zagadnień życia i śmierci człowieka.
Życia w niezbywalnym cieniu śmierci, na które przecież wszyscy
jesteśmy skazani. Nie tylko krewki Indianin Al Barker, który
przyjmuje propozycję wzięcia udziału w eksperymencie prowadzonym
na zlecenie Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych, w którym na
pewno zginie. I to nie jeden raz. Wydawać by się mogło, że dla
tego bohatera groźba śmierci jest najbardziej namacalna, że ze
wszystkich postaci występujących w tej historii to właśnie on
najczęściej będzie o niej myślał. Ale tak nie jest. Budrys
zastosował tutaj interesującą przewrotność – w tym sensie
zamienił ofiarę i zabójcę rolami. To nie umysł Ala Barkera
najbardziej zaprzątają myśli o nieuchronności śmierci, tylko
naukowca nadzorującego tajny projekt badawczy, w którym to Indianin
bierze udział, najwięcej przy tym ryzykując. Główny bohater
„Tego cholernego Księżyca”, doktor Edward Hawks, jest nie tylko
genialnym naukowcem, cenionym tak w swoim środowisku, jak poza nim,
wynalazcą i badaczem, ale również filozofem. Wysoki iloraz
inteligencji jest dla niego i błogosławieństwem, i przekleństwem.
Hawks już w dzieciństwie oddawał się głębokim, wielogodzinnym
przemyśleniom na temat sensu życia, roli człowieka na Ziemi, na
której od poczęcia jego dni są policzone. Tajemnice śmierci,
nader częste dumanie nad tym, co będzie potem w „Tym cholernym
Księżycu” jest domeną Edwarda Hawksa. Nie człowieka biorącego
udział udział w eksperymencie, który przyniesie mu wielokrotną
śmierć; nie mężczyzny, u którego zdiagnozowano nowotwór
złośliwy (podwładny i zarazem przyjaciel głównego bohatera
książki). Tylko osoby, która sama siebie nazywa mordercą. Hawks
faktycznie z premedytacją zabija ludzi. Badania, które prowadzi dla
Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych wymagają ofiar w ludziach.
Doktor wykorzystuje do tego ochotników, którym przedtem uczciwie
przedstawia negatywy tego przedsięwzięcia. Nikogo do podejmowania
tego ryzyka nie zmusza, co nie znaczy, że nie czuje się winny za
każdym razem gdy ktoś umiera bądź traci zmysły. Sam Hawks ich
zabija i w pewnym sensie przywraca do życia (dyskusyjne jest jednak
to, czy wracają w niezmienionej postaci), bo to jedyny sposób na
błyskawiczne przenoszenie ich między Ziemią i Księżycem, tak
działa maszyna przez niego skonstruowana, ale projekt ten rodzi też
ogromne ryzyko śmierci ostatecznej. Takiej, której nie da się w
żaden sposób odwrócić. Widmo takiej śmierci niesie obiekt badań
Hawksa i jego zespołu złożonego z naukowców i techników.
Formacja znajdująca się na Księżycu, która nie podlega znanym
ludzkości prawom fizyki, która posiada cudowne, ale i śmiertelnie
niebezpieczne właściwości, która najpewniej znajduje się w
więcej niż trzech wymiarach i jest zbudowana z materiału
niedostępnego na Ziemi. Pozaziemski obiekt, będący czymś na
kształt labiryntu, którego jeszcze żadnemu śmiałkowi nie udało
się przejść, ale oto pojawiła się nowa nadzieja: wybuchowy
Indianin, który praktycznie całe życie z radością igra ze
śmiercią. Algis Budrys na kartach „Tego cholernego Księżyca”
skonstruował bardzo frapujące sylwetki. Zróżnicowane osobowości,
które łączy niejednoznaczność i dosyć spora złożoność.
Wielobarwność. Edward Hawks z jednej strony jest klasycznym
burzycielem – naukowcem gotowym zrobić wszystko, by doprowadzić
swój naukowy projekt do końca – ale nie da się zaprzeczyć, że
targają nim poważne wątpliwości, że nie nie jest ślepy na
zagrożenia z tym związane, a nawet więcej: przestrzega przed nimi
każdą osobę, która jest zainteresowana wyprawą do pozaziemskiego
obiektu. Al Barker jest jedną z tych osób. Bo po serii porażek
przychodzi pora na osobę znacznie różnicą się od wcześniejszych
ochotników, na człowieka, który nie tylko nie boi się śmierci,
ale myśli o niej z sympatią. A takim właśnie człowiekiem wydaje
się być Al Barker, zupełne przeciwieństwo Eda Hawksa. Nic więc
dziwnego, że pomiędzy tą dwójką pojawiają się liczne, acz
niezbyt poważne tarcia, że ich relacja nie należy do
najłatwiejszych. Podszyta wrogością współpraca Hawksa i Barkera
niewątpliwie jest jednym z motorów tej historii, całkiem
pasjonującym dodatkiem do niekonwencjonalnie ujętego motywu podróży
na Księżyc. Ale moją uwagę najsilniej koncentrował kto inny.
Jedna z drugoplanowych postaci, w której z łatwością odnalazłam
cechy femme fatale. A jeśli chodzi o fikcyjne opowieści to
ten model upodobałam sobie najbardziej. Dziewczyna Ala Barkera,
zgrabna blondynka Claire Pack, idealnie nie wpasowuje się w ramy
femme fatale, ale nie czynię z tego zarzutu. Tak jak w
przypadku Hawksa i Barkera w osobie Claire uwidacznia się
odżegnywanie się autora „Tego cholernego Księżyca” od
szufladek – zwyczajowych modeli osobowościowych bohaterów i/lub
antybohaterów (w zależności od kąta pod jakim na nich spojrzymy)
tak literackich, jak filmowych. Partnerka Barkera ma nieodpartą
potrzebę wyprowadzania mężczyzn z równowagi, prowokowania ich,
kuszenia swoimi wdziękami (i niespełniania tych obietnic), ale i
wdawania się z nimi w złośliwe gierki słowne. Chociaż Algis
Budrys, poświęcił Claire boleśnie mało miejsca, to nie da się
nie odczuć, że nie tyle prowadzi ona ku zatracaniu jakiegoś
mężczyznę (czy mężczyzn), ile samą siebie. Ma się poczucie, że
jej pogrywanie z przedstawicielami płci przeciwnej, bardziej szkodzi
Claire niż obiektom jej złośliwości. I że tylko kwestią czasu
jest osiągnięcie przez nią punktu, z którego nie będzie miała
odwrotu. Chyba że zdoła zwalczyć zgubne pragnienia, którą
kierują jej życiem. W „Tym cholernym Księżycu” jest jeszcze
jedna kobieca postać, stanowiąca absolutne przeciwieństwo Claire.
Dwudziestoparoletnia Elizabeth Cummings, która staje się kimś w
rodzaju powierniczki (z dużą szansą na coś więcej) dla jednej z
najważniejszych męskich postaci występujących w tej klasycznej
powieści science fiction.
Nie
da się zaprzeczyć, że „Ten cholerny Księżyc” jest już z
lekka nadszarpnięty zębem czasu, że nie wyszedł całkowicie suchą
stopą z tej próby, aczkolwiek, co dla niektórych może być
zaskakujące, to nie opisana przez Algisa Budrysa technologia trąci
myszką. Bo jakżeby mogła, skoro machina skonstruowana przez
Edwarda Hawksa, służąca do praktycznie natychmiastowego
przenoszenia ziemskich organizmów żywych na Księżyc oraz
pozaziemska formacja stanowiąca obiekt badań zespołu naukowego,
którym kieruje Hawks, są owocami bogatej wyobraźni nieżyjącego
już autora, który wyspecjalizował się w fantastyce naukowej. To
warsztat Algisa Budrysa jest z lekka archaiczny – patetyczne,
uduchowione, a czasami też zaczepne monologi, nie zawsze adekwatne
do sytuacji, w pewnym sensie gubiące sens; z nieuzasadnionych
przyczyn nieprzyjemnie odchodzące od meritum, dialogi, oraz
niepasujące do sytuacji introspekcje czynione na głos, na użytek
innych osób. To wszystko może trochę zakłócić odbiór
dzisiejszemu odbiorcy „Tego cholernego Księżyca”, ale muszę
tutaj zaznaczyć, że wymienione zjawiska nie zachodzą bez przerwy.
Nie znamionują całej tej opowieści, ale i nie powiedziałabym, że
są rzadkie. Mając jednak tak doskonale skrojone postacie i tak
pomysłowy rozwój fabuły, którą właściwie przez cały czas
osnuwa całkiem gęsta atmosfera tajemniczości, doprawiona jawną
groźbą w postaci śmierci niesionej przez a la burzyciela Edwarda
Hawksa i pozaziemski obiekt, na punkcie którego człowiek ten w
najgorszym wypadku ma istną obsesję, a w najlepszym traktuje ten
projekt, jak kolejny przejściowy etap w swojej karierze naukowej.
Algis Budrys poprzez tę fikcyjną opowieść zadaje nam jakże
ważkie pytania, które od wieków dręczą ludzkość. Każe nam
zastanowić się nad sensem życia w nieodstępującym nas ani na
krok cieniu śmierci; spojrzeć na śmierć z perspektywy osób
mających do niej skrajnie odmienny stosunek, ale i pomyśleć nad
tym, co tak naprawdę świadczy o unikatowości każdego z nas.
Dusza? Z „Tego cholernego Księżyca” wynika, że prędzej umysł,
ale też niekoniecznie. UWAGA SPOILER Bo czy duplikat
jednostki, klon danego człowieka posiadający jego wspomnienia i
charakter, jest nim, czy kimś innym? Czy to sposób na
przezwyciężenie śmierci? Czy to przesyłanie jaźni do innej, acz
wyglądającej identycznie cielesnej skorupy, czy tylko dawanie sobie
złudnej nadziei, oszukiwanie samych siebie (zabijanie jednego „ja”
i zastępowanie go nowym, stanowiącym jedynie podróbkę, mniej czy
bardziej wierną kopię tamtego, który osunął się w niebyt)?
KONIEC SPOILERA Nie można co prawda powiedzieć, że w
powieści Algisa Budrysa naukowcy pracujący nad tajnym projektem dla
Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych oszukują się w tej
kwestii. Owszem, pozwalają sobie na odrobinę nadziei, ale dręczą
ich uzasadnione wątpliwości. Mają powody, by przypuszczać, i na
pewno ku temu skłania się doktor Edward Hawks, że podróż na
Księżyc jest śmiertelna. Czy ich działania można w takim razie
przyrównać do „działalności” tajemniczego obiektu, który od
dłuższego czasu starają się dokładnie zbadać? Myślę, że nie.
W moim pojęciu ludzie, jak to zresztą często w science fiction
bywa, w „Tym cholernym Księżycu” wypadają jeszcze gorzej od
pozaziemskiej formacji zabijającej lub odbierającej zmysły
przynajmniej prawie wszystkim (w zależności od tego, jak ta
przygoda skończy się dla Ala Barkera) śmiałkom wchodzącym do jej
wnętrza. Z drugiej strony trudno mówić o całkowitej demonizacji
naszego gatunku, bo Algis Budrys wyraźnie daje do zrozumienia, że
droga, którą obrali naukowcy stworzeni na potrzeby tej książki,
jest podobna do tej, którą przechodzi każdy z nas. Bo życie
człowieka to nieustające poszukiwanie sensu życia, prawdy o sobie,
ale i o śmierci, która prędzej czy później każdego doścignie.
To pewne, człowiek nie może być tylko pewien tego, co to będzie
oznaczało dla niego – nowe życie w innym świecie, czy niebyt,
nicość. Poszukiwanie, w którym nierzadko się błądzi,
niekoniecznie aż tak, jak Edward Hawks i jego zespół, ale
jakkolwiek potwornie to zabrzmi, ile osób może się pochwalić tak
dobrymi wynikami w tychże egzystencjalnych poszukiwaniach, co oni?
Tylko czy cel może uświęcać środki? Między innymi z tym
pytaniem Algis Budrys nas pozostawi.
Długoletnim
fanom literatury science fiction zapewne nie trzeba mówić, że „Ten
cholerny Księżyc” pióra Algisa Budrysa (człowieka, który
bardzo przysłużył się temu gatunkowi, za co zresztą został
nagrodzony przez Science Fiction Research Association) jest dla nich
pozycją obowiązkową. Jedną z tych powieści, której co prawda
nie trzeba kochać, ale trzeba znać. A co z pozostałymi
czytelnikami? Czy osoby, które nie są wielkimi miłośnikami
fantastyki naukowej mogą spokojnie zaryzykować spotkanie z tą
krótką powieścią? Myślę, że rozważyć to powinni przede
wszystkim ci, którzy preferują utwory egzystencjalne, historie
posiadające jakieś filozoficzne podłoże, zmuszające do zadumy
nad życiem, śmiercią i człowiekiem nieustannie starającym się w
tym wszystkim jakoś odnaleźć. Może i nie jest to najgłębsza
powieść, jaką te osoby przeczytają, ale podejrzewam, że nawet
oni umiarkowanej wnikliwości jej nie odmówią. Inna sprawa, czy
przyjmą „Ten cholerny Księżyc” równie entuzjastycznie, co
wielbiciele science fiction... Nie twierdzę, że tak. Twierdzę
jedynie, że powinni przynajmniej rozważyć wybór tej lektury. A
jeszcze lepiej, czym prędzej wskoczyć w tę opowieść. Fanom
science fiction takiej rady nie dam. Oni zapewne już to wiedzą.
Zakładając oczywiście, że nie mają tej lektury już za sobą.
Nader odważne założenie, nieprawdaż?
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz