Stronki na blogu

sobota, 29 lutego 2020

Nicola Rayner „Dziewczyna, którą znałaś”


Rok 2016. Prawniczka Alice dostrzega w pociągu kobietę wyglądającą jak jej znajoma ze studiów, Ruth Walker, która znika zanim ma okazję z nią porozmawiać. Problem w tym, że Ruth zaginęła przed piętnastoma laty, w okresie studiów. Dowody wskazywały na utonięcie, prawdopodobnie samobójstwo, ale teraz Alice ma powody, by przypuszczać, że kryje się za tym coś więcej. Kobieta podejrzewa, że jej mąż, były poseł, a obecny prezenter telewizyjny, George Bell, ma jakieś tajemnice związane z tą sprawą. Mężczyzna spotykał się z Ruth przed poznaniem Alice, a teraz zdaje się bardzo zależy mu na tym, by jego żona przestała dociekać, co przydarzyło się tej dziewczynie podczas studiów. Alice nie ma jednak zamiaru się wycofać, a im dalej brnie w tę sprawę, tym bardziej się od niej uzależnia. I tym bardziej utwierdza się w przekonaniu, że tak naprawdę nie zna człowieka, z którym od wielu lat pozostaje w związku małżeńskim.

Urodzona i mieszkająca w Wielkiej Brytanii, Nicola Rayner, swoją debiutancką powieść, thriller psychologiczny „The Girl Before You” (pol. „Dziewczyna, którą znałaś”), pisała blisko dziesięć lat – nie licząc wcześniejszych nieudanych podejść. Zajęło jej to tyle czasu przede wszystkim dlatego, że na co dzień jest bardzo zajętą kobietą. Jest niezależną dziennikarką zajmującą się tańcem i podróżami, kochającą żoną i troskliwą opiekunką psa rasy Jack Russell terrier. Ale jako że zawsze marzyła o zostaniu powieściopisarką przez wszystkie te lata z uporem dążyła do zrealizowania tego postanowienia. I w końcu udało jej się ukończyć powieść (światowa premiera książki przypadła na rok 2019), która nie tylko została entuzjastycznie przyjęta przez czytelników, ale też zajęła drugie miejsce w konkursie debiutów organizowanym przez wydawnictwo Borough Press i Festiwal Literatury w Cheltenham. Nicola Rayner jest fanką twórczości między innymi Daphne du Maurier, Arthura Conana Doyle'a, Kate Atkinson, Sarah Waters i (czego najmocniejszy wyraz daje w „Dziewczynie, którą znałaś”), Dorothy Parker.

Debiutancka powieść Nicoli Rayner to marriage thriller, ale tylko po części. Choć ze skrótowego opisu fabuły można wywnioskować co innego, „Dziewczyna, którą znałaś” nie koncentruje się wyłącznie na małżeństwie z problemami, a nawet powiedziałabym, że nie przede wszystkim. W centrum tej opowieści Rayner stawia motyw nader często wykorzystywany w dreszczowcach: motyw zaginięcia. Tyle że tutaj sprawa nie jest taka świeża, jak to zazwyczaj bywa w tego typu literaturze, ponieważ od owego tajemniczego zdarzenia minęło już piętnaście lat. A tytułowa dziewczyna nie tylko jeszcze się nie odnalazła, ale i nadal dręczy garstkę żyjących. To znaczy są ludzie, którzy niemal nieustannie o niej myślą i pomimo starań nie potrafią pogodzić się z jej najprawdopodobniej nieodwracalną stratą. Bo wszystko wskazuje na to, że Ruth Walker poniosła śmierć w morzu. Mogło to być samobójstwo, wypadek albo zabójstwo. Udział osób trzecich w zniknięciu Ruth został wprawdzie wykluczony przez policję, a i jej bliscy najwyraźniej nie wierzą w to, że dziewczyna została zamordowana. Czytelnik tymczasem przyjmie zgoła inne spojrzenie na tę tajemniczą sprawę. Ale mając też na uwadze nie mniej tajemniczy incydent w pociągu, którym Rayner zawiązuje wątek poświęcony adwokatce specjalizującej się w rozwodach imieniem Alice. Kobieta dostrzega oto rudowłosą kobietę, która wygląda dokładnie jak Ruth Walker, którą kojarzy z czasów studenckich, choć nigdy nie była z nią blisko związana. I nie zajmuje jej dużo czasu, by dojść do, słusznego czy nie, wniosku, że jej własny mąż, George Bell, w jakiś sposób jest zamieszany w sprawę Walker. To znaczy bardziej, niż myślała, bo mąż nigdy nie robił tajemnicy z tego, że spotykał się z Ruth zanim poznał swoją przyszłą żonę. Podczas studiów w nadmorskim miasteczku St Anthony's (fikcyjnym, które autorka książki w przedmowie umiejscawia pomiędzy Durham a St Andrews, zdradzając również, że zostało one zainspirowane Alnmouth w hrabstwie Northumberland). Nicola Rayner przenosi nas także do tego okresu (lata 1999-2001), obierając punkt widzenia młodej kobiety, która na początku wydaje się kompletnie niezwiązana z tą sprawą. Spisane w trzeciej osobie (tak samo jak rozdziały poświęcone Alice) dosyć obszerne fragmenty skupiające się na dziewczynie imieniem Kat, jednej z ówczesnych studentek uniwersytetu w St Anthony's, stopniowo odsłaniają przed nami także szczegóły z życia Ruth Walker i przeszłości George'a Bella. Oraz wrogo do niego nastawionego, Richarda Wisemana, dziennikarza, który przez następne piętnaście lat wytrwale badał sprawę zaginięcia swojej dziewczyny z czasów studenckich. Nie dochodząc do żadnych konstruktywnych wniosków, a w każdym razie nie takich, które dałyby mu jasną odpowiedź na to, co stało się z Ruth Walker. Dawniej Richard współdziałał z młodszą siostrą zaginionej, Naomi Walker i ich matką, ale z czasem został sam na placu boju. Obok dwóch wymienionych już perspektyw mamy jeszcze jedną, tym razem ujętą w pierwszej osobie. Rozdziały poświęcone Naomi, homoseksualistce tak jak Alice spodziewającej się dziecka, żyjącej z terapeutką Carlą i pomimo usilnych starań niepotrafiącej uwolnić się od bolesnych rozmyślań o ukochanej siostrze. Z jednej strony Naomi ma przekonanie, że dalsze zajmowanie się tą sprawą przyniesie jej więcej szkody niż pożytku, bo skoro nie udało się odnaleźć Ruth (albo jej zwłok) przez piętnaście lat, to najprawdopodobniej już nigdy się nie uda. Ale z drugiej strony, co zrozumiałe, Naomi nie opuszcza promyk nadziei. Być może dyktowany jedynie potężną, niemożliwą do zaspokojenia potrzebą ponownego ujrzenia siostry, a w gorszym wypadku poznania okoliczności jej śmierci. Ale niewykluczone, że właśnie pojawiła się realna szansa na rozwiązanie tej strasznej zagadki. Czy osobą, którą Alice pewnego dnia spotkała w pociągu była Ruth Walker we własnej osobie? I dlaczego ktoś po tylu latach miałby adresować do Naomi i George'a przesyłki dotyczące Ruth i St Anthony's? Czy to groźba, czy raczej próba pomocy? I, co równie ważne, czy Alice aby na pewno jest wiarygodnym świadkiem? Bo w końcu nawet ona sama chwilami wątpi w swoje zdrowe zmysły... i zasadność podejrzeń, którymi obarcza swojego męża. Innymi słowy: wątpliwości mnożą się w... niezastraszającym tempie. Bo „Dziewczyna, którą znałaś” to jedna z tych powieści, która pewnie zawiedzie osoby nastawiające się na szybką, mocną prozę, w której nie brakuje zdumiewających zwrotów akcji. Ale już nie sympatyków tych literackich thrillerów, które charakteryzują się dosyć szczegółowymi opisami przede wszystkich postaci, ale i niegrzeszących deficytem plastycznych kreacji miejsc i poszczególnych wydarzeń, których niemała część dotyczy rzeczy przynajmniej pozornie kompletnie niewinnych. Ot, przyziemności, która jak by na to nie patrzeć sporo nam mówi o bohaterkach tej może nie najoryginalniejszej, ale na pewno dopracowanej w każdym szczególe opowieści o tajemnicach sięgających wielu lat wstecz.

Mogłoby się wydawać, że najbardziej zajmującym wątkiem w „Dziewczynie, którą znałaś” będą problemy małżeńskie Alice i George'a powodowane przez narastające w kobiecie przekonanie, że mąż tai przed nią ważne fakty na temat Ruth Walker. Fakty przemawiające przeciwko niemu, co dla odbiorcy tej powieści tym bardziej się uprawdopodobni, gdy wejrzy w przeszłość tego człowieka sukcesu. Mnie tam wystarczyła sama informacja, że tej prezenter telewizyjny wcześniej był posłem:), ale osoby mniej krytycznym okiem spoglądające na środowisko polityczne będą musiały trochę poczekać na przesłanki obciążające George'a. Chyba że wcześniej zaufają przeczuciu jego żony – nie jest to przesądzone, bo odnajdujemy tutaj też sugestie, że ta odnosząca sukcesy prawniczka, że tak to ujmę, nie jest okazem zdrowia psychicznego. Ewidentnie dostała istnej obsesji na punkcie Ruth Walker i czy to faktycznych, czy tylko wyimaginowanych mrocznych tajemnic swojego małżonka. Ma problemy ze snem i od czasu do czasu dopuszcza do siebie możliwość, że miewa halucynacje. A więc ciężko pokładać absolutną wiarę w to, że Alice widziała kobietę wyglądającą dokładnie tak, jak była dziewczyna George'a. Ale i trudno definitywnie odrzucić to, że albo rzeczywiście spotkała Ruth, albo co równie prawdopodobne jej sobowtórkę. Frapujące? To jeszcze nic. A w każdym razie w moich oczach dzieje Alice (i Naomi, skoro już o tym mowa) z 2016 roku, choć interesujące, ustępują pola rozdziałom osadzonym w latach 1999-2001. W mieście St Anthony's, w okresie studiów, których Ruth Walker, jak już wiemy, nie dane było ukończyć. Jaką rolę w tym wszystkim pełni Kat?: zapytacie. Otóż, w tamtym okresie, jak wiele na to wskazuje, w ostatnim etapie krótkiego życia Ruth, Kat była jej najlepszą przyjaciółką. I zarazem konkurentką, bo dziewczyny prowadziły małą wojenkę o chłopaka. A na pewno prowadziła ją Kat, bo jeśli chodzi o Ruth to... Mnie ta młoda kobieta uchodząca w kampusie za istną piękność, jawiła się niczym nieodkryta karta. Sporo o niej wiedziałam (zresztą tak samo jak o innych ważniejszych postaciach wykreowanych na potrzeby tej powieści, i nie muszę chyba dodawać, że uważam to za największą siłę „Dziewczyny, którą znałaś”), ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Nicola Rayner dała mi poznać zaledwie cząstkę tej prawdopodobnie bardzo złożonej osobowości. Wiadomo, że w tamtym czasie Ruth zaczęła odkrywać swoją seksualności i niestety nie odbyło się to bezboleśnie. Bo jej przewodnikiem w tej sferze był George Bell, pewny siebie młodzieniec wywodzący się z bogatej rodziny, który nie cieszył się dobrą reputacją na uczelni. Krążyły plotki o nim i jego przyjacielu, w których przynajmniej ziarno prawdy bezsprzecznie było. On i jego kolega skakali z kwiatka na kwiatek, co naturalnie niejednej dziewczynie złamało serce, ale choć każdy wiedział, jak traktują kobiety, to nigdy nie brakowało studentek, które dałyby się pokroić za możliwość wejścia w związek z którymś z nich. No prawie każdy, na uczelni w St Anthony's uchowało się bowiem też trochę studentek nieświadomych tego, że George Bell, powiedzmy, nie patronuje stałym związkom. Albo nie chciały tego wiedzieć. Oszukiwały same siebie. Jak na przykład Ruth? Taki sam podbój George'a jak wcześniejsze, czy może jego wielka miłość? Z czyjej inicjatywy rozpadł się ten, długi jak na Bella, związek? I czy Ruth miała inne powody, by tak bardzo znienawidzić George'a oprócz prawdopodobieństwa, że ostatecznie potraktował ją, jak wszystkie inne dziewczyny, z którymi spotykał się wcześniej? Niby typowe problemy i przygody miłosne młodych ludzi, którzy żyją jakby jutro miało nigdy nie nadejść. Zakrapiane imprezy, przygodny seks, niebezpieczne związki, mniej i bardziej poważne kłamstwa, przyjaźnie i antypatie, a na końcu tego łańcuszka ofiara śmiertelna. Tylko jedna? Być może, ale nawet jeśli Ruth Walker jest jedyną osobą w tym rozbestwionym studenckim gronie, która pożegnała się wówczas z życiem, to jest to wystarczająco tajemnicza sprawa. I w dodatku wydająca się bardziej skomplikowana, niż w pewnym sensie sugeruje nam sama autorka: zarys tej historii wydaje się nadzwyczaj prosty i na pewno niezbyt kreatywny, czyż nie? Im bardziej jednak zagłębiałam się w „Dziewczynę, którą znałaś”, tym większe przekonanie miałam, że Nicola Rayner wcześniej czy później popchnie tę niezbyt wyszukaną intrygę w jakimś może nie zaraz dziewiczym kierunku, ale pewnie nadającym jej bardziej charakterystycznych rysów. Nie mogę powiedzieć, że punkt, do którego, po wszystkich tych rozgałęzieniach fabularnych dotarłam (tak, zgodnie z moimi przewidywaniami okazało się, że ta niby prosta opowieść posiada inne, wcześniej mniej i bardziej efektywnie skrywane dna), wprawił mnie w skrajne zdumienie. Bombą bym tego nie nazwała, aczkolwiek daleka byłam od rozczarowania. W głównej mierze dlatego, że Nicola Rayner zastosowała chwyt (choć nie w pełni), który bardziej zaostrza, niż zaspokaja apetyt. Chciałoby się dalszych rozdziałów, ale jednocześnie w takich chwilach czerpię przyjemność z tego w pewnym sensie frustrującego stanu, w jakim zostawiła mnie również ta debiutująca brytyjska powieściopisarka.
 
Oby na tym jednym thrillerze psychologicznym, z trzeba zaznaczyć, silnie rozwiniętą warstwą obyczajowo-dramatyczną, się nie skończyło. Oby Nicola Rayner wydała na świat więcej dreszczowców zbliżonych jakościowo do „Dziewczyny, którą znałaś”. I oby jak najszybciej, bo już odczuwam to potworne swędzenie, które zna chyba każdy czytelnik spragniony większej dawki pisarstwa kogoś, kto zdołał rozbudzić w nim emocje, a którego to łaknienia przynajmniej tymczasowo nijak zaspokoić nie może. Debiutancka powieść tej władającej całkiem dojrzałym stylem Brytyjki ma niewielką szansę na zaspokojenie potrzeb zwolenników thrillerów dynamicznych i/lub nieprzywiązujących większej wagi do mniej istotnych dla toczącej się historii detali i/lub niezagłębiających się zbytnio w postacie. W tych, którzy nigdy nie lubili takiej prozy „Dziewczyna, którą znałaś” prawdopodobnie nie tylko nie roznieci tej sympatii, ale też bardzo możliwe, że trudno będzie im dobrnąć do końca tej... straszliwie wciągającej opowieści. Tak, zwolennicy powolniejszych, szczegółowo rozpisanych i mocno pogłębionych intryg literackich, powieści, w których najpewniej tylko pozornie niewiele się dzieje, przypuszczalnie z przyjemnością pogrążą się w tym smacznym owocu blisko dziesięcioletniej pracy Nicoli Rayner.

Za książkę bardzo dziękuję grupie wydawniczej

1 komentarz:

  1. Zapowiada się całkiem interesująco, ale jednocześnie obawiam się, że będzie przewidywalnie. W końcu parę podobnych historii już czytałam. Niemniej pewnie sięgnę po książkę, bo lubię thrillery z wątkiem zaginięć i małżeńskich problemów.

    OdpowiedzUsuń