Pół
roku temu Frank Hobbs zamilkł. Jego żona Margot 'Maggie', z którą
spędził czterdzieści lat życia, nie mogąc dłużej wytrzymać
jego ciszy w końcu targa się na swoje życie. Trafia do szpitala,
gdzie wkrótce zostaje wprowadzona w stan śpiączki
farmakologicznej. Rokowania nie są najlepsze. Bardzo możliwe, że
dni Maggie są już policzone, Frank ma więc ostatnią szansę na
wyjawienie swojej tajemnicy. Ale najpierw relacjonuje śpiącej żonie
wybrane chwile z ich wspólnego życia, przy okazji dzieląc się z
nią myślami, których jeszcze nigdy nie ubierał w słowa. Przez
cały czas ma jednak świadomość, że najtrudniej będzie mu
wyjawić powód swojego długiego milczenia. Potworne wyrzuty
sumienia, rozpacz, złość na samego siebie i wreszcie obawa, że
Maggie go znienawidzi. Wszystko to dręczyło go przez ostatnie ciche
miesiące, które były istną, acz niezamierzoną torturą dla jego
ukochanej.
Pochodząca
z Wielkiej Brytanii Abbie Greaves jest absolwentką University of
Cambridge. Po studiach przez parę lat pracowała w agencji
literackiej, gdzie nabrała pewności, że może spełnić swoje
marzenie o zostaniu powieściopisarką. Inspirację do pierwszej,
wydanej w 2020 roku powieści, „The Silent Treatment” (pol.
„Ciche dni”), przyniósł jej artykuł w gazecie o chłopcu z
Japonii, który nigdy nie słyszał, żeby jego rodzice ze sobą
rozmawiali. W ten sposób narodziła się historia, która znalazła
się między innymi w pierwszej dziesiątce najlepszych debiutanckich
powieści według dziennika „The Independent”. Opowieść o
miłości, udręce, rozpaczy i destrukcyjnym milczeniu.
Powieść
psychologiczna. Powieść egzystencjalna. Powieść obyczajowa.
Dramat. Romans. Wszystkie te określania moim zdaniem pasują do
„Cichych dni”, gorącego debiutu brytyjskiej autorki, Abbie
Greaves. Książkowego mola, który udowadnia, że w pospolitości
też tkwi siła. Może nawet większa niż w wymyślnych,
niecodziennych motywach, bo tamte są bliżej nas. To, co przydarzyło
się Hobbsom, mogłoby spotkać każdego. Ich życie mogłoby być
naszym. Ich radosne wzloty i bolesne upadki, ich heroiczne zmagania i
rozczarowujące kapitulacje, to generalnie standardowy zbiór
ludzkich doświadczeń. Oczywiście konkrety mogą się różnić,
ale nawet jeśli, to myślę, że każdemu odbiorcy „Cichych dni”
będzie towarzyszyć przeświadczenie, że w życiu Franka i Maggie
nie wydarzyło się nic, co nie mogłoby spotkać i jego. Jeżeli już
nie spotkało. Zainspirowane autentyczną historią długie milczenie
jednego z małżonków to bądź co bądź najmniej trywialny
składnik pierwszej książki Abbie Greaves. Najbardziej
charakterystyczny element „Cichych dni”. Niosący ważne
przesłanie. Powszechnie znane, ale raczej nieczęsto praktykowane.
Gdybyśmy częściej zdobywali się na to, na co zdobył się Frank
po próbie samobójczej swojej małżonki, to z pewnością
uniknęlibyśmy wielu problemów. Gdybyśmy częściej znajdowali w
sobie tę odwagę, by podzielić się z drugim człowiekiem swoimi
myślami i emocjami, wstydliwymi tajemnicami, najintymniejszymi
przeżyciami, to nasze życie prawdopodobnie byłoby prostsze. Łatwo
powiedzieć, trudniej przekuć teorię w praktykę. Wiemy, że Frank
wybrał najgorszą ścieżkę z możliwych decydując się na
uporczywe milczenie. Nie tylko dlatego, że to w końcu zmusiło jego
ukochaną do targnięcia się na własne życie, ale także przez
katusze, które przeżywał on sam. Pół roku w samotności zmagał
się z ogromnymi wyrzuty sumienia, przez pół roku patrzył na
siebie z najprawdziwszym wstrętem, przez cały ten czas uważał się
za potwora, który zawiódł osoby, na których najbardziej mu
zależało. Czy faktycznie czymś zawinił, a jeśli tak to czy
zostanie mu przebaczone? Zobaczymy. Ale bez względu na odpowiedź,
jaką zaserwuje nam Greaves jedno jest pewne: szczere wyznanie
przyniesie Frankowi przynajmniej częściowe wewnętrzne
oczyszczenie. Może i kobieta, z którą spędził czterdzieści lat,
i którą darzy bezgraniczną miłością, go znienawidzi. Ale
podzielenie się z kimś brzemieniem, jakie przez dość długi czas
w pojedynkę się dźwigało, z definicji trochę człowieka odciąża.
A Frank bardzo potrzebuje odrobiny wytchnienia. Jeszcze usilniej
pragnie by jego żona wygrała walkę o życie, bo nie wyobraża
sobie świata bez niej. Rozczulające, co? Wzruszająca opowiastka o
ludziach, którzy przeżyli razem czterdzieści lat, a teraz być
może nadszedł czas, by się pożegnać. Frank jest tego świadom,
ale naturalnie zamierza zrobić wszystko, co w jego mocy, by nie
dopuścić do śmierci Maggie. Będzie walczył o jej istnienie na
tym padole tak długo, jak się da. Nie pozwoli odłączyć jej od
aparatury podtrzymującej życie. I będzie mówił. Podzieli się z
pozostającą w śpiączce farmakologicznej ukochaną wszystkim tym,
co jak już wie, powinien dzielić się z nią wcześniej. Tama
wreszcie pękła. Sześciomiesięczne milczenie Franka dobiegło
końca. Mężczyzna zaczął mówić i nie zamierza przestać dopóki
nie powie wszystkiego. Włącznie z tym, co w ostatnim półroczu
odbierało mu mowę. W ten sposób będziemy cofać się w czasie,
ale nie tylko. Bo później swoją historię opowie Maggie. Jej
relacja powstała, zanim kobieta trafiła do szpitala, zanim dokonała
zamachu na własne życie. Dwie perspektywy, dwie narracje
pierwszoosobowe, spięte fragmentami spisanymi w trzeciej osobie. I
jeden ciąg wydarzeń. Katastrofalne, ale i niepozbawione zwykłego
ludzkiego szczęścia dzieje rodziny niby z życia wziętej.
Zwyczajnych ludzi, których spotkało wiele dobrego, ale i niestety
wiele złego.
Zapytacie,
skąd ten wybór? Co sprawiło, że sięgnęłam po lekturę dość
odległą od moich zainteresowań literackich? Powieść
egzystencjalna, psychologiczna, to jeszcze. Ale romans? Unikam jak
pająków. A tu proszę: powieść, która bezsprzecznie posiada
płaszczyznę romantyczną... Odpowiedź jest prosta: nie wiedziałam,
na co się porywam. Nie zadałam sobie trudu zapoznania się z innymi
informacjami na temat tej pozycji poza skrótowym opisem fabuły,
który zasugerował mi przynależność „Cichych dni” Abbie
Greaves do gatunku thrillera psychologicznego. I dobrze, bo inaczej
umknęłaby mi naprawdę wartościowa pozycja. Bazująca na emocjach
i to w stylu, którego nie powstydziłby się ktoś dużo bardziej
doświadczony w pisarstwie od Greaves. Stawiam dolary przeciwko
zapałkom, że niejeden od dawna działający na rynku literackim
autor, i niejedna autorka, pozazdroszczą tej debiutantce. Jestem
przekonana, że wielu pisarzy/wiele pisarek chciałoby mieć w swojej
bibliografii tak emocjonującą rzecz. Tym bardziej, że jej zasięg
wydaje się naprawdę bardzo szeroki. To jedna z tych raczej rzadkich
powieści, która może spodobać się dosłownie każdemu, bez
względu na preferencje literackie. Chociaż może nie od początku.
W każdym razie u mnie proces zatapiania się w tej lekturze trochę
potrwał. Jej otwarcie zaintrygowało, ale podczas pierwszej fazy
związku Franka i Margot, mocno się niecierpliwiłam. Słodkie
chwile szczęścia młodej pary, to nie jest coś, o czym chciałoby
mi się czytać. Więc walczyłam. Walczyłam z przemożną potrzebą
przerwania lektury, ponieważ wiedziałam, że jak ulegnę to już
nigdy do tej opowieści nie wrócę, że nie znajdę już w sobie
motywacji do podjęcia przerwanego wątku. A chciałam wiedzieć,
dlaczego emerytowany nauczyciel akademicki postanowił milczeć. Co
doprowadziło owego sympatycznego człowieka do tej nietypowej
postawy. Jak się okazało od zawsze małomównego, z trudem
nawiązującego przyjaźnie, ale też bezgranicznie oddanego miłości
swojego życia. Najwyraźniej jego zupełnego przeciwieństwa –
kobiety gadatliwej, towarzyskiej, ale niechętnie dzielącej się
informacjami o sobie. Paradoksalnie to na co dzień mniej wylewny
Frank chętniej zapoznawał ją z własną biografią. Z natury
rozmowna Maggie zwykle unikała takich zwierzeń. Wolała skupiać
się na czasie teraźniejszym. Na budowie życia z Frankiem. Można
powiedzieć, że ci ludzie to bratnie dusze – dwie połówki tego
samego jabłka. Co nie znaczy, że nie mają przed sobą tajemnic, że
dzieje każdego z nich nie są naznaczone obszarami, o których to
drugie nie wie. Początkowo przy „Cichych dniach” trzymał mnie
jedynie sekret Franka (ale z czasem argumenty przemawiające za tą
książką się rozmnożyły). Sekret, który na sześć miesięcy
dosłownie odebrał mu mowę. Mężczyzna nadal okazywał miłość,
oddanie, maksymalne przywiązanie i troskę Maggie, tyle że bez
słów. To jednak jej nie wystarczało. Ta straszna cisza w końcu
doprowadziła ją do ostateczności. Ale być może nie tylko ona. Bo
w życiu Hobbsów wydarzyło się dość, by złamać nawet
najsilniejszą psychikę. „Ciche dni” mówią między innymi o
tym, że czasem dobre intencje mają iście tragiczne skutki, że nie
zawsze działanie w dobrej wierze przynosi pożądane owoce. To
również opowieść o trudach rodzicielstwa. O szczęściu, jakie
daje kochającym rodzicom dziecko, ale też o przygniatającej
odpowiedzialności, jaka przychodzi wraz z jego narodzinami. I
nieprzewidzianych, niezależnych od nas czynnikach, które niszczą
wszystko, na co z takim poświeceniem przez lata pracowaliśmy.
Powoli wyniszczają osobę, którą kochamy najbardziej na świecie,
dla której zrobilibyśmy wszystko, gdyby tylko dała nam szansę.
Cały tragizm sytuacji w jakiej znaleźli się Hobbsowie, krótko
przed zapanowaniem milczenia Franka, zasadza się na niemocy. Chcieli
pomóc, a tylko zaszkodzili. Tak, tylko czy dało się inaczej? Czy
mogli zrobić coś lepiej? Być może tak. Być może Frank ma
słuszność obwiniając siebie. Albo winna jest jego żona. Albo ich
córka. Albo nikt. Abbie Greaves każe nam dogłębnie się nad tym
zastanowić. Zmusi nas do refleksji, do długiej zadumy nie tylko nad
życiem bohaterów jej poruszającego pisarskiego debiutu, ale i nad
życiem w ogóle. Ile zależy od przypadku? Ile od zewnętrznych
czynników? Ile od środowiska, a ile od wychowania? Choćbyśmy nie
wiadomo jak się starali, cierpienia i tak nie unikniemy. Możemy
zawsze działać w dobrej wierze, możemy wiele energii poświecić
na budowanie bezpiecznego rodzinnego gniazdka, możemy kochać i być
kochanymi, ale to nie wystarczy, by uniknąć katuszy istnienia.
Historia Hobbsów wyciska łzy z oczu, ale i trzyma w nieznośnym
wręcz napięciu. W oczekiwaniu na promyk nadziei w tym
niemiłosiernie przedłużającym się czarnym okresie życia
kochających się ludzi, którzy nie mieli dużych wymagań. Ale
czasami nawet niewielkie wymagania to za dużo. Nawet niewygórowane
potrzeby mogą doprowadzić do niezwykle bolesnego upadku. Takiego, z
którego być może już nigdy się nie podniesiemy. „Ciche dni”
to niezwykle intymna opowieść, która rozwija się dość wolno
(choć książka jest stosunkowo krótka: trochę ponad trzysta
stron), ale gdy już nabiera rozpędu, to... rani z całą mocą.
Miejscami podnosi wprawdzie na duchu, ale uczuciem, które będzie w
Was dominować najprawdopodobniej będzie rozdzierający smutek.
Depresyjna to opowieść, która z pospolitości czyni coś
niezapomnianego. Zwyczajna opowiastka, przez którą nabawiłam się
swoistego psychicznego kaca. Za co, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi,
jestem Abbie Greaves niezmiernie wdzięczna.
Bolesna
to rzecz. Rozstrajająca podróż w głąb człowieczego istnienia.
Przeprawa przez dolę i niedolę kochających się osób, którzy być
może już za chwilę będą musieli się rozstać. „Ciche dni”,
debiutancka powieść Abbie Greaves, gwiazdy wschodzącej nie tylko
na jej rodzimym, brytyjskim podwórku wydawniczym, to piękna i
zarazem straszna historia o ludziach, którzy rozpaczliwie starają
się wydostać z matni, w jakiej się znaleźli albo ze swojej winy,
albo nie. Prosta opowieść prawie w całości zbudowana z
niewyszukanych, niecharakterystycznych motywów. Nie wierzycie, że
to może być klucz do Waszych serc? To gorąco zachęcam do
sprawdzenia się właśnie z tą pozycją. Myślę, że to
doświadczenie Wam się opłaci.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz