Młoda
kobieta, Sarah, przybywa do Los Angeles, aby rozpocząć nowe życie
po bolesnej stracie matki i zdradzie ojca. Właściciel urokliwego
kompleksu apartamentów poszukuje nowego najemcy i ku zaskoczeniu
Sarah to właśnie ona zostaje wybrana z dość licznego grona
chętnych. Dostaje wymarzone mieszkanie i przemiłych, bardzo zżytych
ze sobą sąsiadów, ufających, że i ona będzie żyła ze
wszystkimi w przyjaźni. Tymczasem Sarah coraz mniej podoba się
życie w tym miejscu. Hałas nie daje jej spać. Odbiera też
nienawistne anonimowe listy od kogoś bardzo niezadowolonego z tego,
że wbrew zasadom trzyma w mieszkaniu zwierzę. Ale to jeszcze nic.
Sarah już wkrótce na własnej skórze przekona się, jak wygląda
prawdziwa sąsiedzka miłość.
Niskobudżetowy
amerykański thriller psychologiczny „1BR” jest pełnometrażowym
debiutem Davida Marmora, zarówno w roli reżysera, jak i
scenarzysty. Pierwszy skrypt napisał lata temu, pod wpływem swoich
własnych, choć zdecydowanie mniej drastycznych przeżyć w Los
Angeles tuż po przeprowadzce. Potem zajął się innymi projektami,
a rzecz odgrzebał dopiero po znalezieniu menadżerów. Na ich
prośbę. Marmor nie miał wielkiej wiary w ten materiał, ale ku
jego zaskoczeniu dostrzeżono w nim potencjał. Musiał tylko go
uwspółcześnić. Po pozyskaniu funduszy wszystko potoczyło się
już błyskawicznie. „1BR” kręcono w Los Angeles, a pierwszy
pokaz odbył się w lipcu 2019 roku na Fantasia International Film
Festival.
Marzyliście
kiedyś o sąsiedztwie, które byłoby jak kochająca się rodzina?
Zwarta wspólnota, której częścią bylibyście i Wy? Główna
bohaterka „1BR” Davida Marmora w każdym razie jest pozytywnie
nastawiona do życia w takim otoczeniu. Otoczeniu ludzi, którzy
wspierają się nawzajem, którym widocznie leży na sercu dobro
sąsiadów i wspólnymi siłami dbają o powszechną szczęśliwość.
W kompleksie apartamentów w Los Angeles, miasta niespełnionych
marzeń, płonnych nadziei, interesowności, egoizmu, materializmu.
Miasta, w którym mało kto ogląda się na bliźniego, a sąsiadów
widuje się co najwyżej w przelocie. Sarah tymczasem trafia do
miejsca, które w ogóle nie pasuje do tego obrazu, w którym życie
zdaje się toczyć zupełnie innym rytmem. Tutejsi mieszkańcy
troszczą się o siebie. Tworzą własną społeczność, w której
tak zwane człowieczeństwo nie tylko nie zanika, ale wręcz wydaje
się być gorliwie pielęgnowane. W dość przekonującym stylu
wcielająca się w czołową postać Sarah, Nicole Brydon Bloom,
dostępuje zaszczytu wejścia do właśnie takiego raju na ziemi.
UWAGA SPOILER Do wspólnoty, która pachnie komuną. Albo
raczej groźną, utopijną” sektą, na czele której naturalnie
stoi właściciel tego kompleksu. Chociaż... KONIEC SPOILERA
W sumie co w tym złego, że ludzie wspierają się nawzajem. Cóż
złego w bezinteresownej sąsiedzkiej pomocy, której przecież w tym
bezwzględnym świecie tak naprawdę każdy potrzebuje? Niby nic i w
tym właśnie problem. W kinie i literaturze grozy takie sielskie
obrazki, taka powszechna szczęśliwość często wprost promieniuje
fałszem. Pod szerokimi uśmiechami, pod jawnym pragnieniem
nawiązywania dozgonnych przyjaźni, kryje się coś złego. Jakieś
niepokojące intencje, które najpewniej poznamy w dalszej części
seansu. Główna bohaterka „1BR” niedawno straciła matkę w
wyniku długiej i ciężkiej choroby. W pewnym sensie straciła też
ojca, bo nie potrafi mu wybaczyć pewnej bardzo bolesnej zdrady.
Mężczyzna zabiega o kontakty z nią, ale Sarah woli trzymać go na
dystans. Dlatego właśnie przeprowadziła się do Los Angeles.
Chciała nie tyle definitywnie odciąć się od ojca, ile stać się
po prostu osobą niezależną. Nie musieć już tak naprawdę na
nikim polegać. Tylko na sobie. Ale w głębi ducha Sarah tęskni za
życiowym przewodnikiem. Za kimś, kto pokierowałby jej życiem. Bo
tak naprawdę nie jest gotowa i może nigdy nie będzie, żeby objąć
stery nad własną egzystencją. Tym bardziej więc cieszy ją, że
trafiła do takiego miejsca, jak kompleks apartamentów w LA,
zarządzanego przez niejakiego Jerry'ego. Mężczyznę bardzo
opiekuńczego, serdecznego i... śliskiego. Patrząc na tego gościa
nie można oprzeć się wrażeniu, że ma jakiś ukryty cel, że pod
tą całą ogładą chowa się prawdziwy potwór. Zdeprawowana
istota, obsesyjnie oddana jakiemuś ohydnemu projektowi. Z najemcami
w rolach królików doświadczalnych? Na to wygląda. Im dalej, tym
bardziej uprawdopodabnia się ta wersja – życie Sarah w tym
pozornie urokliwym miejscu staje się coraz cięższe, a potem...
Potem jest jeszcze gorzej. Albo lepiej, zależy jak na to spojrzeć.
Moim zdaniem największą siłą „1BR” jest właśnie ta
ambiwalencja przekazu. A raczej uzależnienie wydźwięku od
indywidualnych przekonań widza. Zakładam, że większość osób
(choć mogę się mylić) będzie patrzeć na ów kompleks
apartamentów jak na śmiertelnie niebezpieczną pułapkę. Ale
pewnie znajdą się i tacy, którzy w tym projekcie dostrzegą sporo
plusów. Bo kto nie marzy o życiu w społeczeństwie wolnym od
egoizmu? Kto nie marzy o idealnym sąsiedztwie? Kto nie chciałby być
częścią kochającej się wspólnoty? No cóż, przypuszczam, że
wielu wolałoby już życie w samotności. Wygląda na to, że David
Marmor, starał się przekazać nam przede przekazać, że już
lepiej być całkowicie niezależnym, niż żyć w otoczeniu ludzi
zawsze spieszących nam z pomocą. Nie, inaczej. Że można sobie
wyobrazić scenariusz, w którym samotność bardziej nęci od
egzystencji w zintegrowanej wspólnocie. UWAGA SPOILER Chyba
że jest się komunistą z krwi i kości, nie drży się na myśl o
pozbyciu się swojego ego i nade wszystko łaknie się życia
pozbawionego tego straszliwego egoizmu i nieustającej pogoni za
mamoną KONIEC SPOILERA.
|
(źródło: https://www.thedailybeast.com/)
|
W
„1BR” czai się duch Iry Levina. Można dostrzec podobieństwa do
takich jego powieści, jak „Dziecko Rosemary”, „Żony ze
Stepford” i „Sliver”. Nasunęły mi się też lekkie
skojarzenia z „Rokiem 1984” George'a Orwella. Na sprawdzonym
motywie tajemniczej wspólnoty David Marmor zbudował niepozbawioną
osobliwości historię młodej kobiety, która tak naprawdę jeszcze
nie wie, czego chce. Czuje, że powinna się uniezależnić, ale z
drugiej strony nęci ją perspektywa życia wśród ludzi, którzy
wiedzą lepiej, co jest dla niej dobre. To znaczy taka pewność z
nich emanuje, a Sarah jest skłonna w to uwierzyć. Odpowiedzialność
ją przeraża. Sarah nie jest gotowa na układanie sobie życia w
pojedynkę. Potrzebuje pomocy, a przynajmniej tak jej się wydaje.
„1BR” opowiada więc między innymi o strachu i zwątpieniu
ogarniającym wielu młodych ludzi po opuszczeniu rodzinnego gniazda.
Przytłoczenie całym tym dorosłym życiem, zagubienie i poczucie
nieuchronnej porażki. Sarah walczy dzielnie, ale brakuje jej wiary w
siebie. Tak naprawdę nie wierzy, że podoła temu zadaniu, że zdoła
ułożyć sobie życie bez pomocy ojca. Nie chce jej, ale można
odnieść wrażenie, że podejrzewa, iż prędzej czy później
będzie musiała ją przyjąć. A przynajmniej do czasu odkrycia
uroków życia w dość hermetycznym społeczeństwie, któremu
lideruje charyzmatyczny, ale i mający w sobie coś demonicznego,
Jerry. Sarah najwięcej czasu spędza jednak ze starszą,
potrzebującą opieki kobietę nazwiskiem Stanhope, która dawniej
grała w niskobudżetowych filmach i z młodym mężczyzną imieniem
Brian, w którym powoli się zakochuje. I wygląda na to, że z
wzajemnością. David Marmor uważa że miał duże szczęście do
lokacji, bo udało się znaleźć takie miejsce, które można
powiedzieć ma dwa oblicza. Reżyser i scenarzysta „1BR” wyznał,
że nieznaczny obrót kamerą wystarczył by z urokliwej oazy ów
kompleks apartamentów przekształcił się w więzienie. Nowe
miejsce zamieszkania Sarah przez jakiś czas miało zarazem
przyciągać i odpychać widza. I w mojej ocenie to się realizatorom
udało. Nawet bez tych wszystkich mniej i bardziej subtelnych
sygnałów na gruncie tekstowym, w wyniku samej pracy kamer da się
odczuć, że to jedno z tych miejsc, z którego jeszcze trudniej
wyjść, niż się do niego dostać. A przecież, jak widać już na
początku filmu, pozyskanie mieszkania w tym zaciszu jest sporym
wyzwaniem. Konkurencja niemała, a miejsce tylko jedno. Ze zdjęć
emanuje wprawdzie chłód, generowany przez metaliczne szarości, ale
jak na mój gust za dużo w tym weselszych, jaskrawych barw, które
rozumiem, że miały podkreślać radosne pozory tego miejsca.
Uosabiać powszechną szczęśliwość panującą w tej spokojnej
przystani w Los Angeles, w której niewielu może się rozgościć.
Trzeba mieć dużo szczęścia, żeby zostać dopuszczonym do tej
wspólnoty. Albo niezwykłego pecha. W każdym razie wolałabym, żeby
realizatorzy aż tak dobitnie tej pozornej szczęśliwości nie
podkreślali. Więcej ponurości na pewno by nie zaszkodziło. Na
pewno tylko wzmogłoby poczucie klaustrofobii, które przyznaję, że
i w takim kolorowym wydaniu z tego przebijało, ale nie było tak
silne, jak według mnie być powinno w przypadku opowieści o
malowniczym więzieniu w ogromnej metropolii. Zacisznym osiedlu, w
atmosferze narastającej paranoi i niezaprzeczalnego zagrożenia ze
strony przemiłych sąsiadów albo tylko jednego sąsiada. Kogoś,
kto chce tylko pomóc. Nic więcej. Ty musisz jedynie przestrzegać
zasad (na przykład zabrania się trzymania zwierząt, a Sarah
„bezczelnie” ukrywa kota...) i przestać walczyć. Nie wzbraniaj
się przed tym, co przecież nieuniknione. Poddaj się i zapałaj
wreszcie szczerą miłością do tego miejsca. David Marmor obrał w
swoim scenariusz dość interesujący kierunek. W dodatku przez
większość czasu udawało mu się podtrzymać moje zainteresowanie.
Unikał długich, nużących przestojów, choć trzeba zaznaczyć, że
to jeden z tych thrillerów skoncentrowanych na postaciach, powolnym
budowaniu napięcia, coraz mniej tajemniczym, acz ciągłym
zagrożeniu z nutką osobliwości, tchnącym jakimś ogólnym
szaleństwem, które najwyraźniej jest zaraźliwe. Dynamizmu też
chwilami nabiera. Raz nawet solidnie przedstawionej dosadności –
ujęcia biednej dłoni. A jeszcze wcześniej porusza do głębi, a
przynajmniej mnie poruszył, choć nie powiem, żebym była
zaskoczona takim obrotem sprawy. Tą tragedią, która okazała się
jedynie preludium do właściwych mąk. Niewyobrażalnych cierpień,
które miały swój cel. I tutaj muszę Davidowi Marmorowi oddać
sporo pomysłowość. Tutaj mnie zaskoczył, aczkolwiek szybko
doszłam do wniosku, że za bardzo pośpieszył się z rozjaśnieniem
sytuacji, w jakiej znalazła się młoda kobieta, która chciała
tylko uniezależnić się od ojca. I znaleźć dobre towarzystwo w
kompletnie obcym mieście, które na jej nieszczęście okazuje się
zdecydowanie bardziej przyjazne, niż zakładała... Gdy tajemnica
się rozwiewa zwykle zainteresowanie widza słabnie, więc decydując
się na taki ruch na długo przed finałem dobrze mieć w zanadrzu
coś, co zajmowałoby równie silnie. Coś, co intrygowałoby tak
mocno jak tamta zagadka, która owszem znalazła ciekawe wyjaśnienie,
ale potem w moim oczach „1BR” stracił całą tę siłę
rażenia... No dobrze, nie całą, bo i ta partia miała swoje mocne
strony, i ten kąt patrzenia na sąsiedzką wspólnotę potrafił
poruszyć, ale już nie tak jak wcześniej. W sumie to trochę wiało
nudą. Zamknięcie też już tak mnie nie zdumiało, jak poprzedni
duży zwrot akcji, bo niewątpliwie właśnie taką reakcję miało
wywołać.
W
ogólnym rozrachunku, jest nieźle. Powiedziałabym nawet, że „1BR”
to całkiem obiecujące otwarcie kariery Davida Marmora, zarówno w
roli reżysera, jak i scenarzysty pełnometrażowych obrazów. Dość
pomysłowy thriller psychologiczny wyrosły na sprawdzonych motywach,
który dostarcza sporo emocjonalnego napięcia, zwraca uwagę
zgrabnie wykreśloną warstwą psychologiczną, ma coś ważnego do
przekazania, ale oprawa wizualna (ścieżka dźwiękowa jest raczej
oszczędna, ale główny motyw muzyczny, uważam, tchnie jakąś
wrogością), klimat „1BR” mógłby być zdecydowanie bardziej
efektywny. Mroczniejszy, posępniejszy, jeszcze bardziej
klaustrofobiczny i paranoiczny. A dalsza partia scenariusza w mojej
ocenie nie wytrzymuje porównania z poprzednią. Później nie jest
już tak ciekawie, ale myślę, że fani psychologicznych
dreszczowców mimo wszystko powinni na to filmowe przedsięwzięcie
zerknąć. Mimo wszystko, było warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz