Stronki na blogu

wtorek, 9 czerwca 2020

„1BR” (2019)


Młoda kobieta, Sarah, przybywa do Los Angeles, aby rozpocząć nowe życie po bolesnej stracie matki i zdradzie ojca. Właściciel urokliwego kompleksu apartamentów poszukuje nowego najemcy i ku zaskoczeniu Sarah to właśnie ona zostaje wybrana z dość licznego grona chętnych. Dostaje wymarzone mieszkanie i przemiłych, bardzo zżytych ze sobą sąsiadów, ufających, że i ona będzie żyła ze wszystkimi w przyjaźni. Tymczasem Sarah coraz mniej podoba się życie w tym miejscu. Hałas nie daje jej spać. Odbiera też nienawistne anonimowe listy od kogoś bardzo niezadowolonego z tego, że wbrew zasadom trzyma w mieszkaniu zwierzę. Ale to jeszcze nic. Sarah już wkrótce na własnej skórze przekona się, jak wygląda prawdziwa sąsiedzka miłość.

Niskobudżetowy amerykański thriller psychologiczny „1BR” jest pełnometrażowym debiutem Davida Marmora, zarówno w roli reżysera, jak i scenarzysty. Pierwszy skrypt napisał lata temu, pod wpływem swoich własnych, choć zdecydowanie mniej drastycznych przeżyć w Los Angeles tuż po przeprowadzce. Potem zajął się innymi projektami, a rzecz odgrzebał dopiero po znalezieniu menadżerów. Na ich prośbę. Marmor nie miał wielkiej wiary w ten materiał, ale ku jego zaskoczeniu dostrzeżono w nim potencjał. Musiał tylko go uwspółcześnić. Po pozyskaniu funduszy wszystko potoczyło się już błyskawicznie. „1BR” kręcono w Los Angeles, a pierwszy pokaz odbył się w lipcu 2019 roku na Fantasia International Film Festival.

Marzyliście kiedyś o sąsiedztwie, które byłoby jak kochająca się rodzina? Zwarta wspólnota, której częścią bylibyście i Wy? Główna bohaterka „1BR” Davida Marmora w każdym razie jest pozytywnie nastawiona do życia w takim otoczeniu. Otoczeniu ludzi, którzy wspierają się nawzajem, którym widocznie leży na sercu dobro sąsiadów i wspólnymi siłami dbają o powszechną szczęśliwość. W kompleksie apartamentów w Los Angeles, miasta niespełnionych marzeń, płonnych nadziei, interesowności, egoizmu, materializmu. Miasta, w którym mało kto ogląda się na bliźniego, a sąsiadów widuje się co najwyżej w przelocie. Sarah tymczasem trafia do miejsca, które w ogóle nie pasuje do tego obrazu, w którym życie zdaje się toczyć zupełnie innym rytmem. Tutejsi mieszkańcy troszczą się o siebie. Tworzą własną społeczność, w której tak zwane człowieczeństwo nie tylko nie zanika, ale wręcz wydaje się być gorliwie pielęgnowane. W dość przekonującym stylu wcielająca się w czołową postać Sarah, Nicole Brydon Bloom, dostępuje zaszczytu wejścia do właśnie takiego raju na ziemi. UWAGA SPOILER Do wspólnoty, która pachnie komuną. Albo raczej groźną, utopijną” sektą, na czele której naturalnie stoi właściciel tego kompleksu. Chociaż... KONIEC SPOILERA W sumie co w tym złego, że ludzie wspierają się nawzajem. Cóż złego w bezinteresownej sąsiedzkiej pomocy, której przecież w tym bezwzględnym świecie tak naprawdę każdy potrzebuje? Niby nic i w tym właśnie problem. W kinie i literaturze grozy takie sielskie obrazki, taka powszechna szczęśliwość często wprost promieniuje fałszem. Pod szerokimi uśmiechami, pod jawnym pragnieniem nawiązywania dozgonnych przyjaźni, kryje się coś złego. Jakieś niepokojące intencje, które najpewniej poznamy w dalszej części seansu. Główna bohaterka „1BR” niedawno straciła matkę w wyniku długiej i ciężkiej choroby. W pewnym sensie straciła też ojca, bo nie potrafi mu wybaczyć pewnej bardzo bolesnej zdrady. Mężczyzna zabiega o kontakty z nią, ale Sarah woli trzymać go na dystans. Dlatego właśnie przeprowadziła się do Los Angeles. Chciała nie tyle definitywnie odciąć się od ojca, ile stać się po prostu osobą niezależną. Nie musieć już tak naprawdę na nikim polegać. Tylko na sobie. Ale w głębi ducha Sarah tęskni za życiowym przewodnikiem. Za kimś, kto pokierowałby jej życiem. Bo tak naprawdę nie jest gotowa i może nigdy nie będzie, żeby objąć stery nad własną egzystencją. Tym bardziej więc cieszy ją, że trafiła do takiego miejsca, jak kompleks apartamentów w LA, zarządzanego przez niejakiego Jerry'ego. Mężczyznę bardzo opiekuńczego, serdecznego i... śliskiego. Patrząc na tego gościa nie można oprzeć się wrażeniu, że ma jakiś ukryty cel, że pod tą całą ogładą chowa się prawdziwy potwór. Zdeprawowana istota, obsesyjnie oddana jakiemuś ohydnemu projektowi. Z najemcami w rolach królików doświadczalnych? Na to wygląda. Im dalej, tym bardziej uprawdopodabnia się ta wersja – życie Sarah w tym pozornie urokliwym miejscu staje się coraz cięższe, a potem... Potem jest jeszcze gorzej. Albo lepiej, zależy jak na to spojrzeć. Moim zdaniem największą siłą „1BR” jest właśnie ta ambiwalencja przekazu. A raczej uzależnienie wydźwięku od indywidualnych przekonań widza. Zakładam, że większość osób (choć mogę się mylić) będzie patrzeć na ów kompleks apartamentów jak na śmiertelnie niebezpieczną pułapkę. Ale pewnie znajdą się i tacy, którzy w tym projekcie dostrzegą sporo plusów. Bo kto nie marzy o życiu w społeczeństwie wolnym od egoizmu? Kto nie marzy o idealnym sąsiedztwie? Kto nie chciałby być częścią kochającej się wspólnoty? No cóż, przypuszczam, że wielu wolałoby już życie w samotności. Wygląda na to, że David Marmor, starał się przekazać nam przede przekazać, że już lepiej być całkowicie niezależnym, niż żyć w otoczeniu ludzi zawsze spieszących nam z pomocą. Nie, inaczej. Że można sobie wyobrazić scenariusz, w którym samotność bardziej nęci od egzystencji w zintegrowanej wspólnocie. UWAGA SPOILER Chyba że jest się komunistą z krwi i kości, nie drży się na myśl o pozbyciu się swojego ego i nade wszystko łaknie się życia pozbawionego tego straszliwego egoizmu i nieustającej pogoni za mamoną KONIEC SPOILERA.

(źródło: https://www.thedailybeast.com/)
W „1BR” czai się duch Iry Levina. Można dostrzec podobieństwa do takich jego powieści, jak „Dziecko Rosemary”, „Żony ze Stepford” i „Sliver”. Nasunęły mi się też lekkie skojarzenia z „Rokiem 1984” George'a Orwella. Na sprawdzonym motywie tajemniczej wspólnoty David Marmor zbudował niepozbawioną osobliwości historię młodej kobiety, która tak naprawdę jeszcze nie wie, czego chce. Czuje, że powinna się uniezależnić, ale z drugiej strony nęci ją perspektywa życia wśród ludzi, którzy wiedzą lepiej, co jest dla niej dobre. To znaczy taka pewność z nich emanuje, a Sarah jest skłonna w to uwierzyć. Odpowiedzialność ją przeraża. Sarah nie jest gotowa na układanie sobie życia w pojedynkę. Potrzebuje pomocy, a przynajmniej tak jej się wydaje. „1BR” opowiada więc między innymi o strachu i zwątpieniu ogarniającym wielu młodych ludzi po opuszczeniu rodzinnego gniazda. Przytłoczenie całym tym dorosłym życiem, zagubienie i poczucie nieuchronnej porażki. Sarah walczy dzielnie, ale brakuje jej wiary w siebie. Tak naprawdę nie wierzy, że podoła temu zadaniu, że zdoła ułożyć sobie życie bez pomocy ojca. Nie chce jej, ale można odnieść wrażenie, że podejrzewa, iż prędzej czy później będzie musiała ją przyjąć. A przynajmniej do czasu odkrycia uroków życia w dość hermetycznym społeczeństwie, któremu lideruje charyzmatyczny, ale i mający w sobie coś demonicznego, Jerry. Sarah najwięcej czasu spędza jednak ze starszą, potrzebującą opieki kobietę nazwiskiem Stanhope, która dawniej grała w niskobudżetowych filmach i z młodym mężczyzną imieniem Brian, w którym powoli się zakochuje. I wygląda na to, że z wzajemnością. David Marmor uważa że miał duże szczęście do lokacji, bo udało się znaleźć takie miejsce, które można powiedzieć ma dwa oblicza. Reżyser i scenarzysta „1BR” wyznał, że nieznaczny obrót kamerą wystarczył by z urokliwej oazy ów kompleks apartamentów przekształcił się w więzienie. Nowe miejsce zamieszkania Sarah przez jakiś czas miało zarazem przyciągać i odpychać widza. I w mojej ocenie to się realizatorom udało. Nawet bez tych wszystkich mniej i bardziej subtelnych sygnałów na gruncie tekstowym, w wyniku samej pracy kamer da się odczuć, że to jedno z tych miejsc, z którego jeszcze trudniej wyjść, niż się do niego dostać. A przecież, jak widać już na początku filmu, pozyskanie mieszkania w tym zaciszu jest sporym wyzwaniem. Konkurencja niemała, a miejsce tylko jedno. Ze zdjęć emanuje wprawdzie chłód, generowany przez metaliczne szarości, ale jak na mój gust za dużo w tym weselszych, jaskrawych barw, które rozumiem, że miały podkreślać radosne pozory tego miejsca. Uosabiać powszechną szczęśliwość panującą w tej spokojnej przystani w Los Angeles, w której niewielu może się rozgościć. Trzeba mieć dużo szczęścia, żeby zostać dopuszczonym do tej wspólnoty. Albo niezwykłego pecha. W każdym razie wolałabym, żeby realizatorzy aż tak dobitnie tej pozornej szczęśliwości nie podkreślali. Więcej ponurości na pewno by nie zaszkodziło. Na pewno tylko wzmogłoby poczucie klaustrofobii, które przyznaję, że i w takim kolorowym wydaniu z tego przebijało, ale nie było tak silne, jak według mnie być powinno w przypadku opowieści o malowniczym więzieniu w ogromnej metropolii. Zacisznym osiedlu, w atmosferze narastającej paranoi i niezaprzeczalnego zagrożenia ze strony przemiłych sąsiadów albo tylko jednego sąsiada. Kogoś, kto chce tylko pomóc. Nic więcej. Ty musisz jedynie przestrzegać zasad (na przykład zabrania się trzymania zwierząt, a Sarah „bezczelnie” ukrywa kota...) i przestać walczyć. Nie wzbraniaj się przed tym, co przecież nieuniknione. Poddaj się i zapałaj wreszcie szczerą miłością do tego miejsca. David Marmor obrał w swoim scenariusz dość interesujący kierunek. W dodatku przez większość czasu udawało mu się podtrzymać moje zainteresowanie. Unikał długich, nużących przestojów, choć trzeba zaznaczyć, że to jeden z tych thrillerów skoncentrowanych na postaciach, powolnym budowaniu napięcia, coraz mniej tajemniczym, acz ciągłym zagrożeniu z nutką osobliwości, tchnącym jakimś ogólnym szaleństwem, które najwyraźniej jest zaraźliwe. Dynamizmu też chwilami nabiera. Raz nawet solidnie przedstawionej dosadności – ujęcia biednej dłoni. A jeszcze wcześniej porusza do głębi, a przynajmniej mnie poruszył, choć nie powiem, żebym była zaskoczona takim obrotem sprawy. Tą tragedią, która okazała się jedynie preludium do właściwych mąk. Niewyobrażalnych cierpień, które miały swój cel. I tutaj muszę Davidowi Marmorowi oddać sporo pomysłowość. Tutaj mnie zaskoczył, aczkolwiek szybko doszłam do wniosku, że za bardzo pośpieszył się z rozjaśnieniem sytuacji, w jakiej znalazła się młoda kobieta, która chciała tylko uniezależnić się od ojca. I znaleźć dobre towarzystwo w kompletnie obcym mieście, które na jej nieszczęście okazuje się zdecydowanie bardziej przyjazne, niż zakładała... Gdy tajemnica się rozwiewa zwykle zainteresowanie widza słabnie, więc decydując się na taki ruch na długo przed finałem dobrze mieć w zanadrzu coś, co zajmowałoby równie silnie. Coś, co intrygowałoby tak mocno jak tamta zagadka, która owszem znalazła ciekawe wyjaśnienie, ale potem w moim oczach „1BR” stracił całą tę siłę rażenia... No dobrze, nie całą, bo i ta partia miała swoje mocne strony, i ten kąt patrzenia na sąsiedzką wspólnotę potrafił poruszyć, ale już nie tak jak wcześniej. W sumie to trochę wiało nudą. Zamknięcie też już tak mnie nie zdumiało, jak poprzedni duży zwrot akcji, bo niewątpliwie właśnie taką reakcję miało wywołać.

W ogólnym rozrachunku, jest nieźle. Powiedziałabym nawet, że „1BR” to całkiem obiecujące otwarcie kariery Davida Marmora, zarówno w roli reżysera, jak i scenarzysty pełnometrażowych obrazów. Dość pomysłowy thriller psychologiczny wyrosły na sprawdzonych motywach, który dostarcza sporo emocjonalnego napięcia, zwraca uwagę zgrabnie wykreśloną warstwą psychologiczną, ma coś ważnego do przekazania, ale oprawa wizualna (ścieżka dźwiękowa jest raczej oszczędna, ale główny motyw muzyczny, uważam, tchnie jakąś wrogością), klimat „1BR” mógłby być zdecydowanie bardziej efektywny. Mroczniejszy, posępniejszy, jeszcze bardziej klaustrofobiczny i paranoiczny. A dalsza partia scenariusza w mojej ocenie nie wytrzymuje porównania z poprzednią. Później nie jest już tak ciekawie, ale myślę, że fani psychologicznych dreszczowców mimo wszystko powinni na to filmowe przedsięwzięcie zerknąć. Mimo wszystko, było warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz