Mieszkający
na przedmieściach wraz z żoną i synem, Ray Peterson, postanawia
spędzić urlop w domu. Ale może zapomnieć o odpoczynku, bo w jego
sąsiedztwie najwyraźniej źle się dzieje. Przed miesiącem do domu
obok wprowadziła się rodzina Klopeków, która unika towarzystwa i
zaniedbuje trawnik. A teraz z ich domu zaczynają wydobywać się
tajemnicze dźwięki i światła. Kiedy znika starszy mężczyzna
mieszkający przy tej samej ulicy, Ray wraz z zaprzyjaźnionymi
sąsiadami, Artem Weingartnerem i Markiem Rumsfieldem, zaczyna
jeszcze baczniej przyglądać się Klopekom. Mężczyźni
podejrzewają, że nowi mieszkańcy ich dzielnicy zamordowali
biednego staruszka i ukryli jego zwłoki. I zamierzają znaleźć
dowody na poparcie swojej teorii.
„Na
przedmieściach” (oryg. „The 'Burbs”) to kultowy thriller
komediowy w reżyserii Joego Dante, twórcy między innymi „Piranii”
(1978), „Skowytu” (1981), „Gremliny rozrabiają” (1984) i
„Gremlinów 2” (1990), „Interkosmosu” (1987) i „Burying the
Ex” (2014). Scenariusz napisał Dana Olsen, inspirację czerpiąc
głównie ze swojego dzieciństwa na przedmieściu. Artysta przyznał,
że dorastał w dzielnicy, w której od czasu do czasu słyszało się
o niecnych uczynkach dokonywanych przez niektórych sąsiadów.
Powiedział, że fascynujące było myślenie, że dany sąsiad może
się okazać Kubą Rozpruwaczem i po latach zdecydował się
przywołać tamto poczucie w fikcyjnej opowieści o Rayu Petersonie i
jego szalonych sąsiadach. W całości nakręcony w Universal Studios
(w tym samym miejscu, w którym potem powstawał między innymi
serial „Gotowe na wszystko”) za osiemnaście milionów dolarów,
obraz odniósł spory sukces kasowy - trochę ponad czterdzieści
dziewięć milionów dolarów wpływów z całego świata - jednakże
w swoich czasach został negatywnie przyjęty przez krytyków. Ale
nie tak zwanych zwykłych widzów. Można powiedzieć, że również
dzięki nim „Na przedmieściach” Joego Dante po dziś dzień
cieszy się sporym zainteresowaniem widzów. Zwłaszcza miłośników
czarnego humoru, ale także szeroko pojętego kina grozy.
Wstyd
się przyznać, że dopiero teraz „Na przedmieściach”
zasłużonego dla filmowego horroru Joego Dante, obejrzałam. Sporo o
nim słyszałam, ale choć zakładałam, że w końcu nadrobię ową
zaległość, to jak widać dość długo się zbierałam. Nawet nie
wiem dlaczego, bo przecież jak sama nazwa wskazuje akcję osadzono
na przedmieściach, czyli jednym z moich ulubionych filmowych
lokacji. I przecież to Joe Dante, człowiek od „Piranii”,
„Skowytu” i „Gremliny rozrabiają”. Łebski gość. „Na
przedmieściach” to mieszanka thrillera i komedii, ewentualnie ze
szczyptą horroru. Satyryczne ujęcie życia na amerykańskim
przedmieściu z młodym Tomem Hanksem w roli głównej. W roli Raya
Petersona, na co dzień spokojnego człowieka, kochającego ojca i
męża, trochę pantoflarza, który właśnie przebywa na urlopie.
Jego małżonka Carol (niezastąpiona księżniczka Leia, to znaczy
Carrie Fisher) uważa, że powinni całą rodziną spędzić ten czas
nad jeziorem, ale Ray uparcie trzyma się swojego planu odpoczynku w
domowych pieleszach. A żeby mu się za bardzo nie nudziło, każdego
ranka obserwuje sąsiadów. Skojarzenia z „Oknem na podwórze”
Alfreda Hitchcocka nasuwają się więc same przez się. Tym
bardziej, że nasz Ray wzorem L.B. 'Jeffa' Jefferiesa dopatruje się
w najbliższym sąsiedztwie potencjalnych zbrodniarzy. Joe Dante wie
jak stworzyć upiorny klimacik, potrafi zasiać w widzach niepewność
zabarwioną zgrozą i to nawet na mieniącym się żywymi kolorami,
malowniczym, pozornie spokojnym przedmieściu. Na którym zresztą
nie brakuje... szaleńców? W każdym razie na pewno dziwaków. Groza
kumuluje się w zaniedbanym domu Klopeków, otoczonym (o zgrozo!) nie
mniej zapuszczonym trawnikiem. Domu rodziny, która wprowadziła się
tutaj przed miesiącem i przez cały ten czas z jakiegoś sobie tylko
znanego powodu ukrywała się przed sąsiadami. Może są po prostu
skryci, nieśmiali, nietowarzyscy. A może Ray i jego przyjaciele
słusznie przypisują im zbrodniczą działalność. Dante zadbał
byśmy przynajmniej po części podzielali ich obawy względem
Klopeków, dając tym ostatnim iście gotyckie (mnie najbardziej
pachniało to klasycznymi wampirami) schronienie przed wścibskimi
sąsiadami. Odpychającą, mroczną siedzibę, nieomal fortecę. Dom
najeżony pułapkami mającymi odstraszać intruzów. A za intruza
Klopekowie zdają się uważać każdego, kto ośmielił się wstąpić
na ich posesję. Choćby tylko po to, by powitać ich w sąsiedztwie.
Scenariusz Dany Olsena na jednym poziomie skupia się na problemie
maniakalnego wręcz wścibstwa sąsiadów. Na niezdrowym
zainteresowaniu przechodzącym w czystą obsesję na punkcie tych
osób z okolicy, którzy różnią się od reszty tym, że nie chcą
nawiązywać sąsiedzkich relacji. I nie dbają o swój kącik,
szpecąc tym samym tę poza tym urokliwą podmiejską dzielnicę. To
jeden poziom, ale jest też inny, wyrastający z tradycji
pełnokrwistego thrillera, a może nawet horroru. Ray i jego
przyjaciele może i zachowują się jak paranoicy albo takie duże
dzieci szukające chwilowych podniet (jedna z moim zdaniem
zabawniejszych sekwencji najdobitniej za tym przemawia, a mowa o
chwili, w której koledzy wołają Raya na podwórko, ale do akcji
wkracza jego żona, w tym momencie bardziej zachowująca się jak
jego matka), ale nawet jeśli tak jest w istocie, to ich obsesja i
tak udziela się widzowi. A przynajmniej udzielała się mnie. Tyle
że nie byłam przywiązana aż tak mocno do teorii Raya, Arta i
Marka, jak tych trzech znudzonych mężczyzn wywodzących się z
klasy średniej. Wydaje się, że zony dwóch z nich, zwłaszcza
Carol, w „Na przedmieściach” są swego rodzaju głosami
rozsądku. Głosami, które wprawdzie nie docierają do samozwańczych
stróżów przedmieścia, ale za to przemawiają do nas, obserwatorów
tego narastającego szaleństwa. Tak, tylko że... A co jeśli Ray i
jego kompani mają rację? Co jeśli Klopekowie to wampiry? Świadczy
o tym choćby oblicze najmłodszego członka owej familii: prawda że
troszkę przypomina Nosferatu z kultowego horroru F.W. Murnaua? Może
być też tak, że jeden z nich jest szalonym naukowcem, a reszta to
jego pomocnicy albo wszyscy oni to pospolici seryjni mordercy, którzy
tak jak obiekt zainteresowania nastoletniego Kale'a z późniejszego
„Niepokoju” D.J. Caruso ukrywają zwłoki swoich ofiar na własnej
posesji. Dana Olsen mógł też dokonać połączenia dwóch
ostatnich motywów na kartach swojego scenariusza. Możemy mieć do
czynienia z seryjnymi mordercami, którzy pozbywają się jedynie
kości swoich ofiar, resztę uprzednio wykorzystując w jakichś
pseudonaukowych badaniach. Albo satanistycznych rytuałach.
Jedną
z bardziej charakterystycznych scen w „Na przedmieściach” Joego
Dante jest koszmarny sen głównego bohatera Raya Petersona. Odbicie
jego bieżących lęków podkręcone przez obrazy zarejestrowane
przed zapadnięciem w sen. W telewizji nadawano akurat „Teksańską
masakrę piłą mechaniczną 2” Tobe'a Hoopera, „Wyścig z diabłem”
Jacka Starretta i „Egzorcystę” Williama Friedkina, które
(wydaje mi się, że poza tym ostatnim, ale mogę się mylić) potem
wniknęły do jego snu. Koszmaru, który odebrałam w kategoriach
onirycznego listu pochwalnego Joego Dante i Dana Olsena dla dokonań
kolegów po fachu. Dla „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną 2”
i „Wyścigu diabła”, bo ukłonu w stronę „Egzorcysty” nie
udało mi się z tego magicznie kiczowatego miszmaszu wątków i
stylów wyłowić. Ale wróćmy już do rzeczywistości. To jest do
umownej rzeczywistości wykreowanej pod kierownictwem Joego Dante. Do
urokliwej krainy, którą nagle ogarnia istne szaleństwo. A wszystko
przez sąsiadów odstających od reszty i starających się ich
zdekonspirować dorosłych mężczyzn bawiących się w
nieustraszonych strażników przedmieścia. Wciągający scenariusz
to jedno, ale na sukces „Na przedmieściach” bez wątpienia
zapracował też magiczny klimat tej produkcji. Raz przyjemnie
kolorowe, innymi razy jeszcze bardziej przyjemnie mroczne (udany
kontrast) zdjęcia Roberta M. Stevensa i zróżnicowana, wpadająca w
ucho ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Jerry'ego Goldsmitha,
którego chyba żadnemu kinomanowi przedstawiać nie trzeba. Humor w
„Na przedmieściach” nie jest nachalny, powiedziałabym nawet, że
dość subtelny i właśnie dzięki temu tak skuteczny. To znaczy na
mnie często wywierający pożądany skutek – uśmiech, czasami
głośne wybuchy gromkiego śmiechu i oczywiście nerwowy chichot. Bo
w końcu w tytułowym zakątku czai się poważne zagrożenie. Czy to
w jedynym zaniedbanym domostwie w tej okolicy, czy w narastającej
obsesji trzech członków klasy średniej. Moim zdaniem
najbarwniejszą i najzabawniejszą postacią w tym ostatnim gronie
jest Art Weingartner (znakomita kreacja Ricka Ducommuna), ale były
żołnierz Mark Rumsfield (dość cenny wkład Bruce'a Derna) wiele
mu nie ustępuje. W tej dziecinadzie? Tak czy inaczej główny
bohater, Ray Peterson, w którego w bardzo dobrym stylu wcielił się
Tom Hanks, w oczach widza powinien uchodzić za najbardziej
zrównoważoną osobę z tej trójcy. (Na marginesie: Dante zachęcał
obsadę do improwizowania i niejeden z takich improwizowanych
momentów znalazł swoje miejsce w filmie). Oczywiście nie jest
takim głosem rozsądku jak jego żona Carol, ale ewidentnie stara
się studzić alarmujący zapał swoich kolegów. Ich infantylne
zapędy i niemoralne, a później nawet przestępcze zachowania. Bo
jeśli chcą zdobyć dowody winy Klopeków - a chcą i to jak - to
muszą sięgnąć po... hmm... powiedzmy niekonwencjonalne metody. W
ruch idzie więc noktowizor, ale szybko staje się dla nich jasne, że
to nie wystarczy. Trzeba pójść jeszcze dalej. Tym bardziej, że
przezabawna „kąpiel w śmieciach” Klopeków też nie przyniosła
spodziewanych rezultatów, a ich zaginionego w doprawdy zagadkowych
okolicznościach sąsiada jak nie było, tak nie ma. Nasi domorośli
detektywi poczynają sobie coraz śmielej i śmielej. A my tymczasem
zastanawiamy się nad tym kto tutaj tak naprawdę jest ofiarą, a kto
oprawcą. Bo działalność Raya, Arta i Marka to czystej wody
nękanie, ale z drugiej strony twórcy dają nam rozliczne powody do
przypuszczeń, że na tym spokojnym dotychczas przedmieściu
faktycznie zamieszkała rodzina zbrodniarzy, a powstrzymać ich mogą
jedynie lekko trzepnięci (lekko???) sąsiedzi. Będzie więc trochę
śmiechu, sporo napięcia i po prostu czystej rozrywki. Wspaniała
lekkość tworzenia, co prawda trochę jak najbardziej zamierzonego
patosu, egzaltacji się tutaj objawia, ale to wszystko jest tak
niewymuszone – paradoks? - że nawet chciałoby się więcej takich
przedobrzonych akcentów. Nie obyło się jednak bez rozczarowania.
Na samym końcu, kiedy już zaczęłam myśleć, że „Na
przedmieściach” Joego Dante w mojej pamięci ostanie się jako
dziełko pozbawione potknięć. A tutaj taka przykra niespodzianka. W
każdym razie ja wolałabym, żeby zrezygnowano z ostatniego
„rozdziału”. UWAGA SPOILER Żeby poprzestano na
oczyszczeniu Klopeków z wszelkich podejrzeń, tym samym w całości
obciążając trio samozwańczych strażników podmiejskiej
dzielnicy, bo to w smacznie wariacki sposób zintensyfikowałoby
satyryczny wydźwięk tej opowieści. Ot, ludziom dla których jedyną
i w dodatku wątpliwą rozrywką jest regularne koszenie trawnika i
woskowanie samochodu w każdej chwili może odbić palma, więc
strzeżmy się znudzonych sąsiadów:) KONIEC SPOILERA.
„Na
przedmieściach”: thriller komediowy od znanego chyba każdemu
miłośnikowi kina grozy Joego Dante, którego myślę nie wolno im
przegapić. Zresztą nie tylko im, bo to jedno z tych widowisk, które
kradnie serca ludziom o przeróżnych preferencjach filmowych. I to w
każdym kolejnym pokoleniu. Od czasu swojego powstania w drugiej
połowie lat 80-tych XX wieku. To film, w którym moim zdaniem
zaklęta jest cała magia tamtej dekady. Frapująca opowieść
utrzymana dla mnie w niedościgłym klimacie szalonych lat 80-tych.
Takich filmów już się nie kręci. Niestety. Więc tym bardziej
radzę wybrać się w tę oto podróż w przeszłość. Na
amerykańskie przedmieście, gdzie właśnie zawitało zło.
Sprawdźcie jakie konkretnie. Śmiało, nie bójcie się. Bo nie
sądzę, żeby przynajmniej wielu z Was pożałowało tej decyzji.
Ekipa „Na przedmieściach” już o to zadbała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz