Stronki na blogu

poniedziałek, 5 kwietnia 2021

„Slaxx” (2020)

 

Libby McClean dołącza do zespołu sieci sklepów odzieżowych CCC, która właśnie czyni przygotowania do prezentacji nowej kolekcji. Ekipa zarządzana przez mężczyznę imieniem Craig, który stara się o awans, ma całą noc na wyłożenie towaru w jednym ze sklepów, który przez ten czas będzie szczelnie zamknięty. Hitem tego sezonu mają być spodnie jeansowe, które automatycznie dopasowują się do rozmiaru noszącego. Pracownicy CCC nie wiedzą jeszcze, że spodnie te żyją i są opętane żądzą mordu. Jeszcze przed nastaniem świtu wszyscy oni mogą być martwi. Chyba że w porę zidentyfikują wroga i znajdą sposób na przerwanie tej rzezi.

W 2001 roku mająca jeszcze znikome doświadczenie w branży filmowej Kanadyjka Elza Kephart wybrała się w samochodową podróż ze swoją przyjaciółką Patricią Gomez, którą umilały sobie rozmową o nielubianych słowach. Gomez powiedziała, że nienawidzi słowa „slacks” (pol. spodnie), a Kephart zaczęła drażnić się z nią w kółko je wypowiadając. W pewnym momencie ona też uświadomiła sobie, jak okropnie to brzmi. Jak materiał na horror. Horror o morderczych spodniach. Ich pierwsza koncepcja zakładała rzeź w szkole średniej, ale kiedy - po siedmiu latach - wróciły do tego pomysłu zdecydowały się umieścić akcję w sklepie, a kolejne cztery lata później Kephart postanowiła dodać do tego materiału polityczne przesłanie - destruktywne praktyki niektórych firm odzieżowych. „Slaxx” to trzeci pełnometrażowy film Elzy Kephart i drugi horror komediowy, po „Graveyard Alive” (2003), którego scenariusz też napisała razem z Patricią Gomez. Dobrze przyjęty przez krytykę kanadyjski obraz, który po raz pierwszy został pokazany w sierpniu 2020 roku na Fantasia International Film Festival. W 2021 roku w kilku krajach rozpoczęto dystrybucję internetową – na platformie Shudder.

W horrorze każdy może stać się mordercą. Twórcy kina grozy już dawno udowodnili nam, że w tym zakresie nie ma absolutnie żadnych ograniczeń. Wystarczy rozejrzeć się wokół siebie, by znaleźć materiał na zabójcę. Może to być opona samochodowa, może to być fotel, kurtka, pochwa, cysta, a nawet stolec. Elza Kephart i Patricia Gomez wybrały spodnie jeansowe. Ostatni krzyk mody. Ostatni krzyk w swoim życiu. Horror komediowy „Slaxx” trwa niespełna osiemdziesiąt minut – jest więc dość krótki – i skupia się na pracownikach sklepu odzieżowego będącego częścią fikcyjnej sieci o swojsko brzmiącej nazwie CCC. Rzecz rozgrywa się w jedną noc. Noc, po której ma nastąpić wielkie wydarzenie: prezentacja nowej kolekcji CCC. Zespół zarządzany przez marzącego o awansie Craiga (zadowalający występ Bretta Donahue), ma tylko parę godzin na przygotowanie wszystkiego. Ekipa musi się więc sprężać. Ale już na starcie zostaje osłabiona, minie jednak trochę czasu zanim ten fakt wyjdzie na jaw. Główną bohaterką filmu jest młodziutka, dość naiwna kobieta (z rodzaju tych, które zwykle określa się jako jeszcze nieznających życia), Libby McClean, która dopiero co dołączyła do zespołu Craiga. Dla Libby to spełnienie marzeń, bo od dawna ma lekką obsesję na punkcie działalności CCC. Wierzy bowiem, że to jedna z nielicznych firm młodzieżowych z silnym kręgosłupem moralnym. Ujmując rzecz w skrócie: taka, której leży na sercu dobro planety. Taka, która nie tylko nie zanieczyszcza środowiska, ale i nie zmusza ludzi, w tym osób nieletnich, do katorżniczej pracy. Jak widać Libby nie jest jedną z tych pannic, które myślą wyłącznie o swoim wyglądzie. Nie przypomina innej wielkiej fanki CCC, popularnej vlogerki modowej, która nie może się już doczekać otwarcia ich najnowszej kolekcji. Libby to idealistka z krwi i kości. Kobieta z zasadami, których niewielu w tym kapitalistycznym świecie się jeszcze trzyma. Ale CCC na pewno tak. Libby nie ma co do tego wątpliwości. Święcie wierzy, że to jeden z ostatnich bastionów szlachetności w świecie mody. Jeśli nie ostatni... Moim zdaniem największą wadą „Slaxx” jest podejście do ludzkich postaci. Bo mordercze spodnie to też postacie. Patrząc na nie, łatwo zapomnieć, że to tylko spodnie. Nie dlatego, że chodzą sobie samopas. Twórcy wyraźnie przypisują im ludzkie cechy – mamy przed sobą spodnie, ale widzimy człowieka. Tak, te spodnie mają ludzką twarz. Gniewną, ale i smutną. Pewnie dziwnie to zabrzmi, ale to jeansowe ubranko to najbardziej rozwojowa postać. Niektórzy mogą nawet powiedzieć, że bardziej ludzka od Craiga. Kapitalistycznej hieny, korporacyjnego trybiku, dla którego nie ma nic ważniejszego od pokonywania kolejnych szczebli tej wyjątkowo niestabilnej drabiny. Jeden fałszywy krok może skończyć się bolesnym upadkiem. Degradacją albo wypadnięciem z zespołu, któremu Craig zapewne oddał najlepsze lata swojego życia. Trudno mu jednak współczuć, gdy sprawy zaczynają wymykać mu się z rąk. Właściwie to świat Craiga tej jednej, niezwykle ważnej dla niego nocy, nieubłaganie obraca się w gruzy. A wszystko przez złośliwe spodnie. Wredne ciuchy sabotujące wielkie dzieło wspaniałej firmy, której Craig nie jest tak ważną częścią, jak najwyraźniej mu się wydaje. Już na początku „Slaxx” nabrałam pewności, że ten kierownik zespołu, do którego właśnie dołącza Libby McClean, wyrasta z wielokrotnie już wykorzystywanego w kinie grozy modelu postaci. Wiadomo więc, jak się zachowa, kiedy zrobi się naprawdę gorąco. To samo zresztą można powiedzieć o głównej bohaterce „Slaxx”. Wypada jednak zaznaczyć, że w przypadku Libby widać jakieś niewielkie starania w kierunku nadania jej pewnej nieobliczalności. Na mnie wprawdzie zamierzonego efektu to nie wywarło, ale przynajmniej próbowano. Czego nie można powiedzieć o Craigu i w sumie wszystkich pozostałych pracownikach sklepu z modną odzieżą właśnie przejmowanego przez krwiożercze spodnie.

Reżyserka i współscenarzystka „Slaxx”, Elza Kephart, nie jest wprawdzie przeciwniczką efektów komputerowych (widziała już trochę filmów, które w jej oczach od tej strony prezentowały się bardzo realistycznie), ale uznała, że ta propozycja lepiej się sprawdzi, jeśli wykorzysta się prawdziwe spodnie. W napisy końcowe (swoją drogą po napisach jest jeszcze domknięcie tej historii) wmontowano wybrane zdjęcia z planu, na pierwszy ogień biorąc, moim zdaniem, najzabawniejszą scenkę ze „Slaxx” - tańcujące spodnie. Możemy więc przyjrzeć się jednemu z wybranych przez filmowców sposobów wprawiania zwykłych jeansów w ruch. Innym były „magiczne sznureczki”, czyli stara sztuczka „przywiąż i ciągnij”. Obróbka cyfrowa tak czy inaczej się odbyła. Tyle że zamiast wklejania było staranne gumkowanie. Zaś w scenach gore ingerencja komputera mogła być większa, dopuszczam taką możliwość, choć prawdę mówiąc niczego takiego nie zarejestrowałam. Innymi słowy: wyglądało na dodatki praktyczne. Dosyć przekonujące, ale niekoniecznie za główny cel mające zniesmaczenie, rozbudzenie jakiegoś tam wstrętu w odbiorcach. To horror komediowy, więc nikogo nie powinno dziwić humorystyczne podejście do rzeczy, w których zdrowy na umyśle człowiek normalnie nic śmiesznego nie dostrzega. Tak, tylko że normalnie spodnie „nie dostają nagle nóżek” i nie rzucają się na ludzi... W każdym razie jest w „Slaxx” parę momentów, w których widać więcej od czerwonej substancji robiącej za krew. A tak naprawdę spodziewałam się tylko chodzenia po tej linii najmniejszego oporu. Tylko rozlewania na prawo i lewo „czerwonej farby”. A tu proszę – flaki na wierzchu, latające kończyny, obranie ze skóry (w tym przypadku widać tylko ostatnie stadium tej... wyżerki). Przydałoby się co prawda jeszcze trochę dołożyć do tego makabrycznego kotła, ale jak na standardy współczesnego tak zwanego krwawego kina grozy, „Slaxx” stopniem drastyczności i tak może zaskoczyć. Mnie w sumie zaskoczył, chociaż jak już nadmieniłam tą sklepową rzeź trudno traktować z powagą. Ludzie giną, a my zaśmiewamy się do rozpuku. Myślę, że taki był główny cel Elzy Kephart i Patricii Gomez, że z taką myślą spisywały tę zwariowaną historię. Nie po to, by szokować, a w każdym razie nie przede wszystkim. Owszem, na ekranie rozgrywa się istna jatka, dzieją się rzeczy, którym można przykleić łatkę „obrzydliwości”, ale tonacja jest lekka i... przyjemna. Jest wesoło, choć krwawo, bo jakże mogłoby być inaczej, skoro to film o morderczych spodniach. Czyli rzecz, od której trudno wymagać jakiejś głębi, od której trudno oczekiwać jakiegoś ważnego przesłania, trudno spodziewać się jakiegokolwiek materiału do przemyśleń. Spodziewamy się regularnej rąbanki i przy odrobinie szczęścia przynajmniej jednej postaci, która nie będzie nam zupełnie obojętna. Dużo krwi, flaków i śmiechu. A tu proszę, twórcy zapraszają nas do dyskusji o okrucieństwie w świecie mody. O tym, że najważniejszy jest zysk oraz oczywiście kształtowanie trendów. Moda stała się ważniejsza nawet od ludzkiego życia. Nie wspominając już o planecie, ale kto by się tam nią przejmował... Kasa, kasa, kasa. I nie tyle ładny, ile po prostu modny ciuch. A że uszyty przez ubogie dzieci, którym na dodatek płaci się przysłowiowe grosze... Znowu, kogo to obchodzi? Na pewno nie wielkie korporacje wmawiające nam, że nie obejdziemy się bez tej kurtki, tamtych skarpet, czy (o-matko-muszę-je-mieć!) tych spodni. Będzie też o potworze znanym jako GMO. I jak przy tym wszystkim mają wypaść nasi mordercy? Kto tutaj jest prawdziwym agresorem? Po czyjej stronie ma opowiadać się widz? Wesprzeć członków swojego gatunku w tej walce na śmierć i życie, czy może jeansowe spodnie, które mówią „dość!”. Dość tego (nie)dobrego przeklęta ludzkości! Choć krótki, „Slaxx” zdążył mnie z lekka wymęczyć. Nuda niestety chwilami niepostrzeżenie się wkradała, bynajmniej nie dlatego, że dzieje się powoli. Przeciwnie: dzieje się za szybko. Gdyby tylko poświęcono więcej miejsca na przedstawienie przynajmniej tych ważniejszych postaci (nie mówię o spodniach) i może dodano z jeden wątek. Już niekoniecznie oryginalny, ale w jakikolwiek sposób podkręcający emocje – na przykład jakaś większa wojenka w zespole Craiga, jakiś dodatkowy konflikt. Nie wiem, mam wrażenie, że nie wykorzystano całego potencjału drzemiącego w tej szalonej opowieści. Opowieści w gruncie rzeczy wychodzącej od niepospolitego motywu. Bo ile widzieliście filmów o zabójczych spodniach? No ile?

Proszę o fanfary, bo oto w świecie horroru narodziła się kolejna egzotyczna postać. A w zasadzie to postacie. Kanadyjska reżyserka i scenarzystka (i producenta, choć akurat nie w tym przypadku) Elza Kephart przedstawia jeansowe spodnie o niezwykłych właściwości. One żyją! Chodzą, tańczą i... zabijają. Wraz ze swoją przyjaciółką Patricią Gomez, Kephart dała życie takiemu oto kuriozum. I choć moim zdaniem dziewczyny mogły trochę bardziej się postarać przy tworzeniu scenariusza „Slaxx”, to prawdę mówiąc przygotowałam się na coś gorszego. Jest trochę makabry (jak na współczesny horror komediowy, to nawet więcej niż trochę), sporo śmiechu i jest też ważne, jakże aktualne przesłanie w tej historii o krwiożerczych portkach. Modnych portkach, którym wprost nie można się oprzeć. Po włożeniu ich można już, a nawet trzeba, (nie)spokojnie umierać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz